Stosunki polsko-gruzińskie widziane z bliska
Swego czasu popełniłem dłuższy tekst na temat historii stosunków Polski i Gruzji, zawierając przy tym nieco informacji o Polaków na Zakaukaziu, a także o ich potomkach których można spotkać m.in. w okolicach Lagodechi czy Achalciche. Wszystko to przeplecione sytuacjami z mojej podróży w 2010 roku.
Jest z tym związana moja pierwsza przygoda z mediami papierowymi (nieudana). Na druk artykułu zgodziła się najpierw Gazeta Krakowska, proponując pewne zmiany, na które (jako człowiek uparty) nie zgodziłem się. No ja sobie zdaje sprawę, że tekst jest trochę za długi, ale chcieli usunąć właśnie mój ulubiony fragment o panu Poniatowskim! Potem drukiem zainteresował się ogólnopolski tygodnik Gazeta Polska, jednak po wymianie kilku meili z bardzo ważny pan redaktór z najważniejszego z miast po prostu przestał się odzywać nie mówiąc, czy się rozmyślił, czy cokolwiek, tylko tak nagle kontakt z pana redaktóra strony się urwał był (nie żebym twierdził, że mój artykuł jest cokolwiek wart, ale takie udawanie przez pana redaktóra, że nagle zniknął, jest nieco dziecinne...). Była to historia o tym, jak nie zostałem sławnym dziennikarzem.
Koniec końców tekst ukazał się na Portalu Spraw Zagranicznych (www.psz.pl):
Stosunki polsko-gruzińskie widziane z bliska
Swoją drogą to polecam ten portal, jest dość wyjątkowy pośród polskich mediów, w których próżno szukać szerszej informacji ze świata, na co już kiedyś utyskiwałem.
Jak już wspomniałem tekst jest długi jak sam szatan, ale jeśli macie chwilę i jesteście zainteresowanie tematem to nieskromnie powiem, że warto przejrzeć, na końcu przynajmniej podaję referencję do porządniejszych opracowań, to się może komu na co nada.
Nasi rodacy służbę na Kaukazie wspominali nie najgorzej. Należy pamiętać, że alternatywną opcją dla zsyłki na tereny gruzińskie była – znacznie gorsza – zsyłka na Syberię. Dlatego często - jeśli było to możliwe - różnymi zabiegami starano się załatwić sobie właśnie odbywanie kary na Kaukazie. Wielu polskich żołnierzy dosłużyło szlifów oficerskich. Niektórzy nawet nie trafili na „ciepłą Syberię” jako zesłańcy czy więźniowie, ale po prostu szukając okazji do błyskotliwej kariery w carskiej armii. Przeważali jednak zesłańcy polityczni, zazwyczaj ludzie inteligentni, szlachetnie urodzeni. I nawet będąc z dala od ojczyzny, służąc w obcej armii, starali się rozwijać swoje zainteresowania. Powstawały utwory literackie, tłumaczenia czy nawet prace naukowe z dziedzin takich jak botanika czy geodezja. W Tbilisi prężnie działało polskie koło literackie. Także miasto Kutaisi stało się polskim ośrodkiem kulturalnym. Wsparciem dla Polaków była polska misja katolicka, której początki sięgają XVII wieku. Może zastanawiać, że kraje muzułmańskie – Persja i Turcja – które obejmowały wówczas protektorat nad ziemiami Zakaukazia pozwoliły na rozwój takich przedsięwzięć. Pamiętajmy jednak, że narodowe kościoły Gruzji i Armenii pełniły dużą rolę w integracji społeczeństwa i oporze przeciw wpływom zaborcy. Persja i Turcja miały nadzieję, że misja katolicka może nieco rozbić ten monolit. Młody gruziński antropolog Sandro z którym miałem okazję rozmawiać podkreślał, że właśnie w XIX wieku wspólnoty katolickie w Gruzji przeżywały szczególny rozkwit rekrutując w swoje szeregi wielu przedstawicieli inteligencji i utrzymywały kontakt ze polskimi katolickimi wspólnotami. Do dzisiaj w Gruzji znajdziemy wiele miejsc, gdzie msze odprawiają polscy księża. W szczególności proboszczem wybudowanego w drugiej połowie XIX wieku kościoła katolickiego w Tbilisi jest Polak.
W Gruzji czuliśmy się więc trochę jak w domu. Nie obco, jak często, szczególnie przy dłuższym podróżowaniu, można poczuć się za granicą, ale jak u siebie. Zawsze witani z otwartymi ramionami, zawsze spotykając ludzi życzliwych i ciekawych. Co krok napotykając na, zdawałoby się, czysto polskie cechy charakteru, a w końcu – napotykając polskie nazwiska. I chociaż Polskę i Gruzję dzieli kilka tysięcy kilometrów, to ma się wrażenie, że to najbliższa sąsiadka, prawie rodzina. Rodzina, którą gorąco polecam odwiedzić.
Jest z tym związana moja pierwsza przygoda z mediami papierowymi (nieudana). Na druk artykułu zgodziła się najpierw Gazeta Krakowska, proponując pewne zmiany, na które (jako człowiek uparty) nie zgodziłem się. No ja sobie zdaje sprawę, że tekst jest trochę za długi, ale chcieli usunąć właśnie mój ulubiony fragment o panu Poniatowskim! Potem drukiem zainteresował się ogólnopolski tygodnik Gazeta Polska, jednak po wymianie kilku meili z bardzo ważny pan redaktór z najważniejszego z miast po prostu przestał się odzywać nie mówiąc, czy się rozmyślił, czy cokolwiek, tylko tak nagle kontakt z pana redaktóra strony się urwał był (nie żebym twierdził, że mój artykuł jest cokolwiek wart, ale takie udawanie przez pana redaktóra, że nagle zniknął, jest nieco dziecinne...). Była to historia o tym, jak nie zostałem sławnym dziennikarzem.
Koniec końców tekst ukazał się na Portalu Spraw Zagranicznych (www.psz.pl):
Stosunki polsko-gruzińskie widziane z bliska
Swoją drogą to polecam ten portal, jest dość wyjątkowy pośród polskich mediów, w których próżno szukać szerszej informacji ze świata, na co już kiedyś utyskiwałem.
Jak już wspomniałem tekst jest długi jak sam szatan, ale jeśli macie chwilę i jesteście zainteresowanie tematem to nieskromnie powiem, że warto przejrzeć, na końcu przynajmniej podaję referencję do porządniejszych opracowań, to się może komu na co nada.
Stosunki polsko-gruzińskie widziane z bliska
„Witamy Państwa
Gruzinów!” - łamaną polszczyzną przywitał nas pogranicznik na
przejściu w Sarp. Miał najpewniej na myśli Państwo Gruzinów, czyli
Sakartwelo, jak zwą swoją ojczyznę mieszkańcy tego kraju. Zaraz za
granicą, w kantorze, zostaliśmy zapytani czy wybraliśmy już nowego
prezydenta, a już następnego dnia rano dostaliśmy dzięki naszej
narodowości darmowy prysznic. Spaliśmy w namiocie przy plaży w
Kobuleti, rano zapytałem właściciela jednego z hoteli czy można
skorzystać z prysznica i ile taka przyjemność będzie kosztowała.
-Skąd jesteście? - zapytał mężczyzna po rosyjsku.
-Z Polski... - odpowiedziałem jeszcze niepewnie.
W
kolejnych tego typu przypadkach odpowiadałem już zdecydowanie, bo
taka odpowiedź w Gruzji otwiera wiele drzwi. Co do pogranicznika - być
może i miał on odgórne zalecenie serdecznie witać przybyszów z
Polski, ale już żadnym rozkazem nie można tłumaczyć faktu, że jako
Polaków serdecznie witał nas każdy. Tak i tutaj prysznic był dla nas
za darmo. Uzasadnienie, które usłyszeliśmy, i które przewijało się
później dość często, brzmiało: bo przecież Polska i Gruzja to
przyjaciele od wieków! Za każdym razem zastanawiałem się ile w tym
prawdy. Jak tak naprawdę wyglądały historyczne relacje obu krajów? Czy
rzeczywiście kiedokolwiek Polska i Gruzja miały ze sobą coś wspólnego?
I jak to się ma do wszystkiego tego, co możemy usłyszeć, przeżyć i
doświadczyć na Zakaukaziu?
Przyjaciele od wieków
Na
Zakaukazie przyjechaliśmy z Agnieszką autostopem. Ponieważ od wojny w
2008 roku granica między Rosją a Gruzją jest zamknięta (od niedawna
otwarta, ale tylko dla obywateli Wspólnoty Niepodległych Państw)
jechaliśmy przez Turcję. Łącznie około cztery tysiące kilometrów. Był
sierpień, pora największych upałów, termometr często wykraczał ponad
czterdziestą kreskę. W ciągu dwóch tygodni objechaliśmy niemal cały
kraj. Można powiedzieć, że Gruzja stanowi niejako odrębny świat. Na
północy mamy wysokie, przekraczające pięć tysięcy metrów góry Kaukazu z
wiecznymi lodowcami, na południu suche pustynie, na wschodzie niemal
tropikalne, zielone lasy, na zachodzie zaś morze i ciężki, wilgotny
klimat Adżarii. Całe państwo podzielone jest na dziesiątki mniejszych
krain: Imeretia, Kachetia, Tuszetia czy Megrelia, każda ma swój własny,
specyficzny krajobraz, klimat, lud i dialekt. Mimo tego ogromnego
zróżnicowania – dzięki napotkanym ludziom - niemal cały czas czuliśmy
się dziwnie swojsko. I to nie tylko przez to, że w czasie czternastu dni
naszego pobytu naliczyliśmy sześćdziesięciu podróżników z Polski (co
jak na kraj w którym praktycznie nie ma turystów jest liczbą wręcz
niewyobrażalną).
Każdy
napotkany Gruzin, kiedy dowiedział się skąd pochodzimy, oprócz
szalonej gościnności i serdeczności jaka – jak podejrzewam –
przysługiwała każdemu przybyszowi, starał się wykazać przed nami całą
swoją wiedzą o Polsce, a także udowodnić jak najbliższe pokrewieństwo
naszych narodów. W pierwszej kolejności wymieniana była oczywiście misja
prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który podczas wojny w 2008 roku
wyruszył do Tbilisi na czele przywódców Litwy, Łotwy, Estonii oraz
Ukrainy by powiedzieć głośno, że Rosja nie ma prawa naruszać
integralności terytorialnej Gruzji. W Polsce często nie zdajemy sobie
sprawy z wagi tego kroku, nie zdajemy sobie sprawy, że tam n a p r a w d
ę była wojna. Że to nie były tylko jakieś pojedyncze nadgraniczne
ekscesy, ale wojna, z nalotami, inwazją wojsk pancernych, wystrzałami
moździerzy i ginącymi ludźmi. I że na takie rzeczy cywilizowany świat
nie powinien się godzić.
Swoją
misją Kaczyński wzbudził w Gruzinach uznanie, o czym nas gorąco
zapewniali. My natomiast zapewnialiśmy o swoim podziwie dla wyczynu
prezydenta Saakaszwilego, który wbrew wszelkim przeciwnościom zjawił
się na pogrzebie swojego przyjaciela, który zginął w katastrofie
smoleńskiej. Sympatia dla gestu i działalności naszego byłego
prezydenta nie wyrażała się tylko słowa spotykanych ludzi. W stolicy
kraju, Tbilisi, jest już ulica Lecha Kaczyńskiego, w Batumi, głównym
mieście nadmorskiej Adżarii, znajdziemy aleję Marii i Lecha
Kaczyńskich.
Po wspomnieniu działalności obu prezydentów pojawiały się najprzeróżniejsze fakty ze wspólnej historii obu krajów. Przede wszystkim padały zapewnienia, że Polska i Gruzja zawsze były sojusznikami, braćmi, przyjaciółmi. Czy rzeczywiście? W swojej książce „Polaków kaukaskie drogi” autorzy Bohdan i Krzysztof Baranowski zdają się, delikatnie mówiąc, nie potwierdzać takiego scenariusza wydarzeń. Próby nawiązania kontaktów dyplomatycznych istotnie sięgają XV wieku. W państwie Jagiellonów pierwsi o pomoc w wojnie przeciw Turkom zabiegali kaukascy dyplomaci. W XVII wieku to Polacy – a w zasadzie Ormianie mieszkający w naszym kraju – udawali się z poselstwami do władców Gruzji szukając sprzymierzeńca przeciw... Turkom właśnie. Nic jednak z tych prób nie wynikło. Realny sojusz polsko-gruziński miał miejsce dopiero w 1920 roku kiedy Józef Piłsudski usiłował zrealizować swoją koncepcję Międzymorza – federacji państw zagrożonych dominacją III Rzeszy i ZSRR. Sojusz nie trwał jednak długo, bo już w 1921 roku Gruzja została anektowana przez swojego północnego sąsiada. Bliższe natomiast były stosunki handlowe między naszymi krajami. Baranowscy notują, że rozpoczęły się one na większą skalę już w XVI wieku, natomiast w XVII i XVIII uległy znacznemu ożywieniu. Z Gruzji przywożono wszelkie towary orientalne, kobierce, biżuterię, broń wschodnią czy nawet konie wierzchowe. W handlu najczęściej pośredniczyli Ormianie, których emigracja na polskich terenach, zwłaszcza wschodnich (Lwów czy Kamieniec Podolski), była dosyć liczna.
Po wspomnieniu działalności obu prezydentów pojawiały się najprzeróżniejsze fakty ze wspólnej historii obu krajów. Przede wszystkim padały zapewnienia, że Polska i Gruzja zawsze były sojusznikami, braćmi, przyjaciółmi. Czy rzeczywiście? W swojej książce „Polaków kaukaskie drogi” autorzy Bohdan i Krzysztof Baranowski zdają się, delikatnie mówiąc, nie potwierdzać takiego scenariusza wydarzeń. Próby nawiązania kontaktów dyplomatycznych istotnie sięgają XV wieku. W państwie Jagiellonów pierwsi o pomoc w wojnie przeciw Turkom zabiegali kaukascy dyplomaci. W XVII wieku to Polacy – a w zasadzie Ormianie mieszkający w naszym kraju – udawali się z poselstwami do władców Gruzji szukając sprzymierzeńca przeciw... Turkom właśnie. Nic jednak z tych prób nie wynikło. Realny sojusz polsko-gruziński miał miejsce dopiero w 1920 roku kiedy Józef Piłsudski usiłował zrealizować swoją koncepcję Międzymorza – federacji państw zagrożonych dominacją III Rzeszy i ZSRR. Sojusz nie trwał jednak długo, bo już w 1921 roku Gruzja została anektowana przez swojego północnego sąsiada. Bliższe natomiast były stosunki handlowe między naszymi krajami. Baranowscy notują, że rozpoczęły się one na większą skalę już w XVI wieku, natomiast w XVII i XVIII uległy znacznemu ożywieniu. Z Gruzji przywożono wszelkie towary orientalne, kobierce, biżuterię, broń wschodnią czy nawet konie wierzchowe. W handlu najczęściej pośredniczyli Ormianie, których emigracja na polskich terenach, zwłaszcza wschodnich (Lwów czy Kamieniec Podolski), była dosyć liczna.
Jak
widać, bezpośrednie związki historyczne Polski i Gruzji nie były
raczej zbyt ścisłe. Uderzające jest natomiast podobieństwo losów obu
krajów, szczególnie w ostatnich pięciu wiekach. Polska, usytuowana w
środku Europy, nieustannie miała problemy z Niemcami, Austrią i Rosją.
Gruzja natomiast wciąż plądrowana była atakami wielkich mocarstw:
Rosji, Turcji i Persji (Iranu). W obu przypadkach sąsiedzi lubili
mieszać w wewnętrznej polityce nękanych państw. Zarówno Polska jak i
Gruzja od końca XVIII wieku żyły w częściowej lub pełnej zależności od
Rosji. Oba kraje doświadczały carskiej polityki dziel i rządź, Gruzja
zresztą odczuwa to dotkliwie do dziś. Współczesne władze rosyjskie
kontynuują rozpoczęte w czasach stalinowskich podburzanie Osetyjczyków
i Abchazów do secesji oraz wspieranie ich działań, czego skutki
dobrze znamy. Zresztą wiele konfliktów na Kaukazie – w tym m.in.
wojna o Górski Karabach – ma podłoże w przesuwaniu granic sowieckich
republik. Wreszcie zbliża Polskę i Gruzję XX wiek: rusyfikacja i
wyróżniający oba kraje silny opór przeciw niej, nadto deportacje,
stalinowskie więzienia i mordy więźniów politycznych.
Gruzja jest w dalszym ciągu uwikłana w konflikt ze swoim północnym sąsiadem - na zdjęciu jedna z nowych rosyjskich baz wojskowych w Abchazji |
Gruzini często
wspominali również Grigola Peradze, mówili: wasz święty, a Gruzin!
Peradze jest faktycznie świętym Polskiego Autokefalicznego Kościoła
Prawosławnego, działał na ziemiach polskich w pierwszej połowie XX
wieku. Został zamordowany w obozie Auschwitz-Birkenau. Wydaje mi się,
że w naszym kraju jest postacią zupełnie nieznaną, natomiast w Gruzji
odnosiła się do tej postaci niespodziewanie duża ilość osób. Równie
często pojawiał się motyw gruzińskich generałów walczących w Polsce
podczas II wojny światowej. Żywe emocje wzbudzał oczywiście temat
rywalizacji drużyn polskiej i gruzińskiej w jednej grupie eliminacji do
koszykarskich Mistrzostw Europy. Wreszcie niektórzy Gruzini
wspominali o Polakach żyjących w ich kraju, a właściwie: noszących
polskie nazwiska.
Polacy na Kaukazie
Polacy
zaczęli się pojawiać na Kaukazie pod koniec XVIII wieku, najwięcej
zaś dotarło ich tam w pierwszej połowie XIX wieku. Byli to po prostu
polscy zesłańcy umieszczeni karnie w oddziałach armii carskiej na
Kaukazie po powstaniu kościuszkowskim, po napoleońskiej wyprawie na
Moskwę, rozbiorach, powstaniu listopadowym a także co jakiś czas
więźniowie polityczni. Baranowscy podają, że podczas wojny krymskiej w
szeregach armii rosyjskiej służyło nawet 20-30 tysięcy polskich
żołnierzy. Autorzy książki „Polaków kaukaskie drogi” podkreślają,
że Polacy działali głównie w Kaukazie Północnym, na terenach
Dagestanu w walkach z sunnickimi miuridami dowodzonymi przez Szamila, z
którymi carat miał duży problem. Także cytowane przez Baranowskich
relacje polskich żołnierzy bogato opisują walki z odważnymi
muzułmańskimi góralami. Tym bardziej charakterystyczne, że napotkani
przez nas Gruzini zawsze podkreślali raczej udział Polaków w wojnie
krymskiej.
Nasi rodacy służbę na Kaukazie wspominali nie najgorzej. Należy pamiętać, że alternatywną opcją dla zsyłki na tereny gruzińskie była – znacznie gorsza – zsyłka na Syberię. Dlatego często - jeśli było to możliwe - różnymi zabiegami starano się załatwić sobie właśnie odbywanie kary na Kaukazie. Wielu polskich żołnierzy dosłużyło szlifów oficerskich. Niektórzy nawet nie trafili na „ciepłą Syberię” jako zesłańcy czy więźniowie, ale po prostu szukając okazji do błyskotliwej kariery w carskiej armii. Przeważali jednak zesłańcy polityczni, zazwyczaj ludzie inteligentni, szlachetnie urodzeni. I nawet będąc z dala od ojczyzny, służąc w obcej armii, starali się rozwijać swoje zainteresowania. Powstawały utwory literackie, tłumaczenia czy nawet prace naukowe z dziedzin takich jak botanika czy geodezja. W Tbilisi prężnie działało polskie koło literackie. Także miasto Kutaisi stało się polskim ośrodkiem kulturalnym. Wsparciem dla Polaków była polska misja katolicka, której początki sięgają XVII wieku. Może zastanawiać, że kraje muzułmańskie – Persja i Turcja – które obejmowały wówczas protektorat nad ziemiami Zakaukazia pozwoliły na rozwój takich przedsięwzięć. Pamiętajmy jednak, że narodowe kościoły Gruzji i Armenii pełniły dużą rolę w integracji społeczeństwa i oporze przeciw wpływom zaborcy. Persja i Turcja miały nadzieję, że misja katolicka może nieco rozbić ten monolit. Młody gruziński antropolog Sandro z którym miałem okazję rozmawiać podkreślał, że właśnie w XIX wieku wspólnoty katolickie w Gruzji przeżywały szczególny rozkwit rekrutując w swoje szeregi wielu przedstawicieli inteligencji i utrzymywały kontakt ze polskimi katolickimi wspólnotami. Do dzisiaj w Gruzji znajdziemy wiele miejsc, gdzie msze odprawiają polscy księża. W szczególności proboszczem wybudowanego w drugiej połowie XIX wieku kościoła katolickiego w Tbilisi jest Polak.
Stopniowo pojawiali się na Kaukazie
dobrowolnie również lekarze, kupcy, ludzie interesu czy inżynierowie
pracujący przy wydobyciu bakijskiej ropy (to już oczywiście
Azerbejdżan). Wzięciem cieszyli się także polscy architekci, często
zatrudniani na stanowiskach architektów miejskich czy gubernialnych na
przełomie XIX i XX wieku - stąd wiele wspaniałych budynków z tego
okresu jest dziełem Polaków. W ten sposób nasi rodacy mieli istotny
udział w rozwoju i modernizacji regionu, co spotykało się z uznaniem
lokalnego społeczeństwa. Nie zawsze jednak nasi rodacy występowali w
roli elity intelektualnej. Ciekawostką jest, że rozbójnik działający w
okolicach miasta Lagodechi w XIX wieku zwany Lewonem Jedno Ucho, na
którego przez długi czas obławy organizowały carskie wojska, po
pojmaniu okazał się być... Polakiem.
Cała polska
emigracja na tych terenach borykała się jednak z podstawowym
problemem niewielkiej liczby polskich kobiet. Jak wspomniano – na
tereny Gruzji, Armenii czy Azerbejdżanu trafiali głównie żołnierze,
więźniowie polityczni, inżynierowie. Zdarzało się, że ci którzy na
stałe osiedlali się na Kaukazie, wyruszali na wyprawę do Polski w
celach czysto matrymonialnych – znaleźć żonę Polkę i jak najszybciej
wrócić do zostawionej za Morzem Czarnym pracy czy interesów. Nie
każdego jednak było stać na taką wygodę (a i nie zawsze takie misje
kończyły się sukcesem) dlatego najczęściej Polacy brali za towarzyszki
życia kobiety miejscowe - Gruzinki czy Rosjanki. Ich dzieci i dalsi
potomkowie, pozbawieni zazwyczaj kontaktu z rodziną ojca czy szerszą
wspólnotą polską, szybko asymilowali się z rdzenną ludnością Kaukazu –
po polskości zostawało jedynie nazwisko.
Szkółka dla potomków polskich zesłańców |
Podczas
naszych podróży po Gruzji odwiedziliśmy miasto Lagodechi. Niedawno,
bo w 2008 roku, powstała tam polska szkoła im. Józefa Piłsudskiego,
prowadzona przez małżeństwo z Bydgoszczy. Placówka kształci przeszło
50 uczniów w wieku od kilku do kilkudziesięciu lat. Odbywają się w
niej zajęcia z języka polskiego, polskiej kultury czy historii. Celem
nauczycieli jest przypomnienie polskiego pochodzenia potomkom
polskich zesłańców. Wielu uczniów ma rzeczywiście czysto polsko
brzmiące nazwiska, ale najczęściej żaden z nich (do czasu rozpoczęcia
nauki w szkółce) nie znał ani słowa z „rodzimego” języka. Na zajęcia
uczęszczają również ludzie w żadnym stopniu nie związani z Polską –
przychodzą, bo są ciekawi czegoś nowego. W miasteczku nic się nie
dzieje, panuje bezrobocie. Pani Urbanowska – nauczycielka z polskiej
szkoły twierdzi, że około 80% ludzi jest bez pracy. Działa jednak
regionalne radio – przypadkowo udało nam się spotkać jednego z jego
redaktorów. Kiedy siedzieliśmy na ocienionej ławce w centrum miasteczka
przysiadł się do nas młody człowiek. Płynną angielszczyzną
opowiedział, że pracuje w radiu oraz chodzi na zajęcia do polskiej
szkoły. Zapytał nas, czy znamy Starą Baśń. Okazało się, że film
Hoffmana tak mu się spodobał, że na potrzeby swoich rodaków
zrealizował wspólnie z koleżanką z pracy gruziński dubbing. Gruzja
jest w swoim rodzaju końcem świata: tu ma swój kraniec Europa i Azja,
wschód i zachód. Samo Lagodechi natomiast leży na krańcu Gruzji. Jerzy
Hoffman pewnie nawet nie podejrzewa, że na takim końcu świata mogą
znajdować się pracowici wielbiciele jego sztuki. Należy także w tym
miejscu dodać, że w sąsiedztwie miasteczka znajduje się Rezerwat
Lagodeski, założony jeszcze w XIX wieku przez polskiego botanika
Ludwika Młokosiewicza.
Rodzina królewska
Jadąc
w kierunku Armenii minęliśmy miasto Achalciche. Podróż szła wolno,
droga była pustawa. Przez mały fragment wiózł nas wesoły kierowca
betoniarki, starszy człowiek. Na nazwisko miał Poniatowski. Nie znał
ani słowa po polsku (no, może poza „troszeczkę”). Opowiadał, że był
kiedyś w Polsce z bratem w ramach akcji repatriacyjnej. Handlowali na
Stadionie Dziesięciolecia. Bratu udało się dostać pracę jako robotnik
budowlany i mieszka teraz w Krakowie. Poniatowski nie wybiera się już do
Polski, bo, jak mówi, w Gruzji polepszyło się – ma w końcu
zatrudnienie. Dało się wyczuć, że bracia nie traktowali wyjazdu do
Polski jako powrotu do zapomnianej ojczyzny – raczej jako szansę na
lepsze życie, równie dobrze mogliby jechać do Niemiec czy gdziekolwiek
indziej, tyle że u nas była akcja repatriacyjna, było łatwiej. Za
chwilę dojechaliśmy do miejsca gdzie nasz kierowca wylewał beton i
zawracał, my szliśmy dalej. Po takim bezpośrednim spotkaniu z polską
tułaczką, z trudną polską historią, z wielką mocą uderzył mnie ten
fakt dziejowej niesprawiedliwości czy wręcz ironii, że prawdopodobnie
potomek polskiej rodziny królewskiej (Poniatowscy, szlachta, która na
zesłańców nadawała się najbardziej) jeździ teraz po południowej Gruzji
betoniarką i nie zna języka ojców.
Jak rodzina
Tyle
o historii. Pewnie łatwo znaleźć kraj historycznie bliższy naszemu.
Ale chyba nie to jest najważniejsze. Bo w pierwszej kolejności Polaków
i Gruzinów zbliża podobieństwo charakterów. Już XIX-wiecznym polskim
emigrantom rycerscy Gruzini bardziej przypadli do gustu niż trudniący
się handlem Ormianie. W swoich wspomnieniach z Kaukazu Mateusz
Gralewski opisuje gruzińską szlachtę jako „szczerą, rubaszną,
rozrzutną, samowolną, pobożną, gościnną, odważną, rozpróżniaczoną”. Czy
nie przypomina to naszej? Podobieństwa te nie tracą na aktualności.
Zarówno w Gruzinach jak i u Polaków wiara miesza się z patriotyzmem,
gruzińska „kaukaska fantazja” wprost odpowiada naszej „ułańskiej”. Jedni
i drudzy są równie beztroscy, kłótliwi, uparci, dumni, gościnni,
rodzinni i nie stroniący od alkoholu. Mieliśmy niesamowite szczęście
zaznać gościnności i otwartości Gruzinów. Chyba każdy nasz autostopowy
kierowca kupował nam jakiś drobiazg do jedzenia czy picia. Kilkakrotnie
byliśmy zapraszani na nocleg, z czego skorzystaliśmy m.in. w Tbilisi,
gdzie odbyliśmy z naszym gospodarzem tradycyjną gruzińską ucztę, tzw.
stół. Nad stołem panuje tamada – mistrz ceremonii
(w tym wypadku nasz gospodarz) – który kieruje całym wydarzeniem i
wznosi toasty. Każdy toast, wznoszony oczywiście tylko gruzińskim
winem, poprzedzony jest historią czy rozważaniami budującymi nastrój
uczty. Gruzini często nawet kiedy nie jechali w stronę, która nas
interesowała, mimo wszystko wieźli nas tam, gdzie chcieliśmy. Przecież
jesteśmy gośćmi w ich kraju, gośćmi należy się zaopiekować. Dzięki
temu autostop w Gruzji należy do bardzo łatwych – do tego stopnia, że
udało nam się podróżować w ten sposób nawet na pustyni w
południowo-wschodniej części kraju, na drodze do wykutego w skałach
kompleksu klasztornego Dawid Garedżi.
W Gruzji czuliśmy się więc trochę jak w domu. Nie obco, jak często, szczególnie przy dłuższym podróżowaniu, można poczuć się za granicą, ale jak u siebie. Zawsze witani z otwartymi ramionami, zawsze spotykając ludzi życzliwych i ciekawych. Co krok napotykając na, zdawałoby się, czysto polskie cechy charakteru, a w końcu – napotykając polskie nazwiska. I chociaż Polskę i Gruzję dzieli kilka tysięcy kilometrów, to ma się wrażenie, że to najbliższa sąsiadka, prawie rodzina. Rodzina, którą gorąco polecam odwiedzić.
Literatura
Zachęcam
też do zapoznania się z ciekawą literaturą traktującą na temat
Gruzji. Wspominana kilkukrotnie książka autorstwa Bohdana i Krzysztofa
Baranowskich „Polaków kaukaskie drogi” gruntownie opisuje
historyczne związki Polski i krajów kaukaskich. Znajdziemy tam również
szeroką bibliografię dotyczącą relacji Polaków przebywających na
Kaukazie głównie w XIX wieku a także streszczenia kilku takich
opowieści. Współczesne reportaże z Armenii, Gruzji i Azerbejdżanu
spisali Wojciech Górecki i Wojciech Jagielski w książkach odpowiednio „Toast za przodków” i „Dobre miejsce do umierania”.
Są to relacje z ostatniego dwudziestolecia, znajdziemy tam sprawnie
opisane wyzwalanie się z radzieckiej okupacji, kolejne zamachy stanu –
trudne początki demokratyzacji, a także regionalne konflikty. Wszystko
to wsparte historycznymi podstawami problemów i kolorowane
konkretnymi, codziennymi wydarzeniami. Dostępna na rynku jest również
pozycja „Gruzja” autorstwa Wojciech Materskiego (znamienite, że współcześnie piszą o Gruzji Wojciechowie) będąca kompendium wiedzy historycznej o tym kraju, z naciskiem na wiek dwudziesty.
Bardzo serdecznie pozdrawiam, blog jest niesamowity, dawno nie czytałam tak ciekawie i z taką pasją opisanych przygód z podróży. Jeżeli porównanie nie jest obraźliwe to faktycznie niektóre opisy podobne do Cejrowskiego( poczucie humoru i lekkość pisania), a spostrzeżenia warte Kapuścińskiego( porównanie tylko trochę na wyrost:))Szkoda jedynie, że ten " tekst jest długi jak sam szatan" okazał się tak krótki:). Magda.
OdpowiedzUsuń