Relacja konkursowa: Zostało ci 9 lat życia
Relacja konkursowa (zobacz jak zagłosować!) Witka z boliwijskiej kopalni srebra, więcej o wyprawie na: wyprawabezgranic.pl . Tekst absolutnie wgniata w fotel, więc uważajcie (siądźcie na czymś miękkim, żeby się miło wgnieść).
Już nie możesz. Pracujesz tu od 3 lat, a ciągle nie jesteś w stanie się przyzwyczaić. Przytłacza cię mordercza kombinacja: 45 stopni celcjusza, brak tlenu (4200 metrów nad poziomem morza) i śmiercionośne gazy duszące zdrowych a zabijające astmatyków. Leje się z ciebie pot. Choć na zewnątrz powietrze wysusza zatoki, to tutaj często brodzi się po kostki w wodzie. Przeciskasz się tunelem tak niskim, że trzeba się czołgać kilkadziesiąt metrów. Dobrze, że tutaj grunt jest tylko wilgotny. Odksztuszasz kurzem i drapiesz się pod nosem zostawiając czarną kreskę błota. Błota, z którego żyjesz.
Kiedyś to miejsce było prawdziwym skarbem dla jego właścicieli. Hiszpanów. Srebro stąd wydobywane było jakości 96%. Teraz z jednej tony materiału uzyskuje się 150 gramów metalu. No i nie ma niewolników. W zamian za nich jesteś ty. Choć oczywiście nikt cię nie wykorzystuje - ta kopalnia jest twoją współwłasnością. Coś w stylu spółdzielni. Co wydobędziesz, to zarobisz. Jak jesteś dobry i masz szczęście, to uda ci się zgarnąć 60 zł za dzień. Długi dzień.
Koniec czołgania się. Można wyprostować nogi. Pleców jeszcze długo nie wyprostujesz. Wchodzisz w główny korytarz. Idziesz mocno pod górę. Szybko uskakujesz na bok, słysząc, że nadjeżdża wózek. W duchu życzysz kolegom szczęścia. Zwłaszcza temu z przodu, który ciągnie. Gdy się potknie przy jeździe z górki, to wagon będzie hamował na jego nogach. Albo nie wyhamuje wcale. Ale wagon to już coś - coś ukończonego, co można wywieźć na powierzchnię i przy okazji odetchnąć powietrzem. Choć ostatnio, jak byłeś przy transporcie, to się tory rozwaliły. 4 razy w ciągu jednego dnia... Za każdym razem musieliście podnosić wózek. W pięciu ledwo daliście radę tracąc przy tym mnóstwo czasu. Wszyscy byli tego dnia wkurzeni.
Skręcasz w lewo. Korytarz znowu się zwęża. Jeszcze chwila i docierasz do swoich kolegów. Razem, w czwórkę, stanowicie część siedmioosobej grupy, jednej z najmniejszych w tej kopalni. Chwytasz łopatę i wsypujesz gruz do gumowej kuli o średnicy 60 centymetrów. Kumpel krzyczy, byś przestał. O co mu chodzi? Cholera, nie zauważyłeś tego dużego kamienia. Najpierw wkładacie duże kawałki, by później przysypać je drobniejszymi. Migacie do tych "z góry", by wciągnęli wypełnioną gumową kulę i zrzucili wam starą. Nie reagują. Migacie jeszcze raz. Dalej nic. Krzyczycie z całych sił, bo nie wiele tu słychać. Odkrzykują, że silnik się zepsuł. K**wa. Znowu pół godziny w plecy. Siadasz, starając się odpocząć, klnąć w myślach, że znowu dziś nie zarobisz dobrze. Szyderczo śmiejesz się w myślach, że przecież wcale nie odpoczywasz siedząc w tej trującej saunie.
Idzie kolejna wycieczka. Białe dzieciaki z aparatami fotograficznymi będące na "egzotycznej" wyprawie. Dobrze znasz ich przewodnika - Dawida. Pracował tu 2,5 roku. Upiekło mu się. Nauczył się angielskiego, nie jest głupi. Teraz tylko oprowadza te bachory. Nie umrze tak szybko, jak jego ojciec. Dobry był z niego człowiek. Syn zresztą też jest OK. Przed każdą wycieczką zabiera turystów do sklepu i kupują prezenty. Zwykle to woda, papierosy, dynamity, liście koki. Czasem piwo. Śmieszne. Nawet tego sami nie noszą, tylko "pomocnik przewodnika" targa to na plecach. Tym razem przynieśli tylko kokę. Dobre i to. Żujesz kilkanaście liści. Potwornie gorzkie, ale pomaga. Dzięki temu krócej będzie ci się kręcić w głowie po tym, jak wstaniesz. Choć oczywiście nie wyczaruje ani grama tlenu więcej w tym, co wdychasz.
Robią zdjęcia. Uśmiechasz się. Mówisz, że siedzisz, bo się maszyna zepsuła. Normalnie, to przerwy o tej porze nikt nie robi. Później, za 2 godziny. Jak "przyjdzie" obiad. Co dzień to samo - ryż z kurczakiem. Wyglądają, jakby nie rozumieli. Co za różnica. Niech już idą, tlen zabierają. Zresztą, czy to nie upokarzające, jak Ci ktoś przytyka obiektyw do nosa, jak zwierzęciu w zoo, a później wraca do swojego kraju i pokazuje znajomym? Znowu się uśmiechasz. Niech przychodzą. Przynajmniej jest koka i papierosy. Dla nich to kosztuje śmieszne pieniądze, więc kupują. Choć Dawid mówi, że taka wycieczka robi na nich wrażenie. Gdy ich oprowadza, to żartuje tylko przed wejściem do kopalni. Ponoć po kilkunastu minutach w środku nikt się już nie śmieje. Zostają jeszcze chwilę (potrzebują przerwy, bo zmęczyli się chodzeniem) i w końcu idą dalej. Pozostaje tylko syczenie w ciszy. Zapadasz w chwilowy letarg. Chwila refleksji. Myślisz o swoich dzieciach. O tym, że pewnie nie zobaczysz nigdy swoich wnuków. Pustka. Nie pamiętasz, kiedy ostatnio płakałeś z tego powodu.
Krzyczą z góry, że zaraz będą wciągać. W końcu. Spada kolejna kula i ładujesz. Byle szybko, żeby nadrobić stracony czas. Nie możecie sobie pozwolić na wolną pracę, bo ostatnio i tak brakuje wam szczęścia.
Szczęście... Ojciec mawiał, że można je kupić. Wręcz dosłownie. Nigdy nie brałeś na poważnie tych rytuałów składania ofiar dla Tio, ale im dłużej pracujesz, tym bardziej w to wierzysz. Gdy się siedzi tyle godzin pod ziemią to trzeba w coś wierzyć, inaczej człowiek by ześwirował. Obiecujesz sobie, że następnym razem zabierzesz butelkę spirytusu i postawisz przynajmniej w połowie pełną przed figurą ziemnego bóstwa. Tą najbliższą twojego korytarza.
Zastanawiałeś się ostatnio, czy nie zrezygnować. Ale z twoim wykształceniem, a raczej jego brakiem, nic nie zarobisz w mieście. Z rodziną na utrzymaniu niewiele masz opcji. Jeśli zachorujesz i umrzesz, to kopalnia będzie wypłacać rodzinie jakieś 150 zł miesięcznie. Więc obiecujesz sobie, że jak staniesz się liderem grupy, to zaoszczędzisz trochę pieniędzy i odejdziesz na emeryturę jeszcze przed zachorowaniem. Lider zawsze zarabia nieco więcej. Jak będziesz dobry, to będziesz mógł zostać jednym z nich już za 3 lata. Będziesz miał swoje tory i będziesz decydował, gdzie twoja grupa ma kopać. Ponoć każdy lider składa ofiary. Nic dziwnego, myślisz. Jak się pomyli i zaczną kopać w pechowym miejscu, to grupa się podzieli i nikt nic nie zarobi.
Ale wolisz o tym nie myśleć. Ani o tym, co mówią "racjonaliści" - że prędzej, czy później skończą się dobre żyły w tych górach. Lepiej skupić się na tym, co tu i teraz.
Nie wiem co powiedzieć, jak sformułować myśli po tym, co przeczytałam. Bo "niewiarygodne", "straszne", "powalające" to zdecydowanie za mało.
OdpowiedzUsuńMiazga totalna. Jeszcze nie czytałem czegoś takiego. Rzeczywiście wgniata w fotel! BEZKONKURENCYJNY nr 1. A żeby to poprzeć "stosownym argumentem" zagłosuję.
OdpowiedzUsuń