Jak się jedzie autostopem przez pustynię? Normalnie, tak jak przez nie-pustynię, tylko gorąco. Czasem jakiś wielbłąd przebiegnie.
|
O, uciekły |
Wody trzeba zabrać.
Nie wiem zresztą, można by powiedzieć, że nie jechałem przez pustynię, tylko właśnie skrajem. Już bardziej w Iranie
przez środek Pustyni Słonej się zaiwaniało (hej).
No ale do rzeczy. Trasa z pustynnego Kaszgaru, skrajem Taklamakan, do zielonego Turfanu (gdzie najsłodsze rodzynki, oo jakie słodkie) prezentuje się następująco:
|
To "B" to Turfan |
Na południu Karakorum, Kunlun, od północy Tien-szan - ładnie taka pustynia sobie leży, pozazdrościć.
Początkowo jest autostrada. Pierwszej nocy znalazłem jakąś dziurę w płocie i spałem w polu bawełny. A potem już poszło jakoś gładko. Np. gdzieś za Jarkendem spałem w sadzie. Bo na pustyni wbrew pozorom bywa woda, przynajmniej na jej skraju.
No bo mamy te potężne góry na południu, z których to gór spływają potężne strumienie, potężne strumienie zamieniają się w potężne rzeki, potężne rzeki zaś potrafią zamienić wycinek pustyni w zieloną krainę. Stosunkowo wąską, chyba że się pobawimy w irygację, budowanie miasta i takie takie.
Czyli tak:
|
jedziemy przez pustynię... |
|
... mijamy rzekę i chwilowe zielone eldorado .... |
|
... i znowu wjeżdżamy w pustynie (to się strasznie szybko zmienia) |
|
(i nikt nas nie chce zabrać... no wiecie, tak zostawić człowieka na środku pustyni!?) |
Nie jest tak źle z tym stopem, chociaż bez rewelacji. Ale w miarę sprawnie przejechałem te dwa tysiące kilometrów, głównie ciężarówkami.
Ale jeszcze może słowo o Jarkendzie. Niegdyś - perła Jedwabnego Szlaku (jak
Kaszgar). Dziś - kolejne miasto zachodnich Chin, które chińskie władze chcą przerobić na kolejny klon idealnego chińskiego miasta. Idzie im nieźle, ale w Jarkendzie jest jeszcze co oglądać. W szczególności groby, mogiły, sarkofagi, bo - by tak rzec - Jarkend miastem pochówku.
Jarkend jest również miastem dzieci. Przynajmniej dla mnie. Spotkałem tam dwóch strasznie sympatycznych gości:
Próbowali mnie nauczyć liczyć do 10 po ujgursku, ale jakoś im (czy tam mi...) nie szło. Mimo to komunikacja kwitła, wymiana i barter. Tj. ja pozyskałem od nich napełnienie mojej półtoralitrowej butelki wodą*, a oni zdjęcia.
* Półtoralitrowa butelka - w zachodnich Chinach obiekt niespotykany, w związku z czym przez 3 tygodnie katowałem PETa zakupionego jeszcze w Kirgistanie (wytrzymał, ba, jeszcze Kazachstan zwiedził!). W zachodnich Chinach spotyka się w zasadzie tylko półlitrowe. Na pustyni, cholera. Patrzysz tak na to i myślisz sobie: "mniejszej się nie dało?". Dało się. Spotyka się również wodę w 0.33l .
No więc zdjęcia. Chłopiec-bokser był zdaje się synem pana prowadzącego restauracyjkę w rogu "rynku" w Jarkendzie. Opodal stoi zaś Strasznie Ważny Zabytek (nie myślicie chyba, że pamiętam co to było... no grób jakiś, mówiłem że tam same groby). Jednak wstęp (jak wszędzie w Chinach) jest płatny, i to niebagatelnie. Jak już wylazłem na ten postument, co to na nim grobowiec stał, chłopaki mieli mnie na autopilocie i pokazywali gdzie mam zdjęcia zrobić. Oglądali potem z najwyższą uwagą.
|
Turysta, słuchaj, tam masz wleźć. |
|
No do środka wejdź (zdjęcie zrób, bo ci morde obijemy)! |
|
Grób z porcelany, no matko i córko, było za co 25 juanów płacić, no nie wiem... Ale jeszcze będzie parę grobów w cenie |
|
kolejne Bardzo Ważne Groby (w cenie) |
No tom sie grobów naoglądał jak na Wszystkich Świętych na Cmentarzu Podgórskim, słuchajcie. Potem jeszcze znalazłem większy cmentarz, taki publiczny, ale i tam ładne groby były, chociaż wszystie w sumie w tym samym kształcie. Połaziłem sobie po uliczce rzemieślniczej i jak już uszy mi opadły od nieustających klaksonów, ruszyłem dalej.
|
Tuk-tuk (tuk) |
|
Pan kowal |
|
Cmentarzysko (oczywiście jest to cmentarzysko śmierdzącego zła, no bo czego) |
|
Ścierki wotywne wiszo, znaczy się kto ważny umarł |
|
Jeszcze świeży (tylko nie pomyślcie, że to wszystko jakiś persyflaż) |
|
n/n |
|
n/n |
|
Motorem, panie, wszędzie motorem |
Jakeście sobie oczu jeszcze nie wypatrzyli, to ja kontynuuję. Ale nie martwcie się, pod Czarkilik zepsuł mi się aparat, dużo więcej zdjęć nie będzie.
Zanim Czarkilik, to jeszcze Hotan. Hotan to chyba największe miasto na tej trasie, w związku z czym nie zapałałem jakąś wielką chęcią zagłębiać się w nim zbytnio. Przekąsiłem, ciasto kupiłem (a ciasta dobre tam robią, oj dobre, z miodem, i tanie całkiem), herbatą popiłem, pojechałem.
A gdzie ludzie? No właśnie, jakoś cały czas mało ludzi spotykam w tych Chinach. Ale jak już spotkam, to bardzo mili są. Patrzą z zaciekawieniem co ten człowiek z wielkim plecakiem robi w ich małej jadłodajence. I co on wyciąga? Łyżkę? Widelec?
Bo ja to się do tych pałeczek nie przekonam... Chyba że akurat już najedzony jestem, to się mogę pobawić. No co za ignorant, co za ignorant...
|
Ujgur dziękuję Mao, że się Ujgurami tak ładnie zaopiekował. Ooooj, pojechali po bandzie Chińczycy |
|
To było bardzo miłe wydarzenie. W tych barach na powietrzu z szaszłykami i herbatą, herbata podawana jest domyślnie, za darmo (a nie tak jak u nas kubek wody z papierową torebką kosztuje tyle co pół obiadu). Z tym, że w tym miejscu akurat nie chciałem żadnego szaszłyka, tylko zapić sobie herbatką ciasto i winogronka. Więc zamówiłem tylko herbatę. I też była za darmo. A do tego - niezmiernie smaczna. Pół obsługi lokalu się zbiegło gdy próbowałem wytłumaczyć im, by mi pokazali z czego toto robią. I dali mi w końcu szczyptę tego dziwnego zioła, co po zaparzeniu żółte się robi i smak ma niespotykany. Mam je jeszcze w szulfadzie. A w spożywaniu towarzyszyła mi ta miła młoda dama. |
|
Żarcie ujgurskie różni się od kirgiskiego obecnością warzyw |
|
Czyli że gdzie? Jak dobrze, że gdy ktoś nie zna alfabetu chińskiego, zawsze może sobie przeczytać w arabskim! No to patrzysz na mapę, że tu dwa znaczki, tu dwa. Ten pierwszy wygląda jak drabinka... O, jest miasto z drabinką! Czyli jeszcze 420. |
No i tak się jedzie, powoli do przodu. Hotan, potem Czarczan, Czarkilik i na północ, w stronę Korli. Potem się mija całe pola suszącej się czerwonej papryki, którą dodajecie do gulaszu. Niesamowity widok, ale już miałem wtedy zepsuty aparat. Może to i lepiej, bo w następnych opowieściach o Chinach więcej będzie tekstu, słowem się też dużo opowie. A obraz morza papryki pozostanie w mojej głowie.
Cacy! Kiedy to?
OdpowiedzUsuńO, panie, to w zeszłym roku, jakoś już we wrześniu.
OdpowiedzUsuń