Na Turbacz na nartach
Jakiś czas temu wpadły w moje ręce narty biegowe. Zawsze chciałem pojechać na takich nartach w góry. No i wczoraj pojechałem: wsiadłem w pociąg do Rabki Zdrój i pięknego czwartkowego poranka zacząłem wjazd na Turbacz. Pogoda była nadzwyczajna, gawiedzi dość sporo - wszak okres wypoczynkowy, świąteczno-noworoczny. Swoją drogą wydaje mi się, że w poprzednich latach nie widywałem tylu ludzi w górach zimą, a góry zimą są najpiękniejsze. W każdym razie to i dobrze i źle. Dobrze dla ludzi, że chodzą. Źle, bo nawet zimą człowiek w polskich górach spotka tłumy (kto wie, może niedługo i tłumy będą).
Na Turbaczu zimą zdarzyło mi się już być nie raz - podobno jest stamtąd zapierający dech w piersiach widok na Tatry. A więc zazwyczaj gdy byłem na Turbaczu zimą czy późną jesienią widoczność wynosiła jakieś 10 metrów. Tym razem na szczęście było inaczej.
Teraz parę konkretów. Tu jest mapa, żeby było wiadomo o czym mówię. Jeśli chodzi o trasy w sensie teoretycznym, to m.in. szlaki czerwony z Rabki na Stare Wierchy (którym jechałem wczoraj) oraz niebieski ze Starych Wierchów w dół do Obidowej (którym szedłem jakieś trzy tygodnie wcześniej) mienią się być oficjalnymi szlakami dla narciarstwa biegowego. Oczywiście są nieprzygotowane. Natomiast jeśli chodzi o nachylenie do jazdy to wybór tych szlaków wydaje się rozsądny. O czerwonym szlaku mogę powiedzieć, że podejście na nartach nie sprawia problemów. Niebieski szlak zaś obfituje we wspaniałe widoki i ze względu na to należy go przynajmniej raz przejść. Jest to szlak niepozorny, można go przez nieuwagę pominąć w trakcie wycieczek na Turbacz, bo zaczyna się i kończy w miejscach niby nieszczególnych, ale naprawdę warto go zaliczyć.
Zjeżdżałem z Turbacza szlakiem żółtym, który schodzi do Nowego Targu. Szlak tenoficjalnie nie mieni się mianem szlaku narciarstwa biegowego, ale za to jest przygotowany. Tamtędy jeżdżą zdaje się po prostu dostawy do schroniska, wobec czego mamy piękną, szeroką i równą trasę. Polecam.
A teraz jeszcze wrażenia ogólne. Po pierwsze było przednio, pięknie, wspaniale i w ogóle rekomenduję góry zimą. Po drugie jazda na nartach w górach to świetna sprawa: połączenie zalet chodzenia po górach z nartami zjazdowymi. Wędrowanie i sport na raz plus piękne widoki. Ja miałem natomiast jeden problem - narty w których posiadaniu się znalazłem się do tego typu rozrywek zupełnie nie nadają. Czytając wcześniej "na sucho" o nartach biegowych nie zastanawiałem się nigdy co to znaczy, że narta nie ma krawędzi. Wcześniej jeździłem tylko na zjazdówkach, więc przywykłem, że krawędź jest. Otóż w górach narty bez krawędzi to narty dla samobójców. Albo przynajmniej dla masochistów (albo dla mnie). Po prostu nie da się nimi hamować. Owszem, można sobie próbować dla zwolnienia jechać tzw. jodełką, tyle że to nic nie daje. Żeby nie było: wjechałem na ten Turbacz, zjechałem z niego (w bólach), ale nigdy więcej. A więc narty śladowe do parku i na łąki, ale w góry się z nimi nie wybierajcie ; ). Albo jedźcie. Ja też stwierdziłem, że muszę sam sprawdzić - co będę jakichś ludzi na forach słuchał. Ostatecznie adrenalina była, przygoda była, przeżycia były, czegóż chcieć więcej!
wariat jesteś!
OdpowiedzUsuńJak się nie da, jak się da?;) Co roku wybiegam na śladówkach czerwonym szlakiem z Rabki na Turbacz, a następnie zjeżdżam właśnie żółtym szlakiem do Kowańca:) Da się, da:)
OdpowiedzUsuńCałkiem niezły pomysł. żeby zdobyć Turbacz na biegówkach. W tym roku może i ja spróbuję :)
OdpowiedzUsuń