To ja może zacznę od tego ostatniego: kim są prawdziwi backpackerzy/podróżnicy/włóczykije? Pytanie o to kto jest prawdziwy, a kto nie, będąc w podróży, nurtuje umysły przemieszczających się po świecie już od czasów Herodota. Na
Peronie4 powstał nawet na ten temat odpowiedni
kwestionariusz.
Jako dostawca prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania, jako swój własny zwolennik i mentor muszę powiedzieć, że prawdziwych backpackerów spotkałem w parku na wzgórzu Montjuïc. Najpierw zbudowali razem zamek z piasku, a jak im się znudziło, to poszli dalej.
100% autentyczności!
|
Prawdziwy backpacking |
Są ludzie, którzy zajmują się nauką. Ich życie wbrew pozorom nie jest tak nudne, jakby się wydawało. No, przynajmniej od czasu do czasu. Od czasu do czasu bowiem wychodzą zza biurek, komputerów, opuszczają mikroskopy sił atomowych, akceleratory, a nawet instytutowe stołówki, by wybrać się na konferencję/warsztaty/szkołę. Najpierw oczywiście konsultują ten wyjazd między sobą. No bo jest konferencja, będzie ten i ten, może być ciekawie. A gdzie? A wiesz, takie jezioro we Włoszech, hotel w górach... No, to jedziemy!
To coś, co można nazwać turystyką naukową.
Może być też Barcelona, bo ciepło. Jak się jest już dużym naukowcem, w grubej kraciastej koszuli, pieniądze na taki wyjazd zdobyć nie trudno. Co innego, gdy jest się studentem. Trzeba się postarać nieco bardziej, a efekty tego starania nie zawsze wypełniają oczekiwania. Np. można dostać pieniądze na przejazd i opłatę konferencyjną, ale już nie na nocleg.
To bardziej coś, co można nazwać budżetową turystyką naukową.
Wtedy wprawny w rozwikływaniu tego typu kwestii student poszukuje noclegu na CouchSurfingu. Autostopem po
Iranie,
w jeansach na Kazbek... wszystko to nic w porównaniu ze znalezieniem noclegu w Barcelonie. No, przynajmniej jeśli akurat przypadkowo nie jest się atrakcyjną, cycatą blondynką.
Pozostaje jeszcze coś zwanego szczęściem. Dobrze je mieć i piszący te słowo zwykle je ma - tak jakoś wychodzi. W szczególności choćby i dostał pełne finansowanie ze swojej uczelni, to pewnie i tak nie zostałby przypadkowo zabrany przez swojego couchsurferowego gospodarza na mecz Barcelony na Camp Nou.
|
Barcelona nokautuje Majorkę 5-0 |
Ja to tam nie specjalnie kibic jestem, chociaż kiedyś nawet grałem w profesjonalnej drużynie Czarni Jelcz-Laskowice. Ale jako kibic na meczu nie zagościłem. A na Camp Nou, na tym największym w Europie zdaje się stadionie miałem okazję przekonać się, że jak 50 tysięcy ludzi krzyczy "ujjj" po chybionym rzucie wolnym, to to JEST wrażenie. I że jak te 50 tysięcy ludzi śpiewa hymn Barcy, to ciarki przechodzą po plecach. I choć mecz z Majorką do szlagierów nie należy, to atmosfera była wspaniała.
Zwłaszcza, gdy w 17 minucie 14 sekundzie meczu, kiedy znów te 50 tysięcy fanów Barcy zmienia się w 50 tysięcy Katalończyków i skanduje "Independencia!". Bo właśnie w 1714 roku Katalonia utraciła niepodległość. Zwłaszcza, gdy na boisko po rocznej przerwie wrócił Abidal i był tak ciepło witany przez publiczność. Miłe te mecze powiem Wam.
|
Ludziska |
Jest więc Katalonia targana problemem autonomii i kryzysu. Jedno z drugim oczywiście się łączy, bo podobno dopiero od niedawna, tj. od czasów kryzysu, na manifestacjach niepodległościowych można usłyszeć "Independencia" wymawiane po hiszpańsku (a nie katalońsku).
Ja nie wiem, bo jak mi opowiadają wszyscy o tym kryzysie zagryzając to cholernie drogie chorizo, uzupełniane jeszcze droższym salami, trzymając na kolanach Maca to to jakoś tak mało wiarygodne jest. Z drugiej jednak strony Barcelona jest jednym z najbogatszych miejsc w Hiszpanii, więc i pewnie kryzys słabo odczuwalny. Ale protestują, wieszają te flagi z białą gwiazdą na balkonach. Czasem z manifestem, że język, że kultura, że niezależność. Ciekawe co to z tego będzie. Póki co sami Katalończycy nie są zgodni co do drogi, którą należy obrać: podobno Katalonia jest podzielona mniej więcej porówno na zwolenników i przeciwników niezależności. Unia też drży na ewentualność rozdziału, bo jak Katalonia, to Walonia i Flandria, Morawy, może i resztki terenów zamorskich, może i Szkocja... No niezły młyn by się zrobił.
A Czeczenia? Ćssiii, bo gaz podrożeje.
Katalończycy wypominają Madrytowi, że ten z jednej strony za bardzo wtrąca się w sprawy autonomicznej Katalonii, z drugiej: bagatelizują znaczenie z jednej strony historyczno-kulturowe, z drugiej: ekonomiczne. Bo bez Katalonii Hiszpania okazałaby się raczej biedniejsza...
Hiszpanie nie rozumieją też za bardzo tego katalońskiego (choć prędzej nazwą go dialektem, niż językiem). Dlatego wołają na Katalończyków
Polacos, czyli Polacy po prostu. W Barcelonie nadaje się nawet kanały telewizyjne Polònia (programy stary politycznej) i Crackòvia (programy satyry sportowej, dość głupawe, ale w sam raz do zagryzanego chorizo i dla rozluźnienia przy rozmowach o niepodległości).
Nie będę się już mądrzył o tej Katalonii, bo pewnie znacie Hiszpanię znacznie lepiej niż ja, bo ja to tylko w Barcelonie i Sabadell byłem. A o Iranie to ja mogę kit wciskać ile wlezie, bo i tak nikt nie zweryfikuje ; ).
|
Język jest prawem i kulturą, chyba jakoś tak to będzie się tłumaczyło |
|
Katalończycy nie gęsi i swój język mają |
|
Kawał miasta |
Strasznie dużo tam turystów. Równie dużo emigrantów: spożywczaki opanowane są bez wyjątku przez Pakistańczyków i Hindusów, kebaby - Bangladesz. Na szerokich deptakach, skwerach i parkach (bo to jest miasto dobre dla ludzi, planowe, jak Nowa Huta) trwa nieustannie mecz piłkarski. Zazwyczaj jest to towarzyski Chiny kontra reszta świata. Najbardziej podobali mi się goście, którzy kopali gałę na pięknie wystrzyżonym trawniku pod Stadionem Olimpijskim. U nas to by tam zaraz osiem tabliczek postawili, że nie wolno, że to, że tamto, bo przecież to Obiekt Sportowy Narodu Naszego i W Ogóle Co By Turyści Powiedzieli. A Barcelona, mimo zagęszczenia turystów, nie daje się zdławić - jak Kraków - do roli żywego skansenu, i pozostaje żywym miastem.
|
Turisty i ten zwierz co to mu koniecznie trzeba zdjęcie zrobić |
|
Montjuic |
|
Mają kaktusy! |
|
Mają też dużo kontenerów |
Fajnie było. Najadłem się pomarańczy, pouczyłem się matematyki. Mają fajne rowerki i parki. Tylko drogo strasznie.
Wow! Ale ten stadion Barcy jest ogromny patrząc z perspektywy z której było robione zdjęcie. Kurde na takim stadionie to musi być atmosfera, nie to co u nas :)
OdpowiedzUsuń