Po Abchazji z Góreckim
Od kiedy w 2011 roku odwiedziłem Abchazję, czekałem na tę książkę. Co prawda na Toast za przodków Góreckiego trochę narzekałem, ale po cichu liczyłem, że w "Abchazji" nie będzie już na co drugiej stronie bajania o legendarnej Kolchidzie. I - szczęśliwie - nie zawiodłem się.
Zobacz także-> Opowieści abchaskie | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 |
"Abchazja" (wyd. Czarne 2013) Wojciecha Góreckiego jest naprawdę dobra. Ocieka konkretnym faktem, konkretną przygodą, konkretnymi ludźmi i rozmowami. Górecki do Abchazji jeździ wielokrotnie (w tym raz POLONEZEM - całą drogę z Polski!), obserwuje pęczniejący na południowym Kaukazie problem od początku lat dziewięćdziesiątych. Dzięki temu ma okazję nie tylko być świadkiem wydarzeń, ale zawierać przyjaźnie, do których potem stale wraca. I właśnie to chyba staje się siłą tej książki, bo z każdym rozdziałem, z każdym wyjazdem zmienia się nie tylko sytuacja w zbuntowanej republice, ale też rozmówcy odsłaniają coraz więcej, a także sami zaczynają więcej widzieć, ich poglądy ewoluują. Nade wszystko Górecki potrafi napisać historię z jednej strony możliwie separowanej Abchazji życzliwą (co w mediach niespotykane), z drugiej: możliwie bezstronną - bo ma przyjaciół po obu stronach rzeki Inguri [granica między Abchazją a Gruzją "właściwą"]. Spotkania, zdarzenia i historie związane z Abchazją, czasem oderwane od siebie, autor okrasza wspomnieniami z podróży, o psującym się polonezie czy o powrocie bez pieniędzy przez Turcję. Wpisuje też elementy rozwoju własnej kariery, rozwoju reportera i człowieka poszukującego swego miejsca. Książka kończy tryptyk kaukaski Góreckiego, a osobiste wzmianki mają właśnie charakter podsumowania jakiegoś etapu życia, trochę pożegnania się z czymś, trochę dziękczynienia. Co ważne, nie zalewa nas tymi zwierzeniami: informacji osobistych jest raptem kilka paragrafów, dobrze wpisanych w całość dzieła, w tym genialne - trochę straszne, a trochę jasne - zakończenie. Oczywiście, wśród kilkunastu rozdziałów są ze 2-3 słabsze, ale dla mnie nie zepsuło to ogólnego wrażenia. Oceniając szkolnie: no szóstki by nie było, ale bardzo mocne 5 - na pewno. Mam świadomość, że ta ocena może być bardzo subiektywna, bo temat Abchazja jest mi jakoś bardzo bliski. To małe państwo i wiele miejsc czy narracji kojarzę ze swojej własnej podróży i rozmów. Bo znam tę drogę od granicy do Gali ze "zrytym przez pociski asfaltem". Bo poznałem to młode pokolenie, które "modli się do Putina", w przeciwieństwie do zdystansowanego pokolenia starszego. Podobnie motyw szukania miejsca jest mi jakoś bliski i gdy Górecki pisze w końcu o Ośrodku Studiów Wschodnich, będąc już zdaje się dobrze po trzydziestce: "chyba znalazłem swoje miejsce" - nie sposób się nie uśmiechnąć.
Czytając Abchazję zaznaczyłem sobie całe mnóstwo fragmentów, które coś mi przypominały albo tłumaczyły, coś potwierdzały lub czemuś przeczyły, a często też odkrywały zupełnie nowe, nieznane mi konteksty (czasem niezwykle zaskakujące, jak historia Polaka Janusza Godawy, który niewiadomo skąd znalazł się wśród żołnierzy wyzwalających Abchazję). Chciałbym przytoczyć Wam kilka z nich.
O "porwaniach"
"Dojdzie też do kilku porwań. Kidnaperami okażą się gruzińscy wieśniacy, wymuszający w ten sposób na rządzie dostawy mąki i kaszy. Zakładnikom nic się nie stanie. (Za którymś razem porywacze upiją się z nimi do nieprzytomności. Jeden z oenzetowców wyjdzie za potrzebą i zgubi drogę do domu. Zaśnie w krzakach, rano zawiadomi policję. Prasa napisze, że udało mu się uciec.)"
Legenda - pewnie gdzieś już to słyszeliście...
"W Abchazji opowiadają legendę: kiedy Bóg rozdawał narodom ziemie, Abchazowie jako jedyni nie przyszli. Pojawili się dopiero następnego dnia.
<<Wybacz Boże, odwiedzili nas goście. Nie mogliśmy ich przecież zostawić. Gość w dom, Bóg w dom!>>
Wszystko było już rozdzielone, ale wzruszony Bóg postanowił:
<<Jest jeszcze jeden zakątek, najpiękniejszy ze wszystkich. Chciałem zostawić go dla siebie, ale oddam go wam>>.
Tę samą legendę opowiadają Gruzini. O Gruzji."
O pomocy humanitarnej - historia smutno-przesympatyczna
"Opowiadają mi o zachodniej organizacji humanitarnej. Byli tu parę tygodni temu. Pokręcili się po Gudaucie i pojechali do jednej wioski: chcieli zorientować się w potrzebach. Ludzie z tej wioski zdążyli się przygotować, uprzedził ich tłumacz. Zapożyczyli się, zarżnęli wołu i parę baranów, nakupowali alkoholi i słodyczy - nie narobią Abchazji wstydu! Tamci nie byli wcześniej na Kaukazie. Nie rozumieli, co to znaczy podejmować tu gości z zagranicy. Nie przyszło im do głowy, że gospodarze będą spłacać długi miesiącami. Powiedzieli, że pomocy nie przyślą, bo przecież wszystko jest. Pojechali pomagać Afryce."
O paleniu akt - myśleliście, że Gruzini to zawsze ci gościnni wesołkowie, a barbarzyńskich czynów może dokonywać tylko Armia Czerwona? O tym, jak Gruzini puścili z dymem całą historię narodu (!!!).
[za: Neal Ascherson, Morze Czarne]
"Któregoś dnia zimą 1992 roku pod gmach [Archiwum państwowego w Suchumi] zajechała biała łada bez tablic rejestracyjnych, z czterema funkcjonariuszami gruzińskiej Gwardii Narodowej. Odstrzelili oni zamek i wrzucili do środka granaty zapalające. [...] W zbiorach tych znajdowała się większość szczupłych, bezcennych pisanych świadectw przeszłości Abchazji, jak również najnowsze akta rządowo-administracyjne. [...] W archiwum była także cała dokumentacja społeczności greckiej, łącznie z biblioteką, zasobami materiałów źródłowych zebranych we wszystkich wioskach Abchazji oraz pełnymi rocznikami greskojęzycznych gazet sięgającymi pierwszych lat po rewolucji. W raporcie powstałym później w Atenach napisano: <<Historia regionu obróciła się w popiół>>."
O ofiarach
"Obiecałem, że zajrzę do Ałły i Wachtanga - ale nie mam sumienia. Co im powiem? Żeby nie wracali? Że nikt ich w Suchumi nie chce?
Potem żałuję, że nie zajrzałem.
Potem wracam do Polski.
Potem Wachtang umrze na serce, a Ałła się rozpije.
To też będą ofiary tej wojny."
O wschodzie
"Jeżdżę mimo granicznej fobii. Uzależniłem się od Wschodu. Najbardziej lubię początek podróży, kiedy wsiadam do pociągu i wszystko może się wydarzyć, bo Wschód jest plastyczny jak modelina albo niezastygła lawa."
O gruzińskim szpiegu - bo też słyszałem te pytania nie raz, niby żartem, niby serio...
"<<I tak jesteście gruzińskimi szpiegami>> - kwituje niby żartem. (Taki żart usłyszymy w Abchazji nie raz.)"
O narodzie pokojówek - w tej wypowiedzi Konstantin Tużba zaprzecza, ale pewnie właśnie dlatego, że niestety tak to jednak wygląda...
"<<Chcemy powrotu turystów, ale nie fetyszyzujemy turystyki. Nie umiemy skakać wokół klientów. Nie będziemy narodem kelnerów i pokojówek.>>"
O kaukaskiej fantazji
"Ludzie Kaukazu, zwłaszcza Północnego [Abchazowie są językowo i etnicznie związani raczej z Kaukazem Północnym niż Południowym], nie uznają żadnych barier. Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Dżochar Dudajew, prezydent Czeczenii, wybrał się raz na zakupy do Paryża: wziął samolot, poleciał na tyle nisko, że nie wykryły go radary (jako generał lotnictwa ćwiczył to setki razy) i wylądował na Le Bourget."
O aktach prawnych
"Do tej pory akty prawne ukazywały się tylko po rosyjsku, teraz obowiązkowo publikowana jest także wersja abchaska, chociaż powinno być odwrotnie: to rosyjski powinien być dodatkowy, używany dla tych, którzy nie znają języka państwowego."
O roli Moskwy
"Wszyscy uważają przyjęcie traktatu [pokojowego] za przesądzone. [...] Dokumentu nie podpisano. Nie wiem dlaczego. Może nikt nie wie. Lepsza okazja do pokoju już się Gruzinom i Abchazom nie trafi.
Niewykluczone, że całą akcję nakręciła Moskwa. Najpierw posadziła obie strony za stołem rozmów (aby, jak sądził Saakaszwili, nie stracić inicjatywy na rzecz Zachodu), a następnie odwiodła je - oddzielnie Suchumi i Tbilisi - od myśli o porozumieniu. Interesom Moskwy odpowiada konflikt nieuregulowany, tlący się, wiążący Gruzinom i Abchazom ręce.
Może jednak zawiniło to, co Marek Halter, [...] określa mianem orientalnej schizofrenii. Syndromem wschodniego bazaru.
<<W konflikcie izraelsko-arabskim zawsze w ostatnim momencie pojawia się coś, co blokuje porozumienie. Wydaje mi się, że to jest właśnie ta schizofrenia orientalna, która nie pozwala ludziom skupić się na rzeczywistości, tylko każe im wierzyć w mżonki. [...] Gdy pyta pani, ile kosztuje dywan, sprzedawca zawsze odpowiada: a ile za niego dasz? Pierwszy nie odsłania swoich kart.>>
Tak samo jest w polityce."
O języku
"Sama [Natella Akaba, była minister informacji] abchaskiego nie zna, podobnie jak Stanisław Łakoba [historyk] i wielu Abchazów z miasta. A abchaskojęzyczna wieś nieuchronnie się wyludnia. WIększość gazet i książek ukazuje się po rosyjsku, w telewizji dominują rosyjskie programu, w radiu - rosyjskie piosenki. Nie sposób tego powstrzymać. Ale trzeba próbować.
<<Narody nie są wieczne, przychodzą i odchodzą>> - Akaba zamyśla się - <<Odchodząc, chcą pozostawić jakiś ślad. Może cały nasz ruch artystyczny i intelektualny, niechby i rosyjskojęzyczny, to takie przedśmiertne ożywienie. Tego się boję>>."
O wykupie Abchazji przez Rosjan - bo też się z tym zetknąłem
"Po decyzji MKOl [o olimpiadzie w niedalekim Soczi, Rosja] ceny nieruchomości poszły ostro w górę i rząd zdecydował, że nie można ich sprzedawać obcokrajowcom. Nic to nie dało. Rosjanie, którzy mieli więcej pieniędzy niż miejscowi, dalej brali wszystko jak leci. Jedni załatwiali w tym celu abchaskie obywatelstwo, inni - pełnomocnictwa od formalnego właściciela. Po drodze do Aczandary Ławrik mijał coraz więcej domów z płachtami ogłoszeń: "Sprzedam. Chętnie Rosjanom". Krezusi dogadywali się bezpośrednio z rządem. Mer Moskwy Jurij Łyżkow kupił w Gagrze sanatorium Ukraina, zmienił nazwę na Moskwa i właśnie rozpoczął remont. [...] Po kilku takich przypadkach Ławrik zrozumiał, że Rojanie nigdy stąd nie wyjdą. Za dużo by stracili."
O niepodległości
"<<Rańsze my byli niezawisimy, siejczas my priznany>> - mówi gubernator prowincji Gali Rusłan Kiszmaria. W wolnym tłumaczeniu: byliśmy niepodlegli, póki nie uznała nas Rosja. Tak odpowiada na pytanie, co się zmieniło w ciągu ostatniego roku [czerwiec 2009, w 2008 roku odbyła się pięciodniowa wojna gruzińsko-rosyjska, zajęcie górnego Kodori przez wojska rosyjsko-abchaskie]"
O autostopie
"Złapałem okazję od ręki, zatrzymał się trzeci czy czwarty samochód, w poprzednich nie było miejsca, strach strachem, ale ludziom trzeba pomagać."
O dyskotece wyborczej i domino
"Pełniącym obowiązki prezydenta zostaje Ankwab. On też wygrywa przedterminowe wybory 26 sierpnia 2011 roku. Rosyjskich obserwatorów uderza, że podczas kampanii obiecywał młodzieży zamiast miejsc pracy - dyskoteki i rozrywkę."
"W październiku 2011 roku Suchumi organizuje mistrzostwa świata w domino. [...] Gruziński MSZ określa imprezę [...] jako niepoważną."
O tym, że coś się skończyło
"Marek właśnie wrócił z Abchazji [rok 2012]. Opowiada, że dla młodego pokolenia Abchazów Gruzja to państwo dalekie, mało znane. Zupełnie obce. W powiecie galijskim operator telefonii komórkowej reklamuje taryfę dla miejscowych Megrelów [gruzińska grupa etniczna żyjąca na granicy Abchazji i Gruzji "właściwej"] sloganem: <<Najtańsze połączenia z sąsiednim krajem!>>."
Zobacz także-> Opowieści abchaskie | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 |
"Abchazja" (wyd. Czarne 2013) Wojciecha Góreckiego jest naprawdę dobra. Ocieka konkretnym faktem, konkretną przygodą, konkretnymi ludźmi i rozmowami. Górecki do Abchazji jeździ wielokrotnie (w tym raz POLONEZEM - całą drogę z Polski!), obserwuje pęczniejący na południowym Kaukazie problem od początku lat dziewięćdziesiątych. Dzięki temu ma okazję nie tylko być świadkiem wydarzeń, ale zawierać przyjaźnie, do których potem stale wraca. I właśnie to chyba staje się siłą tej książki, bo z każdym rozdziałem, z każdym wyjazdem zmienia się nie tylko sytuacja w zbuntowanej republice, ale też rozmówcy odsłaniają coraz więcej, a także sami zaczynają więcej widzieć, ich poglądy ewoluują. Nade wszystko Górecki potrafi napisać historię z jednej strony możliwie separowanej Abchazji życzliwą (co w mediach niespotykane), z drugiej: możliwie bezstronną - bo ma przyjaciół po obu stronach rzeki Inguri [granica między Abchazją a Gruzją "właściwą"]. Spotkania, zdarzenia i historie związane z Abchazją, czasem oderwane od siebie, autor okrasza wspomnieniami z podróży, o psującym się polonezie czy o powrocie bez pieniędzy przez Turcję. Wpisuje też elementy rozwoju własnej kariery, rozwoju reportera i człowieka poszukującego swego miejsca. Książka kończy tryptyk kaukaski Góreckiego, a osobiste wzmianki mają właśnie charakter podsumowania jakiegoś etapu życia, trochę pożegnania się z czymś, trochę dziękczynienia. Co ważne, nie zalewa nas tymi zwierzeniami: informacji osobistych jest raptem kilka paragrafów, dobrze wpisanych w całość dzieła, w tym genialne - trochę straszne, a trochę jasne - zakończenie. Oczywiście, wśród kilkunastu rozdziałów są ze 2-3 słabsze, ale dla mnie nie zepsuło to ogólnego wrażenia. Oceniając szkolnie: no szóstki by nie było, ale bardzo mocne 5 - na pewno. Mam świadomość, że ta ocena może być bardzo subiektywna, bo temat Abchazja jest mi jakoś bardzo bliski. To małe państwo i wiele miejsc czy narracji kojarzę ze swojej własnej podróży i rozmów. Bo znam tę drogę od granicy do Gali ze "zrytym przez pociski asfaltem". Bo poznałem to młode pokolenie, które "modli się do Putina", w przeciwieństwie do zdystansowanego pokolenia starszego. Podobnie motyw szukania miejsca jest mi jakoś bliski i gdy Górecki pisze w końcu o Ośrodku Studiów Wschodnich, będąc już zdaje się dobrze po trzydziestce: "chyba znalazłem swoje miejsce" - nie sposób się nie uśmiechnąć.
Czytając Abchazję zaznaczyłem sobie całe mnóstwo fragmentów, które coś mi przypominały albo tłumaczyły, coś potwierdzały lub czemuś przeczyły, a często też odkrywały zupełnie nowe, nieznane mi konteksty (czasem niezwykle zaskakujące, jak historia Polaka Janusza Godawy, który niewiadomo skąd znalazł się wśród żołnierzy wyzwalających Abchazję). Chciałbym przytoczyć Wam kilka z nich.
O "porwaniach"
"Dojdzie też do kilku porwań. Kidnaperami okażą się gruzińscy wieśniacy, wymuszający w ten sposób na rządzie dostawy mąki i kaszy. Zakładnikom nic się nie stanie. (Za którymś razem porywacze upiją się z nimi do nieprzytomności. Jeden z oenzetowców wyjdzie za potrzebą i zgubi drogę do domu. Zaśnie w krzakach, rano zawiadomi policję. Prasa napisze, że udało mu się uciec.)"
Legenda - pewnie gdzieś już to słyszeliście...
"W Abchazji opowiadają legendę: kiedy Bóg rozdawał narodom ziemie, Abchazowie jako jedyni nie przyszli. Pojawili się dopiero następnego dnia.
<<Wybacz Boże, odwiedzili nas goście. Nie mogliśmy ich przecież zostawić. Gość w dom, Bóg w dom!>>
Wszystko było już rozdzielone, ale wzruszony Bóg postanowił:
<<Jest jeszcze jeden zakątek, najpiękniejszy ze wszystkich. Chciałem zostawić go dla siebie, ale oddam go wam>>.
Tę samą legendę opowiadają Gruzini. O Gruzji."
O pomocy humanitarnej - historia smutno-przesympatyczna
"Opowiadają mi o zachodniej organizacji humanitarnej. Byli tu parę tygodni temu. Pokręcili się po Gudaucie i pojechali do jednej wioski: chcieli zorientować się w potrzebach. Ludzie z tej wioski zdążyli się przygotować, uprzedził ich tłumacz. Zapożyczyli się, zarżnęli wołu i parę baranów, nakupowali alkoholi i słodyczy - nie narobią Abchazji wstydu! Tamci nie byli wcześniej na Kaukazie. Nie rozumieli, co to znaczy podejmować tu gości z zagranicy. Nie przyszło im do głowy, że gospodarze będą spłacać długi miesiącami. Powiedzieli, że pomocy nie przyślą, bo przecież wszystko jest. Pojechali pomagać Afryce."
O paleniu akt - myśleliście, że Gruzini to zawsze ci gościnni wesołkowie, a barbarzyńskich czynów może dokonywać tylko Armia Czerwona? O tym, jak Gruzini puścili z dymem całą historię narodu (!!!).
[za: Neal Ascherson, Morze Czarne]
"Któregoś dnia zimą 1992 roku pod gmach [Archiwum państwowego w Suchumi] zajechała biała łada bez tablic rejestracyjnych, z czterema funkcjonariuszami gruzińskiej Gwardii Narodowej. Odstrzelili oni zamek i wrzucili do środka granaty zapalające. [...] W zbiorach tych znajdowała się większość szczupłych, bezcennych pisanych świadectw przeszłości Abchazji, jak również najnowsze akta rządowo-administracyjne. [...] W archiwum była także cała dokumentacja społeczności greckiej, łącznie z biblioteką, zasobami materiałów źródłowych zebranych we wszystkich wioskach Abchazji oraz pełnymi rocznikami greskojęzycznych gazet sięgającymi pierwszych lat po rewolucji. W raporcie powstałym później w Atenach napisano: <<Historia regionu obróciła się w popiół>>."
O ofiarach
"Obiecałem, że zajrzę do Ałły i Wachtanga - ale nie mam sumienia. Co im powiem? Żeby nie wracali? Że nikt ich w Suchumi nie chce?
Potem żałuję, że nie zajrzałem.
Potem wracam do Polski.
Potem Wachtang umrze na serce, a Ałła się rozpije.
To też będą ofiary tej wojny."
O wschodzie
"Jeżdżę mimo granicznej fobii. Uzależniłem się od Wschodu. Najbardziej lubię początek podróży, kiedy wsiadam do pociągu i wszystko może się wydarzyć, bo Wschód jest plastyczny jak modelina albo niezastygła lawa."
O gruzińskim szpiegu - bo też słyszałem te pytania nie raz, niby żartem, niby serio...
"<<I tak jesteście gruzińskimi szpiegami>> - kwituje niby żartem. (Taki żart usłyszymy w Abchazji nie raz.)"
O narodzie pokojówek - w tej wypowiedzi Konstantin Tużba zaprzecza, ale pewnie właśnie dlatego, że niestety tak to jednak wygląda...
"<<Chcemy powrotu turystów, ale nie fetyszyzujemy turystyki. Nie umiemy skakać wokół klientów. Nie będziemy narodem kelnerów i pokojówek.>>"
O kaukaskiej fantazji
"Ludzie Kaukazu, zwłaszcza Północnego [Abchazowie są językowo i etnicznie związani raczej z Kaukazem Północnym niż Południowym], nie uznają żadnych barier. Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Dżochar Dudajew, prezydent Czeczenii, wybrał się raz na zakupy do Paryża: wziął samolot, poleciał na tyle nisko, że nie wykryły go radary (jako generał lotnictwa ćwiczył to setki razy) i wylądował na Le Bourget."
O aktach prawnych
"Do tej pory akty prawne ukazywały się tylko po rosyjsku, teraz obowiązkowo publikowana jest także wersja abchaska, chociaż powinno być odwrotnie: to rosyjski powinien być dodatkowy, używany dla tych, którzy nie znają języka państwowego."
O roli Moskwy
"Wszyscy uważają przyjęcie traktatu [pokojowego] za przesądzone. [...] Dokumentu nie podpisano. Nie wiem dlaczego. Może nikt nie wie. Lepsza okazja do pokoju już się Gruzinom i Abchazom nie trafi.
Niewykluczone, że całą akcję nakręciła Moskwa. Najpierw posadziła obie strony za stołem rozmów (aby, jak sądził Saakaszwili, nie stracić inicjatywy na rzecz Zachodu), a następnie odwiodła je - oddzielnie Suchumi i Tbilisi - od myśli o porozumieniu. Interesom Moskwy odpowiada konflikt nieuregulowany, tlący się, wiążący Gruzinom i Abchazom ręce.
Może jednak zawiniło to, co Marek Halter, [...] określa mianem orientalnej schizofrenii. Syndromem wschodniego bazaru.
<<W konflikcie izraelsko-arabskim zawsze w ostatnim momencie pojawia się coś, co blokuje porozumienie. Wydaje mi się, że to jest właśnie ta schizofrenia orientalna, która nie pozwala ludziom skupić się na rzeczywistości, tylko każe im wierzyć w mżonki. [...] Gdy pyta pani, ile kosztuje dywan, sprzedawca zawsze odpowiada: a ile za niego dasz? Pierwszy nie odsłania swoich kart.>>
Tak samo jest w polityce."
O języku
"Sama [Natella Akaba, była minister informacji] abchaskiego nie zna, podobnie jak Stanisław Łakoba [historyk] i wielu Abchazów z miasta. A abchaskojęzyczna wieś nieuchronnie się wyludnia. WIększość gazet i książek ukazuje się po rosyjsku, w telewizji dominują rosyjskie programu, w radiu - rosyjskie piosenki. Nie sposób tego powstrzymać. Ale trzeba próbować.
<<Narody nie są wieczne, przychodzą i odchodzą>> - Akaba zamyśla się - <<Odchodząc, chcą pozostawić jakiś ślad. Może cały nasz ruch artystyczny i intelektualny, niechby i rosyjskojęzyczny, to takie przedśmiertne ożywienie. Tego się boję>>."
O wykupie Abchazji przez Rosjan - bo też się z tym zetknąłem
"Po decyzji MKOl [o olimpiadzie w niedalekim Soczi, Rosja] ceny nieruchomości poszły ostro w górę i rząd zdecydował, że nie można ich sprzedawać obcokrajowcom. Nic to nie dało. Rosjanie, którzy mieli więcej pieniędzy niż miejscowi, dalej brali wszystko jak leci. Jedni załatwiali w tym celu abchaskie obywatelstwo, inni - pełnomocnictwa od formalnego właściciela. Po drodze do Aczandary Ławrik mijał coraz więcej domów z płachtami ogłoszeń: "Sprzedam. Chętnie Rosjanom". Krezusi dogadywali się bezpośrednio z rządem. Mer Moskwy Jurij Łyżkow kupił w Gagrze sanatorium Ukraina, zmienił nazwę na Moskwa i właśnie rozpoczął remont. [...] Po kilku takich przypadkach Ławrik zrozumiał, że Rojanie nigdy stąd nie wyjdą. Za dużo by stracili."
O niepodległości
"<<Rańsze my byli niezawisimy, siejczas my priznany>> - mówi gubernator prowincji Gali Rusłan Kiszmaria. W wolnym tłumaczeniu: byliśmy niepodlegli, póki nie uznała nas Rosja. Tak odpowiada na pytanie, co się zmieniło w ciągu ostatniego roku [czerwiec 2009, w 2008 roku odbyła się pięciodniowa wojna gruzińsko-rosyjska, zajęcie górnego Kodori przez wojska rosyjsko-abchaskie]"
O autostopie
"Złapałem okazję od ręki, zatrzymał się trzeci czy czwarty samochód, w poprzednich nie było miejsca, strach strachem, ale ludziom trzeba pomagać."
O dyskotece wyborczej i domino
"Pełniącym obowiązki prezydenta zostaje Ankwab. On też wygrywa przedterminowe wybory 26 sierpnia 2011 roku. Rosyjskich obserwatorów uderza, że podczas kampanii obiecywał młodzieży zamiast miejsc pracy - dyskoteki i rozrywkę."
"W październiku 2011 roku Suchumi organizuje mistrzostwa świata w domino. [...] Gruziński MSZ określa imprezę [...] jako niepoważną."
O tym, że coś się skończyło
"Marek właśnie wrócił z Abchazji [rok 2012]. Opowiada, że dla młodego pokolenia Abchazów Gruzja to państwo dalekie, mało znane. Zupełnie obce. W powiecie galijskim operator telefonii komórkowej reklamuje taryfę dla miejscowych Megrelów [gruzińska grupa etniczna żyjąca na granicy Abchazji i Gruzji "właściwej"] sloganem: <<Najtańsze połączenia z sąsiednim krajem!>>."
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!