Narty w Krakowie
Dzisiaj krótka wycieczka: z Podgórza na Salwator i z powrotem. Ale nie tramwajem. Nie rowerem nawet i nie pieszo. O nie!
Bo przecież tak często jeżdżę nad Wisłą rowerem, czasem biegam, w sytuacjach wyjątkowych chodzę, ale jeszcze nigdy nie wpadło mi do głowy, żeby przejechać się tam na nartach. A przecież to świetnie przygotowana trasa: śnieg popada, ludzie przytupią i o ile zdążymy przed służbami miejskimi sypiącymi piach, to mamy idealną nartostradę!
Wczoraj wreszciem na ten genialny pomysł wpadł. Wygrzebałem więc z tajemnej kryjówki narty biegowe, kupione wraz z kijkami i butami w zestawie za 30zł na Niskich Łąkach we Wrocławiu. Jeszcze w czasach, gdy Niskie Łąki były na Niskich Łąkach, a nie we Młynie Sułkowice. Zaś narty wyprodukowane pewnie jeszcze w czasach, gdy mama Justyny Kowalczyk nie byłą jeszcze mamą Justyny Kowalczyk. Te same narty, które wespół z oceanem mojej głupoty, walnie przyczyniły się do bolesnej klęski na górze Turbacz. A więc wziąłem te narty, przejechałem się i było fajnie. Polecam. Ludzie się trochę dziwili, ale wieczorem nie było ich wielu [- Patrz, ten pan jedzie na nartach! - No co ty? - No naprawdę, zobacz!]. Trzeba było tylko zdejmować narty/człapać pod mostami, bo tam śniegu brakowało.
W ogóle to całkiem nowe doznanie takie narciarstwo miejskie. Tak się wraca do domu po takim nie-miejskim przeżyciu, a czuje prawie jakby się gdzieś wyjechało dalej. Poza tym te narty biegowe to całkiem... dostojny sport. Nie męczy się tak człowiek i nie dyszy jak przy bieganiu. Myślę, że można by np. umówić się na narto-biegową randkę ; ). Bo na biegową randkę to na pewno nie, bo bieganie nieestetyczne jest po prostu. A na biegówkach tak się dostojnie sunie...
Dzisiejszy śnieg już taki trochę second hand, więc będę z utęsknieniem czekał na świeży puch i z pewnością znów się wybiorę. Może gdzieś dalej: na Dąbie, albo na Ruczaj, czy nawet do Tyńca, hoho!
Bo przecież tak często jeżdżę nad Wisłą rowerem, czasem biegam, w sytuacjach wyjątkowych chodzę, ale jeszcze nigdy nie wpadło mi do głowy, żeby przejechać się tam na nartach. A przecież to świetnie przygotowana trasa: śnieg popada, ludzie przytupią i o ile zdążymy przed służbami miejskimi sypiącymi piach, to mamy idealną nartostradę!
Wczoraj wreszciem na ten genialny pomysł wpadł. Wygrzebałem więc z tajemnej kryjówki narty biegowe, kupione wraz z kijkami i butami w zestawie za 30zł na Niskich Łąkach we Wrocławiu. Jeszcze w czasach, gdy Niskie Łąki były na Niskich Łąkach, a nie we Młynie Sułkowice. Zaś narty wyprodukowane pewnie jeszcze w czasach, gdy mama Justyny Kowalczyk nie byłą jeszcze mamą Justyny Kowalczyk. Te same narty, które wespół z oceanem mojej głupoty, walnie przyczyniły się do bolesnej klęski na górze Turbacz. A więc wziąłem te narty, przejechałem się i było fajnie. Polecam. Ludzie się trochę dziwili, ale wieczorem nie było ich wielu [- Patrz, ten pan jedzie na nartach! - No co ty? - No naprawdę, zobacz!]. Trzeba było tylko zdejmować narty/człapać pod mostami, bo tam śniegu brakowało.
W ogóle to całkiem nowe doznanie takie narciarstwo miejskie. Tak się wraca do domu po takim nie-miejskim przeżyciu, a czuje prawie jakby się gdzieś wyjechało dalej. Poza tym te narty biegowe to całkiem... dostojny sport. Nie męczy się tak człowiek i nie dyszy jak przy bieganiu. Myślę, że można by np. umówić się na narto-biegową randkę ; ). Bo na biegową randkę to na pewno nie, bo bieganie nieestetyczne jest po prostu. A na biegówkach tak się dostojnie sunie...
Dzisiejszy śnieg już taki trochę second hand, więc będę z utęsknieniem czekał na świeży puch i z pewnością znów się wybiorę. Może gdzieś dalej: na Dąbie, albo na Ruczaj, czy nawet do Tyńca, hoho!
Pozytywnie :) Nie przypuszczałam że można sobie tak na biegówkach w środku miasta :) A jednak jak się chce to wszystko można. Super
OdpowiedzUsuńZauważyłem dziś dużo długich śladów na błoniach, chyba dużo ludzi tam nartobieguje.
OdpowiedzUsuńPojawia się więc nisza na blog "wolne narty" ; ))
UsuńPoza tym myślę, że biegówki pod Wawelem to i tak hipsterstwo ; DD
Albo biegówkowa masa krytyczna, start spod Smoka, hmm... Kto chętny!?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuńdzisiaj jechałam z taką sympatyczną dwójką osób, którzy mieli narty biegowe w rękach i buty na nogach w tramwaju i do nich zagadałam i oni mówią, że najfajniej w Lasku Wolskim (wsiada się w 134 i wysiada na pętli i potem biega i oni mówili, że jest sporo śladów innych narciarzy). Na Błoniach też można (dzisiaj co najmniej 2 osoby były), ale to tak seee, bo smog. Wspominali też coś o Puszczy Niepołomickiej (najlepiej pociągiem).
OdpowiedzUsuńMasa byłaby super pomysłem, bo coś pamiętam, że były w zeszłym roku plany zorganizowania trasy do biegania nad Rydawą (ale chyba nic z tego nie wyszło).
Młynka pod Krk też super, 20 min samochodem, dłuuuuuuuuuuuuuuuga droga w lesie, cudnie
OdpowiedzUsuńJak się nie ma samochodu i mieszka blisko Wisły, to jednak bulwary na wieczorną jazdę wygrywają : )
Usuń