Relacja konkursowa: Przejście graniczne Medyka – Szegini podczas wyprawy na Krym 2011
Relacja konkursowa nr 2 (zobacz jak zagłosować!) Stacha, który swoje podróże relacjonuje o tutaj: https://www.facebook.com/JedynaPodrozZKtorejSieNieWraca
Przejście graniczne Medyka – Szegini podczas wyprawy na Krym 2011.
Opisanie podróży w 5 tys. znaków godzi w moją dumę podróżnika, ale czymże byłoby życie bez podejmowania wyzwań.
Nie chcąc jednak pisać pobieżnie, skupię się na procesie przedostania
się przez granicę polsko – ukraińską, który – lekko mówiąc – zasługuje
na uwagę.
Najtańszą opcją dostania się na Ukrainę i podróżowania po niej są
pociągi. Dostajemy się do Przemyśla, stamtąd autobusem na granicę, którą
przechodzimy pieszo. Marszrutką do Lwowa, a stamtąd pociągami. A więc
jak wygląda przejście.
Pierwsze wrażenie
Podeszliśmy pod granicę od strony polskiej. Przywitały nas drewniane
budki z kantorami, rozległe błotniste parkingi i cała masa „mrówek”.
„Mrówkami” nazywamy Ukraińców, którzy kilka razy dziennie przenoszą ze
strony Ukraińskiej papierosy i alkohol i sprzedają po stornie Polskiej
za dwukrotność ceny ukraińskiej, więc połowę ceny polskiej. Wszystko z
ręki do ręki, na ulicy. Dobry biznes. Zadowoleni są wszyscy, poza
urzędem celnym i strażą graniczną.
Odganiając się od „mrówek” jak od stada natarczywych komarów
ustawiliśmy się grzecznie w kolejce do budki po stronie polskiej.
Kolejka nie była duża, zajrzano nam do dokumentów, wbito pieczątkę i
posłano dalej. Wychodząc z budki z drugiej strony znaleźliśmy się na
długiej ścieżce do budki po stronie ukraińskiej, tutaj od reszty świata z
obu stron odgradzał nas wysoki na trzy metry płot z grubej siatki,
zwieńczony u góry drutem kolczastym. Przemierzając „strefę niczyją” w
tym swoistym tunelu dotarliśmy do ukraińskiego punktu kontroli, gdzie
zdaliśmy paszporty, przyjrzano nam się uważnie i wypuszczono na teren
Republiki Ukrainy.
Poszło szybko. Więc tego oczekiwaliśmy w drugą stronę, jednak…
Powrót, czyli jak się wydostać
Było już późno, kiedy dojechaliśmy marszrutką do przejścia granicznego.
Nasz pociąg z Przemyśla miał odjechać za niecałą godzinę. Biegiem
udaliśmy się do budki ukraińskiej, paszporty, pieczątka i dalej w tunel z
siatki. Prosto, w prawo, w lewo i… szok. Byliśmy już blisko polskiej
budki, kiedy naszym oczom ukazał się zbity, szary, obdrapany tłum
czekający, aby przedostać się na stronę polską i sprzedać wagonik
papierosów. Jako cywilizowani ludzie zachodu ustawiliśmy się grzecznie z
tyłu, mając nadzieję, że to co widzimy ma cechy i właściwości kolejki.
Pod tym względem jednak znacząco się myliliśmy.
Nie robiliśmy sobie już złudzeń, że zdążymy na pociąg, na szczęście nie
był to ostatni jadący do Wrocławia tego dnia. Postaliśmy chwilę. Co
chwilę do „kolejki” dochodziły nowe osoby. Tłum ani drgnie do przodu.
Jakoś po kwadransie zaczęło nas zastanawiać to, że wciąż przychodzą nowi
ludzie i wciąż stoimy na samym końcu. Była nas czwórka. Postanowiliśmy
więc zaprowadzić porządek.
Ukraińcy nie należą do wysokich narodów, więc nawet przy swoich 176cm
wzrostu byłem tam postawnym mężczyzną, o pół głowy wyższym od większości
tłumu. Dla zwiększenia swojej masy i objętości pozostaliśmy z plecakami
na plecach, chociaż parokrotnie nas zachęcano, aby je przerzucić na
drugą stronę barierki i odebrać później. Rozstawiliśmy się wszerz
ścieżki, czyli od siatki do siatki dając jasno do zrozumienia, że nie
wpuścimy przed siebie nikogo, kto dopiero przychodzi. Podziałało.
Wkrótce za nami uzbierała się mała grupka osób, potem coraz większa. W
dalszym ciągu jednak nie widzieliśmy tego, co działo się przed nami i
dlaczego stoimy w miejscu.
I wtedy zdarzyło się coś, co zmieniło nasze podejście do sytuacji, w
jakiej się znajdujemy. Z przodu była mocna barierka z grubych rur, a w
niej furtka. Tłum opierał się o furtkę. Polak – celnik stanął na
barierce i oznajmił głośno i wyraźnie, że wpuści do odprawy „parę” osób,
pozostali mają czekać dalej. Po czym otworzył furtkę, a nam opadły
szczęki.
Cała ta dzicz kozacka (z lekkim sercem używam tego określenia po tym,
jak na Krymie grożono mi, jako Polakowi, że przypomną mi kto to taki był
Chmielnicki) uderzyła na furtkę jak spłoszone stado bydła. Ręce w
górze, zgniatani ludzie krzyczeli, a każdy, dokładnie każdy, parł do
przodu. Nie zwracano uwagi na to, czy ma szansę przejść. To nie było
ważne. Zawsze znajdzie się trochę bliżej odprawy. Przecież jeszcze
trzeba zdążyć sprzedać to, co się szmugluje i wrócić, a już wieczór.
Celnik z zaciśniętymi zębami próbował utrzymać furtkę, słowa nienadające
się do cytowania padały z każdej strony. W końcu udało się celnikowi
przerwać potok ludzki i zamknąć bramkę. Znów spokój.
Spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem w oczach. Byliśmy zmęczeni,
głodni, spóźnieni na pociąg i nie zakładaliśmy w naszych planach walki o
przedostanie się spowrotem na stronę polską. Byliśmy już bliżej tej
magicznej furtki, której otwarcia wszyscy wyczekiwali jak zbawienia.
Wokół pachniało dość mocno człowiekiem, alkoholem i moczem. Staliśmy
już blisko godzinę. Celnik Polak z surową miną i wyraźną dezaprobatą
mierzył tłum wzrokiem. Patrzył jak na zwierzęta w klatce. Może miał
trochę racji?
Niektórzy zaczęli tracić cierpliwość. Jakiś Polak, chociaż z zachowania
i wyglądu przypominał typową Ukraińską mrówkę, krzyknął do celnika
chcąc być zabawny: „czy jeśli Pana obrażę, to przejdę tam szybciej?”.
Surowa mina nie zniknęła z twarzy, odpowiedź brzmiała krótko i zwięźle:
„tak”. Polak z tłumu: „a ile czasu takie przechodzenie by trwało?”.
Celnik spokojnie: „jakieś trzy lata”. Żartowniś zamilkł.
Byłem już na tyle blisko, że udało mi się zarejestrować, co znajduje
się po drugiej stronie furtki. Ludzie, których wpuszczano tam, dopiero
ustawiali się w normalnej kolejce, podchodzili do okienek, zdawali
paszporty do kontroli, oraz bagaże do przetrzepania. Dopiero, kiedy
kolejka zniknęła, wpuszczano kolejną porcję mrówek.
Minęło jeszcze trochę czasu, celnik znów pojawił się na barierce.
Zmierzył tłum wzrokiem i oznajmił: „potrzebuję kilku facetów, którzy
utrzymają tych z tyłu”. Oczy mi się zaświeciły. Krzyknąłem „z
przyjemnością!”, a moi towarzysze zgłosili się za mną. Celnik pokiwał
porozumiewawczo głową. Uciszył tłum i przemówił: „Przechodzą ci, którzy
są przed panem w długich włosach, panem w kapeluszu i panami w
plecakach. Reszta czeka!”. I otworzył bramkę.
Na wszelki wypadek jedną ręką złapałem się z całych sił barierki, drugą
kolegi za ramię. Wszyscy zaparliśmy się tak mocno, jak się tylko dało.
Ale efekt był niesamowity. Tłum za nami ani drgnął. Ludzie przed nami
powolutku i grzecznie przeszli przez furtkę. „To zbyt piękne, musi być
jakiś haczyk” pomyślałem. I był. Kiedy celnik zamknął furtkę moim oczom
ukazała się cztero metrowa pusta przestrzeń dzieląca mnie od barierki z
przodu. Serce mi przyśpieszyło. Czułem oznaki zniecierpliwienia za
plecami, a ten dystans trzeba pokonać. Kiedy tylko tłum wyczuł, że
zwalniamy opór odległość tych czterech metrów przebyliśmy w ułamku
sekundy, mimo ostrego zapierania się nogami, a moje żebra zintegrowały
się z twardą metalową rurą przed furtką. Mam doświadczenie w dużych
koncertach metalowych, ale to było coś gorszego. Z naszych gardeł
posypała się cała seria ostrych polskich wulgaryzmów skierowanych do
ludzi wgniatających nas w barierkę, lecz na próżno. Musieliśmy
wytrzymać. Ale opłaciło się.
Jak tylko ucisk troszeczkę zelżał, celnik podszedł do nas i pozwolił
nam przejść za furtkę do odprawy. Mało tego! Nie musieliśmy czekać w
kolejce, wpuścił nas przejściem dla inwalidów i od razu podeszliśmy do
kontroli. Co więcej! Przymknięto oko na fakt, że mieliśmy ze sobą
troszeczkę więcej niż można papierosów i alkoholu. W końcu na
„prezenty”.
Kiedy już nas odprawiono, stanął przed nami jeden z celników, oddał nam
paszporty i zapytał: „Pierwszy raz na Ukrainie?”. Odpowiedź: „tak”.
Ten tylko znacząco, z szacunkiem i troską, pokiwał głową. Po czym tonem
generała witającego powracających z wojny żołnierzy dodał krótkie:
„Witamy w kraju”.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!