Relacja konkursowa: Jest brudno, jest kolorowo, jest świetnie!
Relacja konkursowa nr 10 (zobacz jak zagłosować!), prosto z Meksyku od Martyny
JEST BRUDNO, JEST KOLOROWO, JEST ŚWIETNIE!
Moja
przygoda z krajem miliona barw, kontrastów, nietuzinkowego kultu Marii
oraz pikantnych smaków, z krajem, którego stolica Ciudad de México liczy
22 - 25 milionów mieszkańców, z krajem uśmiechniętych ludzi, rozpoczęła
się 2 sierpnia 2012 roku. Czterech wolontariuszy z Polski, spotkało się
na dworcu kolejowym w Poznaniu, by rozpocząć podróż życia. Nie znaliśmy
się wcześniej, a jednak połączył nasz wspólny cel – Meksyk. Szansę
dwumiesięcznego wyjazdu otrzymaliśmy w ramach Wolontariatu Europejskiego
EVS. Do końca nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać po tym
kraju, słyszeliśmy o nim wiele. Mass media ciągle bombardują nas
informacjami związanymi z kartelami narkotykowymi, porwaniami turystów
dla okupu i mafijnymi porachunkami. Tak, to prawda, tam to wszystko
istnieje, jednak dla mnie Meksyk to przede wszystkim wspaniali ludzie
jakich poznałam na swojej drodze.
Jak
przystało na studencką kieszeń lecieliśmy jak najtaniej się da, dlatego
zanim dotarliśmy do Ciudad de México zrobiliśmy „lotniskowy eurotrip”
Berlin Tegel – London Heathrow – Madryt Barajas. Po ponad 24 godzinach
podróży zobaczyliśmy z okien samolotu morze świateł. Pierwsze moje
zdanie wypowiedziane w meksykańskim metrze brzmiało: „Jest brudno, jest
kolorowo, jest świetnie!”.
Miastem,
w którym mieściła się siedziba naszej organizacji goszczącej „Viva
Mexico”, była Morelia w stanie Michoacán. Miasto zaskoczyło nas swoim
kolorytem i różnorodnością, ale też policyjnymi samochodami,
wypełnionymi po brzegi uzbrojonymi w karabiny policjantami, różnego
rodzaju gadżetami z Maryją (portfelami, czapkami, otwieraczami do piwa z
podobizną Świętej Panienki) oraz walającymi się śmieciami po ulicach.
Zaskoczyło mnie to, że sprzedają jedzenie na ulicy – dosłownie! Można
kupić ulubione meksykańskie danie czyli tacos w przydrożnych budkach lub
w przenośnych kramach za 2 peso, czyli nasze 50 groszy! Fakt faktem,
samo podanie nie należy do wytwornych niczym z francuskich restauracji,
ale jest za to szybko, tanio i smacznie. Należy tutaj nadmienić, że
ludzie pracujący na takich kramach nie odprowadzają podatków. Państwo
wypłaca jednorazowo kwotę pieniężną na rozkręcenie biznesu, a dalszy
ciąg życia danego obywatela już go nie interesuje. Co stanie się w
przypadku gdy właściciel owego kramu zachoruje? Otóż sam musi opłacać
szpital, lekarzy i pielęgniarki, ponieważ nie jest on ubezpieczony, ale
Meksyk!
Jednak
jaśniejsze strony Meksyku przysłaniały zdecydowanie te ciemniejsze, a
to miało swoje odzwierciedlenie w projekcie u wybrzeży Pacyfiku. Jeżeli
czytaliście „Robinson Crusoe” to miejscowość, w której mieszkaliśmy,
przypominała mi jego wyspę. Motin del Oro, maleńka, licząca 200
mieszkańców wioska, dookoła której znajdowały się plantacje bananowców.
Odbywał się tam nasz workcamp dotyczący ochrony żółwi (Negra i Golfina).
Musieliśmy wykopywać złożone przez samicę jajka i umieszczać je w
specjalnie wyznaczonym do tego miejscu na plaży. Chroniliśmy je w ten
sposób przed kłusownikami i drapieżnikami. Naszą pracę zaczynaliśmy po
północy, a kończyliśmy często nad ranem, jednak satysfakcja płynąca z
powierzonej nam funkcji była znacznie większa niż zmęczenie. Oprócz
pracy, mieliśmy dużo czasu na zintegrowanie się z mieszkańcami wioski.
Ludzie okazali się być niesamowicie gościnni, zawsze służyli radą i
pomocą. Podczas krótkiego pobytu, zaskarbiliśmy sobie ich zaufanie,
dzięki temu mieliśmy niepowtarzalną okazję zobaczenia meksykańskiego
chrztu, walki kogutów czy też obrzędu zabijania krowy.
Po
trzech tygodniach spędzonych na wybrzeżu musieliśmy wracać do Morelii.
Czekał tam na nas kolejny projekt w Instituto Technologico de Morelia.
Prowadziliśmy klub konwersacji po angielsku, rozmawialiśmy ze
studentami, na różnego rodzaju tematy związane z kulturą, historią, czy
też kuchnią naszych krajów, a także krajów europejskich. W wielu
szkołach, również polskich, kładzie się nacisk na gramatykę, a nie na
praktykowanie języka. Wolontariat polegał na tym, abyśmy zachęcili
młodych ludzi do rozmowy, żeby przełamali barierę językową i lęk
związany z mówieniem.
Jednak co się działo kiedy spełnialiśmy swoje obowiązki i zaczynał się weekend? Jeździliśmy po kraju autostopem wbrew
ogólno panującym pogłoskom, że ta forma podróżowania jest
niebezpieczna. Meksykanie zabierali nas na pakach swoich pickupów,
jeździliśmy ciężarówkami, a także osobówkami. Nikt się nie bał, nikt nam
nie zrobił krzywdy, wręcz przeciwnie! Meksykanie wypytywali nas z
jakiego kraju jesteśmy, co nas tutaj sprowadza, jak nam się podoba.
Niektórzy nawet zabierali nas na posiłki, bądź pokazywali swoje miejsca
pracy! Dzięki tej formie podróżowania zobaczyliśmy miasta Guadalajara,
Veracruz, Guanajuato i wiele innych mniejszych miast, miasteczek i wsi.
Poznaliśmy bogatych wewnętrznie ludzi, których zawsze będziemy wspominać
z rozrzewnieniem, zostawiliśmy w Meksyku kawałek swojego serca, bo
Meksyk to nie tylko sombrero, mariachi, tequila i chili, ale to przede
wszystkim ludzie, bo ludzie tworzą miejsca, a nie miejsca ludzi.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!