Relacja konkursowa: O dwóch takich co wybrali się do Szkocji

Relacja konkursowa nr 4 (zobacz jak zagłosować!)  nadesłana przez Banana.  Tegoż samego Banana, co to po górach chodzi włochatych.


O dwóch takich co wybrali się do Szkocji

Skład: Banan i Szczepan

Cel: Galloway Forest Park

24.V.2012

Wyjazd z Warszawy autobusem o 12. W Bydgoszczy jesteśmy planowo- 16.50. Tam szybkie żarełko,
lansik po mieście i śmigamy na lotnisko. Na bramce jakoś udało się przepchnąć nasz średnio
podręczny bagaż. Gorzej było przy kontroli celnej. Piszczy mi klamra przy spodniach, a te jasie z celnej
biorą mnie na kontrole osobistą. Po zajrzeniu do mojej groty i upewnieniu się, że jednak nic tam nie
chowam puszczają mnie wreszcie dalej. Wylot o 21, dzięki przekroczeniu strefy czasowej w Glasgow
jesteśmy o 22.15. Odbieramy darmowe bilety i lecimy na pociąg do Barhill. Po 50 minutach jazdy
wysiadamy na stacji w szczerym polu. Na pustym peronie kolacja zakrapiana polską wódeczką, a
potem obchód po okolicy, żeby się upewnić, że w krzakach nie czai się żadne kurwisko. Teren czysty,
więc idziemy spać pod wiatą w pobliżu stacji. Szczepan nie chrapał, więc nie spotkała go żadna kara.

25.V.2012

Pobudka o 7 zarządzona przez 2 psy wielkości małych cielaków. Na szczęście pokojowo nastawione.
Ogarniamy się i lecimy do wsi po zakupy. Kupujemy pieczywo i wode. Straszne rozczarowanie:
alkohol sprzedają dopiero od 10. Sklepikarz jest strasznie rozbawiony naszymi smutnymi minami.
Nam wcale do śmiechu nie było! Ponieważ nie możemy tyle czekać to zaciskamy zęby i smutni
ruszamy w siną dal (znaczy się do Galloway Forest Park). Do celu ok. 20 km. Gorąco jak cholera, ale
mozolnie brniemy do przodu. Po przejściu ok. 8 km wreszcie łapiemy stopa. Podwozi nas miły Szkot,
który podróżował w towarzystwie jeży (typek był weterynarzem). Wysiadamy ok. 4 km od celu.
Przekroczenie bramy świętujemy łykiem polskiej orzechówki i leniwym tempem ruszamy nad Loch
Troll. Spacer przyjemny, widoki eleganckie, pogoda zacna- żyć, nie umierać! Idziemy nad jeziorko
zmyć z siebie zmęczenie, potem szybka kawa i znowu jesteśmy w formie. Po regeneracji sił ruszamy
do celu dzisiejszej wędrówki- schroniska( schronu, chatki?): Culsharg. Klimat jak w dolinie muminków.
Szczepan pierdoła przy nabieraniu wody wpadł do strumienia. Przez resztę drogi musi znosić moje
docinki i suche żarty na ten temat. Docieramy do chatki, która okazuje się pusta. Ponieważ do końca
dnia zostało jeszcze trochę czasu, a my nie pojechaliśmy tam leżeć, to ruszamy na najbliższą górkę:
Buchan Hill. Szlaku nie ma, więc obieramy azymut na szczyt, pokonujemy bagna i po 40 minutach
jesteśmy na górze. Piź.. wieje jak w kieleckim, więc robimy pamiątkowe fotki, łapiemy oddech i
zbiegamy na upragnioną kolacje. W drodze powrotnej wpadłem w bagno po kolana, więc Szczepan
ma okazje się odgryźć. Po powrocie palimy ognisko przed chatką, pieczemy ziemniaki w ognisku i
suszymy nasze szpargały, które ucierpiały tego dnia.

26.V.2012

W nocy budzę się około 2. Próbuję zasnąć, ale średnio mi to wychodzi, bo nagle drzwi uchylają się ze
zgrzytem znanym z głupich amerykańskich horrorów. Zastygam nie ruchomo, staram się ignorować
powoli zapełniające się moje gacie i oczekuje na zaglądające przez drzwi jakieś kurwisko. Jednak nic
się nie wydarzyło (no może oprócz tego, że Szczepan zaczął mlaskać przez sen). Nic do środka nie
zajrzało( ale to pewnie przez ten smród ze środka). Mogłem więc spokojnie iść dalej spać. Z rana
walczę ze Szczepanem, który ma problem z podniesieniem się. Przez bagna lecimy po wodę do
strumienia, żeby można było zrobić śniadanko. Potem się okazuje, że drugi strumień był kilkanaście
metrów za chatką. No ale mądre głowy nie pomyślały, żeby wcześniej sprawdzić co jest na tyłach
naszego schronu. Na śniadanie do wyboru: zupka chińska, bułka lub konserwa. Wybieram zupkę,
która zagryzam bułką posmarowaną konserwą. Magda Gesler by się nie powstydziła takich
rarytasów. Cel na dziś: Benyellary (719 m.n.p.m.). Po drodze niespodzianka, prawie wlazłem na żmije
(chociaż gdy opowiadałam potem tą historie dziewczynie, to utrzymywałem, że to coś z rodziny
pytonowatych), która wygrzewała się na kamieniu. Po pokonaniu ok. ¾ drogi zakładamy obóz
wyjściowy, w którym Szczepan zostaje, a ja wyruszam na samotny atak szczytowy. Po 50 min drogi
wreszcie jestem na górze, Wieje tak, że z trudem utrzymuje równowagę. Nic dziwnego, że w oddali
widać tyle wiatraków. Wracam po sprzęt i Szczepana i po 20 min jesteśmy przy schronisku. Zaklejam
odciski i ruszamy w drogę powrotną. Pierwszy checkpoint przy wejściu do parku. Okrężną droga
docieramy do celu i Szczepan zaczyna łapać stopa. Jedzie pierwszy samochód i… bingo! Ten to ma
farta. Dwójka starszych Szkotów podwozi nas ok. 4km do głównej drogi. Powoli ruszamy drogą do
Barhill. Tu jest większy problem ze złapaniem czegokolwiek (no może poza kolejnymi odciskami).
Mimo, że wszyscy jadą tam gdzie my (Barhill to pierwsza wioska na trasie, po drodze nie ma nawet
gdzie odbić), to stopa łapiemy po ok. 1,5h i przejściu paru kilometrów. Naszymi wybawcami okazują
się dwie holenderki. W Barhill jesteśmy ok. 16. Pierwsza rzecz- lecimy do sklepu uzupełnić zapasy. A
tam zonk- sklep otwarty do 12. Nie mając nic lepszego do roboty wracamy na stacje i po 2h
godzinach wsiadamy w pociąg do Prestwick. Tam zakupy w markecie, kolacja nad brzegiem morza, w
tle zachodzącego słońce i do tego ten pieprzony wiatr. Po zmroku dotaczamy się na lotnisko, myjemy
w zlewie i kładziemy spać. Wstajemy o 5 i zaspani ruszamy na samolot, który odlatuje kilka minut po
6. Bez przeszkód lądujemy w Bydgoszczy i obiecujemy sobie, że to nie były nasze ostatnie odwiedziny
w Szkocji.




Loch Troll:






Widok z Buchan Hill:
 
Zejście z Benyellary:

Dolina Muminków i nasza rezydencja:

Finał wycieczki nad morzem w Prestwick:






Komentarze

Popularne posty