Odcinek I: z Bielska-Białej na kraniec Europy. Z cyklu Gruzja, Armenia i Iran autostopem.
To było jakoś tak, że w początkiem sierpnia udało nam się z Agnieszką spakować nasze plecaki i stanąć gdzieś na stacji benzynowej w Bielsku-Białej aby drogą ekspresową S1 udać się na południe. Najpierw jednak troszeczkę się do wyprawy przygotowalim.
Po pierwsze primo przejęliśmy się trochę tym, że zmieniamy kontynent i wiedzeni dbałością o zdrowie własne wykonaliśmy szczepienia ochronne na WZW A, polio i dur brzuszny. No nie jest to tanie, ale czego się, prawda, dla zdrowia nie robi. Może nie było to konieczne - większość Polaków których spotkaliśmy nie miało tych szczepień - ale można traktować jako inwestycję na przyszłość. Na dalsze wyprawy w przyszłych latach - bo takie szczepienia są dość długodystansowe. Np. dur brzuszny 3 lata, polio chyba 10, a WZW A jeśli zakupię sobie w tym roku jeszcze raz gwarantuje odporność do końca mych dni na tym łez padole.
Oprócz szczepień zaopatrzyliśmy się też w mapy. Kupiliśmy mapę Kaukazu firmy Freytag&Berndt. Jest beznadziejna, ale kupowałem przez internet i nie było mi dane obejrzeć. Podobno GiziMap są lepsze. Poza tym w Gruzji są darmowe mapki w informacjach turystycznych, naprawdę niezłe. Mieliśmy też mapę Turcji MarcoPolo - świetna (jest bardzo czytelna i ma zaznaczone stacje benzynowe na autostradach). Mieliśmy też przewodnik Bezdroży po "Magiczne Zakaukazie". Jest megabeznadziejny. Mega mega. Pewnie jeszcze nieraz o tym napiszę. Ogólnie przeprowadziliśmy wstępny internetowy risercz o podróżowaniu po Kaukazie. Dużo informacji jest na forum kaukaz.pl. Z najistotniejszych rzeczy to dowiedzieliśmy się co i jak z wizami. Zresztą nie będę się już powtarzał - informacyjny pakiet kaukazowy zamieściłem już tutaj. Wyruszmy wreszcie w drogę.
Podróż zajęła nam dość sporo, bo ponad 6 dni. Wyruszyliśmy dość późno, już chyba po południu. Zajechaliśmy pierwszym stopem do Cieszyna i tam łapaliśmy dalej w kierunku Budapesztu. Tego dnia nie było nam dane przejechać na raz jakiejś dłuższej trasy i kilkoma stopami przebijaliśmy się przez Słowację mijając Żilinę, Bańską Bistricę i Sahy. Gdzieś koło Sahów (?) właśnie wieźli nas handlujący w Krakowie Rumuni (wyglądający - jak zwykle - na Cyganów) co było odrobinę niepokojące (ale tylko odrobinę, przynajmniej mówili po polsku). Koniec końców wylądowaliśmy na pierwszą noc w krzakach przy stacji benzynowej przed samym Budapesztem.
Drugi dzień był znacznie bardziej owocny. Planowaliśmy jechać dalej na Belgrad na w Niszu odbić na Sofię. Rzeczywistość jednak zweryfikowała nasze plany - jeszcze na Węgrzech (tudzież w tirowym żargonie: u Madziara) udało nam się na postoju przyautostradowym złapać polskiego Greka. Pan Grek mieszka w Krakowie i zarządza restauracjami paroma, ale kilka razy do roku przemierza kawał Europy wracając do ojczyzny. A ponieważ jechał aż do Salonik, to zmieniliśmy nasze plany odbijania w Niszu na Sofię i zajechaliśmy z nim aż do słonecznej Grecji (hohoho) dzięki temu robiąc tego dnia straszny kawał drogi przemierzając całą Serbię z jej szerokimi autostradami. W Salonikach polski Grek wysadził nas przy jakichś autostradowych bramkach. Musieliśmy tam przebiec na drugą stronę tych dziesiątek pasów jazdy i łapać w drugą stronę - właściwie w stronę miasta - żeby potem kierować się na Stambuł. Strasznie, ale to strasznie żarły tam komary, było obrzydliwie parno, bardzo późno, ciemno, brudno i w ogóle bez sensu. Cała ta atmosfera beznadziei spowodowała, że zrobiliśmy błąd wsiadając do samochodu, który nie wiadomo do końca gdzie nas zawiezie. I stało się, wjechaliśmy do miasta, może nie do centrum, ale zawsze. A jak każdy autostopowicz wie - pierwsza zasada to nie dać się wwieźć do miasta. Bo wydostanie się z niego to ciężka robota...
W Grecji wszędzie łażą te cholerne psy. W ogóle na południu one wszędzie łażą. Wychudzone, odrapane i wkurzające. Wysiedliśmy na jakichś przedmieściach Salonik gdzie był niby skręt na Stambuł. No niby był, ale raczej nie było to miejsce, gdzie jeździli kierowcy "w trasie" i trudno było złapać kogoś kto by nas z miasta wywiózł. A że było późno poczęliśmy szukać miejsca do spania. Były to przedmieścia, takie dość przemysłowe, ale udało nam się znaleźć osiedle domków, a pośród nich coś na kształt placu zabaw z trawnikiem. Tam też się rozbiliśmy wśród ujadania chorych psychicznie bezpańskich psów.
Rano udało nam się pierwszym stopem przemieścić kawałek w mieście na inne przemysłowe przedmieścia. Szczęśliwie było to już gdzieś przy drodze wylotowej, znaleźliśmy w miarę dobre miejsce (W CIENIU) i łapaliśmy stopa, co nam delikatnie mówiąc nie szło. Długo... Nie no, to nie było dobre miejsce - co prawda istniała tam zatoczka na której ewentualny kierowca mógłby się zatrzymać, ale ostatecznie droga była prosta i ludzie rozpędzali się znacznie. Poszliśmy więc dalej z naszymi ciężkimi plecakami (jeszcze pełnymi zapasów jedzenia). Minęliśmy jakieś fabryki od których okurzyliśmy się jakimś okropnym pyłem i po godzinie dotarliśmy wreszcie do jakiejś stacji benzynowej. Tam wreszcie złapaliśmy wesołego greckiego tirowca (nie komunikującego się w żadnym obcym języku oprócz niezwykle pomimo wszystko wymownych gestykulacji) i ruszyliśmy dalej. Przesiadając się tego dnia jeszcze parę razy dotarliśmy pod Stambuł gdzie wysiedliśmy na jednej z tych ogromnych stacji benzynowych których pełno w Turcji. Tak, ale spowodowało to pewne komplikacje, o których następnym razem...
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!