Mrożąca krew w żyłach opowieść o mgle, lisie, Wojtku i kocie obronnym

Preludium
Jak już kiedyś pisałem schroniska stowarzyszone z CAS - Club Alpine Suisse są otwarte cały rok, w sensie także zimą, można wejść i spać, choćby nikogo nie było. Cabane Barraud na Anzeindaz też miała taka być.  Ale (w skrócie) nie była.

A od początku rzecz wygląda tak, że na EPFL mam wolny tydzień po Wielkanocy. Jak się tylko o tym dowiedziałem czekałem nań planując długie górskie wędrówki. Jak się już każdy domyśla cały ten tydzień lał deszcz i było zimno. Czekałem na polepszenie pogody, ale nie przyszło. Zdecydowałem się jednak wyjechać w piątek w okolice Grand Muverand. Plany były ambitne, ale widoczność mocno ograniczona (30m? no szło się w gęstej chmurze, po omacku, wszędzie tylko śnieg, ani ścieżki ani nic) więc i plany trza było ograniczyć. Zdjęć z gór nie mam: szarawą biel całkowitą możecie uświadczyć równie dobrze otwierając tani blok rysunkowy.

Nic nie było widać, ale jak dolazłem do Solalex (~1400m n.p.m., co oznacza tyle, że zamiast deszczu leży tam obecnie mnóstwo śniegu) to okazało się, że są na szlaku ustawione pomarańczowe tyczki drewniane. Świetnie! Ktoś oznakował zimowo szlak. Idę. Doszedłem. Tyczki zaprowadziły mnie do Refuge Giacomini (prywatne schronisko, zamknięte całą zimę, ~2000m n.p.m.). I dalej tyczek nie było, w żadną stronę (bo tam się szlaki rozchodzą). Pierwszy raz zobaczyłem na własne oczy, że także Szwajcarzy potrafią zrobić coś totalnie idiotycznego: oznaczyć fragment szlaku tylko do schroniska, które jest zamknięte. Genialne! Były tam jednak także tyczki czarne, żelazne, na stałe wbite, które odnalazłem idąc z kompasem kawałek na południe od Giacomini. Zaprowadziły mnie do zamkniętej Cabane Barraud. Zdecydowałem się zejść do Solalex, gdzie widziałem przy zamkniętej restauracji kilka zadaszonych stołów, w sam raz na nocleg (bo to już 19.30 była).

Mrożąca krew w żyłach itd.
Kolacja: moje uniwersalne ciepłe danie górskie - płatki owsiane/tanie musli z wrzątkiem i cukrem. Jakiś ser, kabanosy ze świąt. Tu należy dodać, że moimi sąsiadami tej nocy były dwa spasione koty:


Ten pierwszy, jak tylko przyszedłem, bardzo się do mnie przymilał, za co został nieco podkarmiony.
Ubrałem co miałem, spojrzałem na powieszony na budynku termometr, wieczorem wskazywał -6 stopni, wlazłem w śpiwór, przykryłem się folią nrc. Aż się zdziwiłem jak było mi ciepło. I zasnąłem.

Ale o trzeciej w nocy przyszedł lis! (- ten wykrzyknik służy zmrożeniu krwi w żyłach) Zrzucił z ławki mój plecak, zbudziłem się więc klnąc na kota (jako że padł na niego cień podejrzeń), jednak ze zdziwieniem zobaczyłem lisa dobierającego się do plecaka (tu przysłowiowo kłania się zasada, aby żywność swą, szczególnie mięsną, wieszać na drzewie podczas noclegu, ale kto by się spodziewał lisa w szwajcarskiej restauracji, w środku lasu bo w środku lasu, ale jednak). Poświeciłem mu po oczach latarką, uciekł. Postawiłem plecak na ławce i poszedłem spać. Zaraz lis zjawił się znowu, tym razem gdy się obudziłem zobaczyłem jego ryjek zaraz koło mojego. Te lisy są wcale sympatyczne, nie powiem. Tym razem nie dał się wygonić tak szybko, ale poszedł do kojca kotów i zbudził zwierza owe. Wylazł z kojca kot ciemny, nastroszył się i zaczął burczeć tak, że lis uciekł.

Tym razem już pokonałem lenistwo, wylazłem ze śpiwora i położyłem plecak wysoko pod dachem. A koty stanęły na straży, no przemiłe, do prawdy. Biały przy wejściu, a czarny siadł u stóp mych i warował. Ten pierwszy szybko się znudził i poszedł, ale czarny (czyli ten, którego karmiłem) stał na posterunku. Za chwilę też znów zjawił się lis. Czarny jak do niego nie skoczy: zaszurało po ziemi, lis zaskowyczał jeno i pognał gdzie pieprz rośnie. Ej ale nie wiedziałem, że koty tak dobrze radzą sobie z lisami^^. W każdym razie do niezbędników w wiosenne Alpy po folii nrc, kompasie i rakietach trzeba dodać kota bojowego. Tak. O 4tej rano zaś zjawili się właściciele i wpuścili mnie do jakiegoś pokoiku gdzie zdrzemnąłem się do rana. Następnego dnia pobłądziłem jeszcze trochę we mgle i śniegu i wróciłem do domu. Nigdy nie byłem specjalnym amatorem zwierząt (oprócz pieczonych prosiaków itp.). Ale od tego czasu lubię koty. Szczególnie te grube i bojowe.

Komentarze

  1. Ten kot to nie jest czarny tylko szylkretowy.
    Nazywaj go jak należy, bo Cię następnym razem nie obroni.
    Pozdrawiam, c.D.

    OdpowiedzUsuń
  2. E tam, myślę, że on nie zna ani słowa "czarny" ani "szylkretowy".
    Natomiast już wyraz "kiełbasa" przyswaja świetnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten pierwszy kot wygląda naprawdę groźnie. A drugi ma złe oczy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiednia intonacja w tematyce lisa idealnie pozwoliła mi odczuć dreszczyk emocji ;)
    ryjek przy ryjku... ja bym się wystraszyła ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty