Relacja konkursowa - „Bądź gotowy dziś do drooogi...” czyli o transporcie ukraińskim słów kilka

Relacja konkursowa nr 17 (zobacz jak zagłosować!), od szalonej Katarzyny!

„Bądź gotowy dziś do drooogi...” czyli o transporcie ukraińskim słów kilka
Do Ukrainy jeżdżę od lat, regularnie, na krótko, na dłużej, na chwilę. Gadać mogę o tym cudnym kraju godzinami, ale ten nieubłagalny limit znaków...  Ograniczę się więc tylko opisania pokrótce samych podróży, a konkretnie (wybranych ) środków lokomocji – Ukraina jest tak piękna, że i tak jej słowami nie opiszę, pakujcie plecaki i jedźcie sprawdzać na własne oczy!
No dobra, wracam do tematu. Już pierwsza podróż autobusem relacji Lublin – Lwów utkwiła mi w pamięci. Autobus, który zwycięstwo w konkursie na Klamota Roku miałby jak w banku, pędził z zawrotną prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, a obok mnie siedziała pani, zajadająca z apetytem, łyżką stołową, cukier z kilogramowej torby. Do granicy zjadła prawie cały. Wyglądała na zadowoloną i zdrową, była więc żywą ilustracją sloganu Cukier krzepi! Postać ta fascynuje mnie do dziś .
Każda podróż w Ukrainie (długa czy krótka) wymaga nie lada cierpliwości od pasażerów – przepełnione tramwaje, w których każdy przekazuje sobie pieniądze, więc dramatem jest stanie koło motorniczego, bo wówczas spada na nas obowiązek nabycia biletu każdemu obecnemu w tramwaju i podaniu go dalej (mimo że bilety dostępne są w kioskach, wszyscy, ale to wszyscy, kupują je w tramwaju, co przy tłoku jest dość uciążliwe), marszrutki (małe busiki) pełne ludzi – niesamowite, ileż tam potrafi zmieścić się osób! Kiedy jechałam marszrutką ze Lwowa do Żółkwi, dobre czterdzieści minut, w zimie, została mi wręczona niepierwszej czystości szmata i odpowiedzialna byłam za przecieranie szyby – i co więcej, jak się nie wywiązywałam prawidłowo, kierowca na mnie strasznie krzyczał.
Natomiast pociągi to mój faworyt pośród środków transportu! I to zarówne elektryczki, czyli odpowiednik naszych osobowych, jak i pociągi dalekobieżne. Elektryczki, według mnie, są wynalazkiem tak integrującym pasażerów, że zasługują wręcz na pokojowego Nobla! Pierwszy raz tak jechałam z Tarnopola do Lwowa, wieczorem jeszcze nie późnym, ale, jako że był to październik, zdecydowanie ciemnym. Na dworcu nabyłam herbatkę z najprawdziwszego samowara i, odprowadzona przez grupę znajomych, zajęłam miejsce w  pociągu. Odprowadzający mnie znajomi mówili po ukraińsku, a ja odpowiadałam po polsku. Nasza rozwinięta lingwistycznie konwersacja zwróciła uwagę trzech panów, siedzących nieopodal, którzy założyli się, czy jestem Polką, czy tylko mówię z akcentem. Gdy wyjaśniono już kwestie narodowościowe, panowie (w wieku odpowiednio około czterdziestu, pięćdziesięciu i sześćdziesięciu lat) zaprosili mnie do swojej kompanii. Prowadziliśmy lekką rozmowę o Polsce, Ukrainie, warunkach życia, zarobkach, EURO 2012 – standardowe tematy, kiedy panom przypomniało się, że wiozą z sobą butelkę samogonu i spotkanie trzeba koniecznie, natychmiast opić! Wykorzystując mój kubeczek po herbacie i wyżebraną od współpasażerów bułkę, a także resztę wody mineralnej, przystąpili do konsumpcji. Nie chcąc swoją odmową prowokować konfliktu międzynarodowego (bo posiłku i napitki w Ukrainie odmawiać zdecydowanie nie wypada!), wypiłam odrobinę samogonu (mooocneee!), zagryzłam bułką, ale dalszego czynnego udziału w imprezie odmówiłam. Panowie wypili jeszcze parę kolejek, pozostałą ćwierć (półtoralitorwej) plastikowej butelki ochoczo mi sprezentowali, a zanim dojechaliśmy do Lwowa wysłuchałam trzech historii życiowych (z niewiernymi żonami w rolach głównych), a jeden z panów napisał mi na banknocie o nominale pięciu hrywien numer telefonu do syna, mistrza (Ukrainy, a może i świata) w biegach sztafetowych. Z usług nieformalnego biura matrymonialnego nie skorzystałam, ale otrzymany samogon służył mi doskonale do wszelakich dezynfekcji.
Elektryczka to też doskonałe miejsce na zakupy i spotkanie z kulturą. W pociągach na Krymie (gdzie, wraz z przyjaciółką, weryfikowałam słuszność zachwytów Mickiewicza nad tą częścią Ukrainy – jak najbardziej zasłużonych!) nabyć można wszystko – od lodów, napojów, pierogów z różnym nadzieniem, piwa, skarpetek, bransoletek, ręczników, aż po koszule nocne, prezentowane dokładnie każdemu zainteresowanu, jak i niezainteresowanemu. Załapać się można też w elektyczce na koncert, z akompaniamentem (najczęściej gitary lub akordeonu), jak i na niemal operowe popisy a capella. W pociągu do Eupatrii starszy pan, który grał na akordeonie właśnie, zwrócił się do nas po polsku, wyznając, że studiował niegdyś slawistykę i miał zajęcia z języka polskiego na studiach. Zagrał specjalnie dla nas Poloneza Ogińskiego (w repertuarze miał jeszcze Szła dzieweczka do laseczka). Było to naprawdę fantastyczne!
Pociągi dalekobieżne też są interesujące. Przede wszystkim pasażer ma zdecydowanie więcej przestrzeni, niż w polskich kolejach, gdyż przysługuje mu kuszetka. Kuszetki mogą znajdować się w zamkniętym, czteroosobowym przedziale (kupe),  lub w otwartym wagonie (plackart). Szczególnie wart polecenia jest ten drugi wariant! Po wejściu do wagonu (o ile podróżujemy na noc) wszyscy natychmiast przebierają się w swobodne dresy, piżamki, kapcie, sweterki – moda pociągowa jest niezwykle urozmaicona, i zasiadają do kolacji, zabranej ze sobą (u konduktora można nabyć jedynie kawę, herbatę, wrzątek). Ewentualnie zaopatrzeć się można, jeżeli ktoś paczkę z kotletami nieopatrznie zostawił w domu, u starszych pań, czekających na kolejnych stacjach z gotowymi, gorącymi, pysznymi zestawami obiadowymi. Kiedy jechałam na Krym i z powrotem, przebojem kulinarnym były pieczone w całości kury – niemal przy każdym stoliku biesiadowano właśnie nad drobiem. Po kolacji czas na integrację – od spokojnych pogaduszek z sąsiadem ‘z pryczy obok’, po zaprzyjaźnianie się nad napojami wyskokowymi. A potem kolejka do mycia zębów i gaśnie światło, a do snu kołysze stukot pociągu i zbiorowe chrapanie. I co ważne, takie podróże są jak najbardziej bezpieczne, nie strach jeździć w pojedynkę, co w polskich pociągach, głuchą nocą, nie zawsze jest przyjemne.
Marszrutki i pociągi nie wyczerpują, rzecz jasna, zagadnienia transportu w Ukrainie,  ale i nie o wyczerpanie mi chodziło! I zapewniam wszystkich – wypad na Ukrainę? Naprawdę warto!

Komentarze

  1. Ejjjj! ta historia musi być zmyślona! Katarzyna nie odmawia!

    "Nie chcąc swoją odmową prowokować konfliktu międzynarodowego (bo posiłku i napitki w Ukrainie odmawiać zdecydowanie nie wypada!), wypiłam odrobinę samogonu (mooocneee!), zagryzłam bułką, ale dalszego czynnego udziału w imprezie odmówiłam. "

    OdpowiedzUsuń
  2. konduktor sprzedaje też piwo

    OdpowiedzUsuń
  3. używałaś spirytu do dezynfekcji? chyba przełyku!
    :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty