Mieliśmy już
wstęp do Górskiego Karabachu, teraz czas na część zaawansowaną. Podczas gdy spotkani w Vanku Natalia i Michał rozbijali się ciężarówką z żołnierzami po granicy z Azerbejdżanem usianej podobno snajperami, truli się arbuzem i poznawali wszystkie terenowe umiejętności
Kamaza, ja zmierzyłem wzrokiem mapę i postanowiłem ruszyć do
Dadivank. Daleko to? Z 50, może 70km, co nie zmienia faktu, że wycieczka zajęła mi cały dzień.
Autostop w Karabachu jest dość specyficzny. Nie, że nie biorą. Tzn. w pewnym sensie nie biorą, ale to tylko dlatego, że na drodze z rzadka pojawiają się samochody. A po drugie jeśli droga jest zaznaczona na mapie, to tylko w najlepszym wypadku leży na niej asfalt. Trasa do Dadivank, wyglądająca na mapie na naszą "wojewódzką", była zwykłą gruntówką z głębokimi jak leje po pociskach dziurami, prowadziła z Drmbon wzdłuż rzeki Tartar i przez niewielkie, pustawe wioski. Dadivank jest bardzo pięknym monastyrem na końcu świata. Można tam przyjechać i zapomnieć, że coś poza tym końcem istnieje i już tam zostać, albo zejść do wsi i iść jakiś czas drogą, póki nie zabierze nas ze sobą wędkarz, przemiły starszy pan w nienowym pickupie.
|
...przez niewielkie, pustawe wioski... |
|
Kopuła - niegdyś pełna malowideł, dziś tylko przepasana na czerwono. Podobno ten wyjątkowo wytrzymały barwnik otrzymuje się z jakichś robaczków zamieszkujących tamte okolice |
|
Ot i Dadivank. Oświetlony |
|
Zjednoczona Armenia |
A gdy nie zostanie wiele czasu przed wieczorem? W Karabachu każdy jedzie do Stepanakertu, ale można przecież wysiąść przy Zalewie Sarsang i spędzić niesamowity wieczór pływając, leżąc pod idealnym dębem a w nocy nasłuchując ujadania wilków.
|
Zalew Sarsang |
|
...jego przyjaciel - idealny dąb, oraz mój przyjaciel - namiot. |
Wydaje się, że z Drmbon do
Martakertu prowadzi dobra droga, ale tak nie jest. Nikt nie rusza w tamte strony po piaszczystej nawierzchni i okazuje się, że aby dojechać do
Askeranu trzeba wrócić do
Stepanakertu. I wyobrazić sobie, że właśnie ktoś miał taki zamiar i zabrał mnie ze sobą. Do Askeranu, a dalej, z kierowcą ciężarówki, do zakazanego
Agdamu.
Agdam był kiedyś sporym, dobrze rozwiniętym miastem, po którym po wojnie na początku lat 90' pozostała kupa gruzu. Na oficjalnych mapach wydawanych w informacji turystycznej w Szuszi nie znajdziemy Agdamu. W ogóle podobno nie wolno tam jeździć, przez co miałem małe problemy, ale tu już
dokładnie opisałem tutaj. Agdam jest ruiną. Te ruiny leżą już 20 lat i powoli zarastają drzewami i to jest przerażający widok. Szczególnie, kiedy przywozi nas tam kierowca ciężarówki wywożącej gruz. I nie wiem jak to było, ale człowiek od razu sobie wyobraża, że on od 20 lat wywozi ten gruz z tego miasta, a to miast ciągle tam jest, wcale się nie zmniejsza, choć nie ma tam nikogo oprócz psów i małej jednostki wojskowej w jedynym chyba niezawalonym budynku (nie licząc meczetu). Przejeżdża codziennie trasę Askeran-Agdam wiodącą przez wzgórza, po których, jak opowiada, przechodziła linia frontu. Tam ukrywali się podczas bombardowania, tu następował odwrót, niedaleko stąd zginął kolega.
Agdam. Nawet wiatr tam nie wieje, bo i po co. Jednocześnie melancholijne, straszne i zdumiewające.
|
Patrzysz na to i przeklinasz na czym świat stoi |
|
W środku miasta-widma stoi meczet, na meczecie stoję ja i patrzę na drugi stojący budynek, w którym stacjonuje wojsko. Nie ma więcej stojących budynków. Są stojące ściany, kolumny, drzewa i kilka krów |
|
Ruina jak okiem sięgnąć, powoli przykrywana drzewami |
|
Drogi pozostają w niezłym stanie; sieć dróg nie zmieniła się i Agdam dalej stanowi węzeł komunikacyjny |
Szuszi
W Agdamie już nikt nie mieszka.W Szuszi jeszcze tak, ale wygląda to tak, jakby wszyscy tylko na coś czekali. Aż przejdzie, aż się polepszy, aż się skończy. Spomiędzy bloków sterczą na wpół zawalone minarety, pobocza szczerbią się resztkami ścian. W mieście jest muzeum.
|
Muzem |
Maleńkie muzeum: dwa pomieszczenia na pierwszym piętrze domu, ale to wystarczy. Wystarczy, by dowiedzieć się, jak Szuszi na początku XX wieku tętniło życiem. Szkoła muzyczna, orkiestra kameralna, występy teatralne, kawiarnie, dyskusje, inteligencja. Komunizm. Wojna. Martwica miasta.
W Szuszi mieszkaliśmy z Natalią i Michałem u pewnej kobiety, którą polecono nam w informacji turystycznej. Płaciliśmy jej 1000 dram za noc, czyli 8zł. W Karabachu jest tanio, ale nawet tam 8zł to raczej kwota symboliczna i dało się odczuć, że
pani Saakjan przyjmuje nas bardziej z ciekawości, z nudów. Rozmawia z nami, dużo się uśmiecha, przynosi herbatę i dżem. Zawsze coś dodaje od siebie do naszego śniadania czy kolacji. Gdy opowiadała o wojnie długo powstrzymywała się od płaczu, ale w końcu nie wytrzymała. Opowiadała z drżeniem ust, tak jakby wszystko to wydarzyło się wczoraj, jakby wczoraj była w Stepanakercie podczas bombardowania, jakby wczoraj widziała ludzi umierających na jej oczach na ulicy. Na pożegnanie dała nam po słoiku zjelonych orieszków, czyli całych orzechów włoskich (nie obranych!) w jakiejś ultrasłodkiej zalewie. Zaskakująco bardzo smaczne.
Jakbyście byli w Szuszi odwiedźcie panią Saakjan: ona się ucieszy, a Wy załapiecie się na taniutki nocleg. No i orieszki, są czadowe, serio!
Reklama: nocleg w Górskim Karabachu
Giersik Saakjan
ul. Raffi 20, Szuszi
tel. 097-20-11-54
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!