W poprzedni łikend wyruszyłem rowerem do Château-d'Oex. Wyruszenie to poprzedziły małe przygotowania. Problem polegał na tym, że nie mam bagażnika. Istnieją trzy rozwiązania tego problemu:
(i) rozerwać szaty i zostać w domu, (ii) wziąć ze sobą plecak i spocić się jak prosię, (iii) wziąć chlebaczek vel torba na maskę gazową z zakładów Jelcza sprzed dziesiątek lat pakując jedynie najpotrzebniejsze rzeczy (czyt. jedzenie). Cóż, życie jest sztuką wyboru: albo się człowiek poci jak świnia, albo nie jedzie albo wybiera rozwiązanie trzecie. Wybrałem rozwiązanie trzecie (co się na mnie zemści, ale co tam). Trasa prezentuje się mniej więcej tak:
Jak widać charakteryzuje ją kilka podjazdów. Pierwszy znajduje się za Vevey. Jest krótki - i to jest jego zaleta. Do Vevey możemy jechać tak jak opisałem
tutaj albo drogą krajową (trochę szybciej). W Châtel-Saint-Denis zauważyłem, że mogę dalszą drogę kontynuować
rowerową dziewiątką, tak też uczyniłem. I nie zawiodłem się: trasa była świetnie oznakowana (za wyjątkiem Bulle, gdzie się na chwilę zagubiłem) i właściwie do samego Château-d'Oex nie musiałem spoglądać na mapę. Do Bulle szlak prowadził spokojnie wiejskimi dróżkami (co nie przeszkadzało im być idealnie równymi asfaltówkami) przez pola i przysiółki.
|
Ładnie oznakowana trasa |
|
Jakby ktoś zwątpił, że dobrze jedzie, to mu
co jakiś czas dadzą znać, że dobrze jedzie : ) |
Po drodze nie omieszkałem wstąpić do Gruyères, czyli dokładnie tam gdzie wyrabia się sławny szwajcarski ser który m.in. można wygrać w
dobrym konkursie. Sprawdziłem więc okiem znawcy czy aby spokojnie dojrzewa, abyście mogli dostać nagrodę najwyższej jakości.
|
Leniwe sery |
Sama osada Gruyères położona jest na wzgórzu, jest zamek, są emerytowani turyści i wszystko to, czego można by się po takim miejscu spodziewać. Pod zamkiem (w sensie nie na górce) jest taka fabryczka pokazowa, którą można sobie obejrzeć. Wystawa powiedzmy taka sobie, ale wszedłem i jakoś strasznie nie żałuję. Szczególnie, że mieli opis ekspozycji po polsku (!). Opodal, w Broc, znajduje się fabryka czekolady, gdzie można się obeżreć do woli za 8 franciszków. Ale weźcie ze sobą coś do popicia, bo pilnują, żeby nie wynosić nic ze sobą (nie żeby mi się nie udało...), trzeba zjeść na miejscu.
|
Śliczność, radość, wydawanie pieniędzy |
|
Gruyères - dla większości: stara osada,dla fanów sera: TAK, TO TAM! |
Niedaleko za serową stolicą trasa rowerowa znów zjeżdża z głównej drogi aby pokazać nam idealnie wystrzyżone pola i pastwiska, domy z drewnianymi okiennicami, ozdobnikami, rzeźbami, pierdółkami, wybejcowanymi studniami i zabytkowymi narzędziami rolniczymi i wszystkim tym, o czym człowiek zarabiający mniej niż Szwajcar w życiu by nie pomyślał. Tu należy dodać, że od podjazdu do Vevey cała trasa do Château-d'Oex jest średnio biorąc płaska, ale co jakiś czas zdarzają się większe pagóry.
|
Woda w górach |
|
Przez wiochy jadąc |
Następnego dnia ruszyłem z powrotem do Lozanny, tyle że przez Les Mosses - trzeba mi było z rana podjechać z 850 metrów na 1445. Na górze zastałem wyciągi narciarskie, ludzi w rękawicach i kombinezonach i tego typu zabawy. Tu należy dodać, że miałem ze sobą tylko chlebaczek. W chlebaczku nie mieści się kurtka, co tu dopiero mówić o kombinezonie. Albo butach narciarskich. O nie, miałem na sobie bawełnianą koszulkę z
X OSKNFu i bawełnianą koszulkę z długim rękawem z
VII OSKNFu (tu należy się podziękowanie organizatorom VII i X OSKNFu że mnie tak piknie ubrali, a w szczególności organizatorom VII OSKNFu że jako jedyni wpadli na pomysł długiego rękawu). Ale nie było mi zimno, jako że jechałem z prędkością błyskawicy ma się rozumieć.
|
Śnieg, rower i Wojciech |
Teraz spójrzcie sobie jeszcze raz na wykres wysokości na diagramiku na początku tego postu: za Les Mosses czeka mnie kilometrowy zjazd w dół przez 23km do Aigle. Juhuuuuuu! Było czadowo.
|
Les Mosses... |
|
i już za pół godziny Aigle
i początek riwiery Montreaux |
W Aigle jest ładny zameczek, który jest nieładnie zamknięty kiedy akurat nie jest lato. Dookoła wije się winna rośl.
Jedziemy dalej, gdzieś między Aigle a Montreaux napotykam osadę Cyganów. Tak, Cyganów, a co, myśleliście, że w Szwajcarii jest tak idealnie, że nie ma Cyganów? Jasne że są, tylko zamiast drewnianych bud jak na obrzeżach Sofii czy walących się kamienic jak na wrocławskim Ołbinie mieszkają w przyczepach kempingowych przy autostradzie i wożą się merolami. Ale wyglądają dokładnie tak samo i zapodają tę samą romską muzę.
|
Romowie - serio serio |
Riwiera Montreaux - jak zwię się obszar pewien nieściśle określony obszar nad Jeziorem Genewskim - wcale nie przywitała mnie riwierowym słoneczkiem:
Streszczając się to zaczęło padać. Rzuciłem więc tylko okiem na Chateau de Chillon:
|
Słitaśny zameczek jak z bajki |
|
Stacja promów dla emerytów |
i ruszyłem dalej. Pozostało mi jakieś 30km do Lozanny. Deszcz wzmagał się, zaczęło lać. Przydrożny termometr poinformował mnie, że jest jakieś 5 stopni szwedzkiego fizyka i astronoma Andersa Celsjusa co wcale nie poprawiło mi humoru. Gdyż miałem na sobie tylko dwie bawełniane koszulki. Rączki powoli zaczynały mi tężeć, granica między deszczem a koszulką zanikła, twarz zlana kroplami dżdżu miała wyraz twarzy pana Rambo przedzierającego się przez tropikalne wietnamskie lasy (czy gdzie tam biegał Rambo). Żałowałem wówczas, że nie wziąłem do mojego chlebaczka czerwonej ramboopaski. Ona akurat by się zmieściła. No i co: zapytacie - to po co waść piszesz o takim swym czynie niechlubnym, żeś waść nie ubrał się jak na rowerzystę przystało. Aliści, mógłbym ja ci założyć turbomajtki, lateksowe rajtuzy, wodoszczelny kubraczek i napisać jeno, że w nienaruszonym stanie przejechałem przez dzikie szwajcarskie ostępy suchą pachą i grzbietem. Mógłbym. Ale po pierwsze: nie mam lateksowych rajtuz itp., a po drugie to czy nie lepiej jednak czytać, że Wojtek poczciwina, jak Kubuś Puchatek prawie, zabrał dwie kanapki do swego chlebaczka i ruszył niebożę do Château-d'Oex? No!
W tym miejscu również uprasza się organizatorów XI OSKNFu aby rozważyli opcję konferencyjnych koszulek przeciwdeszczowych.
A skąd Pan Kulega taką fajną kolareczkę szwajcarską wydobył :)?
OdpowiedzUsuńAch muszę przyznać z przykrością, że to nie moja. Jeno współlokatora, który tak jak kulaga jest działaczem rowerowym, co się wiąże m.in. z tym, że ma 4 rowery czy ile tam, wobec czego jeden stale mi udostępnia.
OdpowiedzUsuńAle chyba będę musiał ponegocjować z nim jakąś cenę odnajmu przed mym odjazdem stąd, bo rowerek zasuwa aż miło!