Relacja konkursowa: Los Principios - kierunek La Laguna
Relacja konkursowa (zobacz jak zagłosować!)
Los Principios - kierunek La Laguna, czyli Teneryfa oczami (czy tam aparatem) i słowami studentki Dagmary
Los Principios - kierunek La Laguna
Trudno jednoznacznie stwierdzić, gdzie zaczyna się przygoda z Teneryfą, gdyż granica jest cienka i niejednoznaczna. Może w momencie, gdy już w samolocie, a jeszcze na terenie Polski odczułam przedsmak hiszpańskiej uprzejmości , charakteru oraz temperamentu. Czy może w czasie wieczornego lądowania, gdy czerń oceanu rozświetliło miliony pomarańczowo- żółto-niebieskich kropeczek oświetlających ulice, domy, baseny i samochody.Widok ten, powaliłby nawet słynnych „Guards” z pod Buckingham Palace , więc i ja zostałam oczarowana, nie wiedząc, że ów zaczarowanie w późniejszym czasie zamieni się w stan zakochania.
Kantor:
Los Principios - kierunek La Laguna
Trudno jednoznacznie stwierdzić, gdzie zaczyna się przygoda z Teneryfą, gdyż granica jest cienka i niejednoznaczna. Może w momencie, gdy już w samolocie, a jeszcze na terenie Polski odczułam przedsmak hiszpańskiej uprzejmości , charakteru oraz temperamentu. Czy może w czasie wieczornego lądowania, gdy czerń oceanu rozświetliło miliony pomarańczowo- żółto-niebieskich kropeczek oświetlających ulice, domy, baseny i samochody.Widok ten, powaliłby nawet słynnych „Guards” z pod Buckingham Palace , więc i ja zostałam oczarowana, nie wiedząc, że ów zaczarowanie w późniejszym czasie zamieni się w stan zakochania.
HOLA! To
charakterystyczne powitanie uderzyło w nas na krótko po przylocie i
pozostanie już z nami tutaj do końca. Jedno, krótkie słowo a
zawiera w sobie tyle emocji, ciepła i można je interpretować na
mnóstwo sposobów.W zasadzie spotykam się z nim na każdym kroku,
gdyż, co było i dla mnie nowością, nawet nieznajomi widząc kogoś
na ulicy, w pensjonacie, w sklepie… rzucają z ciepłym uśmiechem
– HOLA ! Poszłam więc w ślady Hiszpanów i ja:)bez skrupułów
obdarowuje większość osób- HOLA!
Jestem pewna , że jest w tym ukryta
niezmiernie ciekawa ideologia, która prędzej czy później wyjdzie
na światło dzienne…
HOLA! –
uznajmy jako słowo początek, a jak zwykle na początku bywają
kłopoty więc teraz parę słów o nich. Największym kłopotem,
aczkolwiek nazwałabym to kłopocikiem z urokiem, jest język lub
inaczej bariera językowa. A że ja – Dagmara W. to po hiszpańsku
un poco i też nie zawsze comprendo, a Hiszpanie tu ( czy też
Kanaryjczycy) po angielsku- almost nothing -rodzi się mały problem.
Ale że każdy problem, problemik oraz kłopocik można rozwiązać
tzw. kombinatorstwem, kombinowałam i ja. A raczej my, czyli ja, moje
kompanki i ja
Tak powstał Spanglish oraz odpowiednio rozbudowana
gestykulacja oraz mowa ciała, dzięki którym znajdujemy się
podwiezione przez jakże urokliwego i usilnie próbującego nawiązać
rozmowę, już sama nie wiem w jakich językach, Pana z Taxi.
Urzekły mnie już od początku te
wąskie uliczki, którymi pędziliśmy w rytm arabskiej muzyki(?)
i dzięki którym dość szybko znalazłyśmy się pod ostatnim celem
tego dnia, czyli pensjonatem, który miał nam służyć za sypialnię
do czasu znalezienia odpowiedniego lokum.
Pensjonat! Bo taką nazwę ma to
zjawisko, wyglądem wyjęty został z brazylijskiego serialu i
pozostanie w mojej pamięci jako niesamowicie urokliwe miejsce, z
patio do oglądania gwiazd, białymi ścianami, roślinami i
eklektycznymi poręczami. Nie zdążyłam nacieszyć się tym
zjawiskiem, kiedy od progu usłyszałam nad uchem,głośne i
legendarne już „HOLA !”. Edilsa Morales, czyli właścicielka
pensjonatu o typowym hiszpańskim temperamencie prawie wyściskała
nas od progu ciesząc się niezmiernie z naszej wizyty. Nie umknęło
mojej uwadze jej jednoczesne zakłopotanie , faktem iż pomyliła
daty naszego przyjazdu co najmniej o tydzień i prawdopodobnie nie ma
dla nas pokoju…
Jednak i tym razem sprawdza się
powiedzenie , że zawsze jest jakieś wyjście z danej sytuacji. 30
min później gościłyśmy się w naszym pokoju z brazylijskiej
telenoweli:)
Dnia następnego zjadłam najlepsze
śniadanie w swoim życiu. Chleb zwany pan , który przypominał
raczej wielo-ziarnistą bułkę, maczany w oliwie z oliwek o tylu
aromatach , że moje kubki smakowe odbyły podróż po całej
Hiszpanii, zagryzany skąpanymi w słońcu pomidorami i zapijane
aromatycznym gazpachio! Podczas gdy podniebienie szalało z
radości, oczy kreśliły na mapie wiszącej na ścianie obok,
drogę moich podróży z marzeń…
Kolejnym kłopotem na razie
nierozwiązanym okazało się znalezienie mieszkania. Nie wiadomo
dlaczego ciąży nad nami pewne fatum, które już dawno pokonali
nasi sąsiedzi z Pension Padron. Dziwnym trafem po 2 dniach
opuszczają mury tego uroczego pensjonatu dziarsko maszerując z
torbami - zapewne do swoich świeżo wynajętych mieszkań (Ja
naprawdę nie wiem jak im się to udaje!). Faktem jest iż polubiłam
to miejsce, jednakże wolałabym czym prędzej opuścić jego mury.
Zamiast tego ciągłe bieganie, oglądanie, dzwonienie i czekanie,
czekanie, czekanie….
Etap następny zaczyna się z chwilą,
gdy moja stopa dotknęła brukowanej, wąskiej uliczki i moim oczom
ukazało się miasteczko w świetle dziennym. Spacerując wzdłuż
wyznaczonych chodników, moja głowa szalała z radości i
niemożliwości zarejestrowania wszystkich wspaniałości napotkanych
na swojej drodze. Aż nie wiem od czego zacząć?!
Chyba od wąskich uliczek…
- które pokochałam od
pierwszego wejrzenia, palm rosnących dookoła i w centrum miasta,
budynków w stylu pre-kolumbijskim , z charakterystycznymi oknami,
fasadami we wszystkich kolorach tęczy, co jeden to inny.
A najbardziej to, że wychodząc z
budynku uczelni:
- > po lewej widnieją góry
-> pośrodku góry schodzące do
oceanu
-> a po prawej ocean
A wszystko w cieniu palm! Chyba nie
wspomniałam jeszcze o sklepach, które oferują mi i tylko mi
ogromną ilość ukochanej oliwy z oliwek , która krzyczy do mnie z
półek już od progu – Zjedz mnie!
I owoców morza, które tylko marzą o
tym, żeby znaleźć się na mojej patelni, a zaraz potem talerzu
oraz wina, które wręcz błaga, żeby wziąć je ze sobą.
Mówiąc o jedzeniu, tutaj też zjadłam
najlepszą zupę z owoców morza w życiu
- a może to zasługa głodu?
Apropos głodu, głodna duchowych
uniesień udałam się do tutejszej katedry w celu obserwacji różnic
w odprawianiu mszy i zachowaniu tutejszej ludności. Nie pociąga
mnie zwiedzanie katedr czy zabytkowych kościołów ze względu na
zimne wnętrza. Owszem są one monumentalne, ubrane w złoto i
drogocenne kamienie, malowane ręką największych mistrzów i
przesycone tajemniczością znajdujących się w nich relikwii jednak
tutejsza katedra (Sante Iglesia Catedral de La
Laguna) zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie.
Już od progu powitała mnie pewna
inność tego miejsca. Mimo dość dużych przestrzeni i kamienia
wykorzystanego do budowy ów świątyni, była ona niezmiernie
przytulna i emanująca wewnętrznym ciepłem. Nie wiem czy to zasługa
drewnianego sufitu czy serdeczności ludzi w środku? Postanowiłam
przysiąść na drewnianej ławeczce i zagłębić się w obserwacje.
Zewsząd zerkały na mnie postaci umieszczone na obrazach czy też
świętych figurkach. Oczywiście jak to w Hiszpanii prym wiodła
Maryja , będąc podstawą owej świątyni. Nie znajduje zbyt wielu
różnic , jednak najbardziej uderzył, czy też zaciekawił mnie
moment tzw. przekazywania znaku pokoju, kiedy to ku mojemu zdziwieniu
wszyscy ludzie, wręcz rzucili się na siebie ściskając i całując.
Stałam tam trochę oszołomiona obserwowanym zdarzeniem, ale i
zachwycona . Oczarował mnie również moment, gdy nagle zza pleców
zaczęła sączyć się delikatna muzyka skrzypiec połączona
śpiewem ptaków oraz pieśnią chóru. Wtedy kapłan zbliżył się
do miejsca zwanego Tabernakulum, które nie znajdowało się pod
ołtarzem, co nie zdarza się w Polsce. Ta mała skrzyneczka
zbudowana prawdopodobnie z białego złota podświetlało niebieskie
światło, dając efekt czegoś niezwykłego. Dałam się ponieść
magii chwili i dźwięku skrzypiec..Opuszczając bramy katedry pogoda
delikatnie dał się we znaki.
Pogoda :
Po 2 dniach pobytu nie jestem w stanie
określić konkretnie warunków pogodowych. Jedno jest wiadome –
temperatura utrzymuje się na poziomie 20 kilku stopni i w zależności
od chmur , które przypominają tutaj bolidy F1
jest albo znośnie, lekko zimno albo gorąco od
promieni słonecznych rozpieszczających ciało. Czasem też
pada
i wieje dość silny wiatr, niebo wtedy zasnuwa gęsta śmietana
chmur, a góry otula delikatny welon mgły. Ma to swój urok ,
niemniej jednak preferuję niebieskie niebo i pełne słońce.
P.S Po jakimś czasie stwierdzam ,że
pogoda w La Lagunie jest najgorsza ze wszystkich miejsc na wyspie,
nie mniej jednak wolę to, aniżeli polską jesień czy zimę:)
Kantor:
Wymiana pieniędzy w La Lagunie
graniczy z cudem. Przebyłam długą drogę i wystałam kilometry w
kolejkach zanim dowiedziałam , iż w tym miejscu taka transakcja
jest niemożliwa. Ależ dlaczego? Byłam wielce zdumiona, bo nawet
w tak małej mieścinie jaką jest Radomsko- moje miasto rodzinne-
znajdują się co najmniej 3! takie miejsca . Nikt jednak z
tutejszych mieszkańców nie jest w stanie wytłumaczyć mi tego
dziwnego zjawiska! No nic… pozostaje mi wycieczka do odległego o
20 min. Santa Cruz
P.S 2. Po pewnym czasie pobytu tutaj
stwierdzam, że wymiana pieniędzy w owym miejscu i w okolicach
graniczy z cudem ,
ponieważ w La Lagunie nie można zrealizować takiej transakcji (
chyba , że posiada się rachunek w tutejszym banku) a najbliższy
kantor znajdujący się w stolicy jest praktycznie cały czas
zamknięty ( Ach , ci Hiszpanie!). Jedynym możliwym rozwiązaniem
okazała się uprzejmość pewnego mieszkańca , który pieniądze
wymienił na swój rachunek.
P.S 3. Z napływających do mnie wciąż
nowych informacji dowiaduję się, że legendarne miejsce zwane
kantorem , jednak istnieje. Dla mojej osoby pozostanie to nadal
legendą, dopóty na własne oczy nie ujrzę ów miejsca.
Codziennie wieczorem, mrużąc
oczy od nadmiaru wrażeń i widoków zastanawiam się, czy aby na
pewno mi się tutaj podoba? Odpowiedź jest aż nadto oczywista- jest
tutaj tak urokliwie, że nawet Wisława Szymborska czy Adam
Mickiewicz, gdyby żył, nie mogłby w całym wyrafinowaniu języka
polskiego, ująć uroku Teneryfy- wyspy jak Kuba gorącej , w wielu
znaczeniach tego słowa.
P.S 4. Idę cieszyć oczy dalej…
POCZĄTKI - cz. 2
Naszą
wyprawę za daleki ląd rozpoczynamy w Warszawie. My-> Ja, Kasia
oraz Martyna , czyli moje kompanki w podróży. Port lotniczy im.
Fryderyka Chopina wita mnie pochmurnym niebem, wczesną godziną,
ogromnym kubkiem zielonej herbaty oraz dłuuuuuuugim ogonem kolejki
do odprawy , z nami na końcu szarym.
Pokonawszy
wszelkie niedogodności związane z odprawą, próbuję odnaleźć
swoje miejsce
w samolocie i usadowić się wygodnie ( i w tym miejscu moje nogi
mogły by wdać się w niekończącą polemikę) w fotelu. Niestetyż
w „mojej karecie” – Boeing 737- nie przewidziano miejsca V.I.P
dla wyżej wspomnianych „Panów nogów”, toteż przez następne 4
h nie wydawały się zbytnio zadowolone. Jeżeli chodzi o moich
sąsiadów w podróży to cóż… nie byli ujmujący. Nie dość, że
zajmowali 2x więcej miejsca aniżeli moja skromna osoba, to Pan z
lewej nieustannie zakłócał fonię donośnym chrapaniem. Jeszcze
tylko mój ulubiony start, słuchawki w uszy… i …zbudziło mnie
mocniejsze trącenie-
Obiad podano! Idąc
za radą pewnego znanego podróżnika złożyłam zamówienie na
posiłek koszerny. Co się okazało, nie dość że otrzymałam
strawę jako pierwsza to była ona bardziej apetycznie wyglądająca
( i smakująca) niż kanapki dla reszty pasażerów. Polecam
wszystkim podróżnikom samolotowym.
-
Sąsiad z boku okruszył mój stoliczek…No cóż…sąsiadów się
nie wybiera
Zbudzona
nagłym okrzykiem pilota- spanikowana, już prawie ewakuowałam się
z pokładu samolotu – Lądujemy! Madryt
powitał nas górzystym krajobrazem, doskonałą pogodą i
pomieszaniem z poplątaniem. W
czasie 4 godzinnego oczekiwanie na przesiadkę, wcale a wcale się
nie nudziłyśmy. Pierwszym obiektem mojego pustego żołądka
okazała się ensalada con pollo z dużą ilością oliwy z oliwek:).
Dopiero potem można było działać.
Będąc
w Polsce moje wyobrażenie o komunikacji z hiszpanami trwało w pkt.
+10, czyli znając angielski „ pi przez drzwi” przeprowadzę z
nimi niejedną konwersację. W końcu to język komunikacji na całym
świecie. Niestetyż moje wyobrażenie , czy też chciało czy nie ,
z impetem uderzyło w pkt.0! ( Zaś na Teneryfie musiało osiągnąć
pkt. -10). Tutaj nikt nie mówi po angielsku!
Stąd
też wzięły się i nasze zabawne perypetie). A było to tak:
Wcielając
się w rolę rasowego przewodnika , poprowadziłam swoją grupę-
Katarzynę oraz Martynę , dzielnie maszerujące za mną, do wyjścia.
A na rozstaju dróg lotniskowych powstał konflikt.
Cóż
oznacza ów znak – ▼- iść w przód czy też w dół. Moja
znakomita intuicja podpowiadała myśl – w
przód,
niemniej jednak została przegłosowana przez 2 inne. Tak oto
znalazłyśmy się w plątaninie korytarzy i przejść, odsyłane z
miejsca w miejsce. Ze względu na zbliżającą się godzinę odlotu
nasz marsz przybrał formę półbiegu. Półbiegiem również
znalazłyśmy się przy jakiś bramkach, które okazały się
odprawą.(?) Ze strefy bezcłowej znalazłyśmy się poza terenem
lotniska , a więc czekała nas ponowna odprawa. (…) Tym razem
rozebrano mnie doszczętnie, do skarpetek, co najmniej jak jakiegoś
groźnego bandytę. Czas ucieka…Parę chwil później opuszczałam
Madryt
→ Kierunek
Tenerife Aeropuerto Norte.
Teneryfa
przywitała mnie ciemnością…i wtedy to…powoli…cichutko…wyspa
w całej swej okazałości…milionami drobniutkich
światełek…oddających jej zarys na ciemnym oceanie…Zaczarowała
mnie po raz pierwszy!
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!