Muzea w Lozannie, cz. 1
Minął już tydzień jak siedzę w Lozannie. W sobotę, po tygodniu intensywnego kursu francuskiego i ogólnego ogarniania co się dzieje, postanowiłem zobaczyć trochę miasta. Zwłaszcza, że była piękna pogoda oraz że, jak się dowiedziałem, w Lozannie w każdą pierwszą sobotę miesiąca wejścia do muzeów są darmowe (!). Zanim jednak wybierzemy się na wycieczkę po muzeach - gorące frankofońskie pozdrowienia od Wojciecha Manna, Wojciecha Ganczarka i Krzysztofa Materny:
Rzeźba w polewie |
Organy na dyskietkę w katedrze |
Ptacy |
Z ładniejszych rzeczy to ostatnimi czasy kilka już razy jeździłem z kampusu EPFL-UNIL do Ouchy rowerem, nad jeziorkiem, przemiła trasa. Szczególnie teraz, zimą, bo spodziewam się, że wiosną czy latem, będą tu drałowały hordy biegaczy, kąpiącej się młodzieży, dzieci oraz ich matek. Teraz jest pusto, fale biją o brzeg rozbijając się o kamienie i drewniane pomosty, kaczki pływają i biegają po ścieżkach, łabędzie tylko pływają, są też inne duże ptaki (patrz zdjęcie) i robię konkurs na rozpoznanie jak się nazywają (przy okazji sam się dowiem, ale to chyba łatwe jest).
W Lozannie jest takie miejsce gdzie hodują Tradycyjny Królewski Stołeczny Miejski Chodnik Krakowski (czyli taki z korzeniami, patrz z boku) ale uczciwie ostrzegają, że można się na nim zabić
Ale bezwzględnie najciekawsze w ostatnim czasie jest to, że poznałem produkty, które pozwolą mi względnie dobrze i tanio się odżywiać! Tak, jednak będę jadł mięso w Szwajcarii! Bo należy wiedzieć, że tutaj standardowa cena mięsa to przynajmniej jakieś 25-35 CHF za kilo (czyli z gruba biorąc 100zł). Natomiast pod blokiem mam Dennera, który zdaje się jest sklepem typowo emigranckim (no bo ja ogólnie żyję póki co na emigranckiej dzielni, ale zamierzam to zmienić). I co tam znalazłem? W sobotę zapłaciłem jedyne 12 franciszków za 1kg Kosovo Quebap, co pozwoli mi na przygotowanie miniumum 6ciu solidnych, mięsnych obiadków (tak szacuję)! Taniusio! Kebap jak wiadomo to za każdym razem co innego. W Turcji to bardzo często gyros, u nas to niezdefiniowana bułka z jakimś mięsem i warzywami, w Iranie, Gruzji i Armenii to szaszłyk, a w Kosowie (jak się okazuje) to te takie małe bałkańskie kiełbaski, dokładnie te same których nazwy nie pamiętam. Nie mam pojęcia czy rzeczywiście się je-je w Kosowie (bo nie byłem, ale Aga była, Aga w ogóle jest teraz w Afryce, fajnie ma, poczytajcie jak wróci) ale ogólnie na Bałkanach takie spotkałem. Jako że są bałkańskie (i halal, czyli dozwolone w świetle szariatu) to można się spodziwać, że to jakaś niezgorsza baraninka jest. I faktycznie, całkiem niezłe, lekko ostre. W tym samym Dennerze widziałem też za 7 franciszków 800g (czyli solidne wiaderko) bułgarskiego sera. Z opisu wynikało, że to jakaś podróba fety. Znakomicie! Nie zginę! :D
Bo kto powiedział, że fontanny trzeba wyłączać jak jest mróz? Bieżąca woda nie zamarza tak łatwo (przynajmniej ta szwajcarska) |
Teraz wiadomość smutna (tzn. dla mnie smutna). Okazało się, że nie wyruszę na ekspedycję polegającą na przejechaniu północnej Afryki rowerem (Algieria->Tunezja->Libia->Egipt, atrakcje gwarantowane: oglądanie rewolucji z bliska), bo zdobycie wizy do Libii (i to jeszcze takiej, żeby się poruszać samemu, a nie w grupie z przewodnikiem) wymaga dużego nakładu pieniędzy, determinacji i czasu. Wszystkiego tego na raz, nie można wybrać sobie dwóch ulubionych. Potrzebna jest bowiem wiza biznesowa, której ceny zaczynają się od prawie 500 ojro, a do tego dochodzi cała masa papierkowej roboty (w tym tłumeczenie przysięgłe na arabski i inne atrakcje). Zdobycie wizy do Algierii jest łatwiejsze, ale sama Algieria (nawet z Tunezją) to już nie taka zabawa, na jaką się pisałem. Druga opcja długiej jazdy rowerem po Afryce względnie północnej to trasa Maroko->Sahara Zachodnia->Mauretania->Senegal, ale robienie takiej trasy latem ma chyba więcej wspólnego z samobójstwem niż z wakacjami. No cóż, przyjdzie mi kompletnie zmienić plany wakacyjne, a wielka wyprawa jakaś tam odbędzie się w innym terminie. Wszystko wskazuje na to, ze w te wakacje odbędą się trzy wyprawy mniejsze zamiast jednej wyprawy wielkiej. Bo rowerem chyba pojadę na Białoruś... Ale tam też może niedługo będzie rewolucja, nie? Słyszeliście pewnie coś niecoś... Ja chcę rewolucję!
A więcej zdjęć jest tu jak-by-co.
W Bośni się to cevapi nazywa, w Rumunii mititei ;)
OdpowiedzUsuń