Rowerem po lubelskiem - dzień I
W miniony długi łikend majowy wybrałem się rowerem z Krakowa do Lublina.
Właściwie to taką dość okrężną drogą: przez Połaniec, Zaklików, Zamość, Chełm, przez wioski i sioła, lasy i bory. Co ja będę gadał, lepiej wkleję mapkę którą sporządziłem na takiej sprytnej stronie bikemap.net.
Niżej też, oprócz dalszego wstępu, opisałem dzień pierwszy. Pozostałe posty znajdziecie tu:
Dzień II
Dzień III, IV, V i zwiedzanie Lublina
O takiej wyprawie marzyłem od dawna. Dokładnie dwa lata wcześniej, jak opisałem w poprzednim poście, zachwyciłem się okolicami Lublina i Zamościa przejeżdżając przez nie stopem. Bardzo chciałem tam powrócić. A ponadto od dawna myślałem sobie gdzieś w głębokiej podświadomości, że fajnie byłoby się wybrać gdzieś rowerem na dłużej (tak, to znowu post w stylu mój pierwszy raz). Miałem rację, jest to naprawdę świetny sposób podróży. W pewien sposób jest rozwiązaniem pośrednim między chodzeniem i jeżdżeniem samochodem. Po pierwsze prędkość jest pośrednia. Po drugie tak jak przy łażeniu przemieszcza się człowiek siłą własnych mięśni podziwiając przyrodę. Po trzecie z kolei podobnie jak przy jeździe samochodem towarzyszący nam bagaż nie jest specjalnie uciążliwy (przynajmniej w pewnych granicach): jeśli jedziemy po równym asfalcie, to nawet duży pakunek na bagażniku jest niemal nieodczuwalny. Na gorszych nawierzchniach i pochyłych odcinkach jest trochę gorzej, to prawda. No to co, opisujemy. Trasa pięciodniowa, niecałe 600km.
Co zabrać? Wziąłem ze sobą po pierwsze swój rower. Taki zwykły (cena ~250zł), bez bajerów, amortyzatorów ani nic. Wąskie opony były na większej - asfaltowej - części trasy dużym atutem. Z tyłu 5 przerzutek - wystarcza. To już miałem - jeżdżę na tym rowerze na co dzień po mieście. Musiałem jeszcze dokupić sakwy - udało mi się znaleźć bardzo pojemne za niecałe 100zł. Perełka jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości (i objętości, są na prawdę duże). Do tego należy pamiętać aby wziąć parę narzędzi: pompkę, zestaw do łatania dętek (+ nową dętkę), klucz do odkręcania koła, siodełka, dokręcania szprych. Wbrew pozorom to nie tak dużo. Zasadniczo pewnie dobrze byłoby mieć klucze do kasety i do rozpinania łańcucha ale sobie podarowałem. Może tak źle nie będzie? Nie było.
Po drodze miałem pewną rowerową refleksję. Mianowicie we w s z y s t k i c h mijanych przeze mniej wioskach i miasteczkach tego dnia jeśli była tam droga rowerowa lub chodnik (a zwykle były) to przy wjazdach/zjazdach z nich i gdy przecinały je wyjazdy z posesji to nie było tam półmetrowych chamskich krawężników tylko kulturalne lekkie pochyłości po których gładko można przejechać. Niby oczywiste, prawda? Wiedzą o tym w Żabnie, Szczurowej i Odporyszowie, niestety do Jaśnieoświeconego Królewskiego Stołecznego Historycznego Tradycyjnego Miasta Krakowa jeszcze taka wiedza tajemna nie dotarła. Jechałem ostatnio po Nowej Hucie po pięknej nowej drodze rowerowej (jednej z powiedzmy trzech w Krakowie). Była cudna. Asfaltowa. Gładka. I co 100 metrów miała parę solidnych krawężników. No ktoś tu chyba jest kretynem, czyż nie? No po prostu nie ma słów jak się widzi coś takiego. Po cholerę taka droga rowerowa? Jak co 100 metrów mam zwalniać przy krawężniku to już wolę ścigać się z samochodami po dwupasmówce.
Przy końcu dnia dojechałem do Pacanowa. Tak, to tam gdzie kozy kują. Wjechałem na rynek. Cisza. Cisza peryferialnego miasteczka. Niesamowita! Niesamowity jest ten klimat malutkich miasteczek na wschodzie Polski (to mówię jako dolnoślązak dla którego to mimo wszystko nowość). Miasteczka, które chyba od dziesiątek czy setek lat nie zmieniły swojej wielkości: w środku tkwi drobny ryneczek, odchodzi od niego kilka ulic, przejedzie człowiek kilkaset metrów i już po miasteczku. Mam wrażenie, że na Dolnym Śląsku zazwyczaj jeśli miasto ma rynek to przez lata zdąży się ono dość solidnie rozrosnąć. Pacanów jest dodatkowo wymalowany w koziołki matołki i mieści się tam Europejskie Muzeum Bajki (spóźniłem się, było już zamknięte, ale ma ładny budynek). Na koniec jeszcze okrężnie przez Oleśnicę pojechałem na nocleg za 25zł do Połańca (jakoś w tych okolicach nie udało mi się znaleźć nikogo z Hospitality Club, dalej już będzie darmowo ; ) ).
I jeszcze kilka zdjęć: próba oddania ciszy pacanowskiego rynku, malowane koziołki i rzeczone muzeum. Kolejne dni podróży dodam na tak zwanych dniach.
Właściwie to taką dość okrężną drogą: przez Połaniec, Zaklików, Zamość, Chełm, przez wioski i sioła, lasy i bory. Co ja będę gadał, lepiej wkleję mapkę którą sporządziłem na takiej sprytnej stronie bikemap.net.
Niżej też, oprócz dalszego wstępu, opisałem dzień pierwszy. Pozostałe posty znajdziecie tu:
Dzień II
Dzień III, IV, V i zwiedzanie Lublina
O takiej wyprawie marzyłem od dawna. Dokładnie dwa lata wcześniej, jak opisałem w poprzednim poście, zachwyciłem się okolicami Lublina i Zamościa przejeżdżając przez nie stopem. Bardzo chciałem tam powrócić. A ponadto od dawna myślałem sobie gdzieś w głębokiej podświadomości, że fajnie byłoby się wybrać gdzieś rowerem na dłużej (tak, to znowu post w stylu mój pierwszy raz). Miałem rację, jest to naprawdę świetny sposób podróży. W pewien sposób jest rozwiązaniem pośrednim między chodzeniem i jeżdżeniem samochodem. Po pierwsze prędkość jest pośrednia. Po drugie tak jak przy łażeniu przemieszcza się człowiek siłą własnych mięśni podziwiając przyrodę. Po trzecie z kolei podobnie jak przy jeździe samochodem towarzyszący nam bagaż nie jest specjalnie uciążliwy (przynajmniej w pewnych granicach): jeśli jedziemy po równym asfalcie, to nawet duży pakunek na bagażniku jest niemal nieodczuwalny. Na gorszych nawierzchniach i pochyłych odcinkach jest trochę gorzej, to prawda. No to co, opisujemy. Trasa pięciodniowa, niecałe 600km.
Co zabrać? Wziąłem ze sobą po pierwsze swój rower. Taki zwykły (cena ~250zł), bez bajerów, amortyzatorów ani nic. Wąskie opony były na większej - asfaltowej - części trasy dużym atutem. Z tyłu 5 przerzutek - wystarcza. To już miałem - jeżdżę na tym rowerze na co dzień po mieście. Musiałem jeszcze dokupić sakwy - udało mi się znaleźć bardzo pojemne za niecałe 100zł. Perełka jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości (i objętości, są na prawdę duże). Do tego należy pamiętać aby wziąć parę narzędzi: pompkę, zestaw do łatania dętek (+ nową dętkę), klucz do odkręcania koła, siodełka, dokręcania szprych. Wbrew pozorom to nie tak dużo. Zasadniczo pewnie dobrze byłoby mieć klucze do kasety i do rozpinania łańcucha ale sobie podarowałem. Może tak źle nie będzie? Nie było.
Dzień I
Wyjechałem koło godziny 9tej. Ruszyłem na wschód Krakowa zaczynając z Podgórza. Kierując się przedmieściami takimi jak krakowskie Rybitwy jechałem na Niepołomice. Całkiem miły fragment - przez łąki i wzdłuż wałów powodziowych. Z Niepołomic (gdzie jest ładny zamek) ruszyłem niemal prosto na wschód - przez Puszczę Niepołomicką. Genialne miejsce do rowerowania - piękna, niejako potężna przyroda w swej nienaruszonej formie, mało ludzi, samochodów też niemal brak (lub brak całkowity jak już się zjedzie z asfaltowych ścieżek na szutrowe). Puszcza jest częściowo oznakowana szlakami rowerowymi - przeciąłem kilka z nich. Ogólnie bardzo dobre miejsce na wypad rowerowy z Krakowa. Cisza, spokój i jednocześnie blisko. Z puszczy z żalem wyjechałem na polskie szosy, trzymając się jednak tych mniej uczęszczanych dzięki temu jechało się dalej bardzo miło. Jechałem przez Żabno, Dąbrowę Tarnowską, Wisłę przekroczyłem za Szczucinem. Po drodze trafiłem na mały polski szejkanat.
Przy końcu dnia dojechałem do Pacanowa. Tak, to tam gdzie kozy kują. Wjechałem na rynek. Cisza. Cisza peryferialnego miasteczka. Niesamowita! Niesamowity jest ten klimat malutkich miasteczek na wschodzie Polski (to mówię jako dolnoślązak dla którego to mimo wszystko nowość). Miasteczka, które chyba od dziesiątek czy setek lat nie zmieniły swojej wielkości: w środku tkwi drobny ryneczek, odchodzi od niego kilka ulic, przejedzie człowiek kilkaset metrów i już po miasteczku. Mam wrażenie, że na Dolnym Śląsku zazwyczaj jeśli miasto ma rynek to przez lata zdąży się ono dość solidnie rozrosnąć. Pacanów jest dodatkowo wymalowany w koziołki matołki i mieści się tam Europejskie Muzeum Bajki (spóźniłem się, było już zamknięte, ale ma ładny budynek). Na koniec jeszcze okrężnie przez Oleśnicę pojechałem na nocleg za 25zł do Połańca (jakoś w tych okolicach nie udało mi się znaleźć nikogo z Hospitality Club, dalej już będzie darmowo ; ) ).
I jeszcze kilka zdjęć: próba oddania ciszy pacanowskiego rynku, malowane koziołki i rzeczone muzeum. Kolejne dni podróży dodam na tak zwanych dniach.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!