Bobrujsk: spotkanie z naczelnym rabinem, kościół-dom i inne nienormalności
Bobrujsk jest trochę jak Radom.
Wyobraź sobie: przyjeżdża ktoś do Polski i mówi, że jedzie do Radomia. Usłyszy
na pewno: nie no ej, stary, po co, daj spokój, przecież tam nic nie
ma, może poza chytrą babą... (Czym służy chytra baba? Radom.
Żart. Haha.) Dokładnie tak samo jest z Bobrujskiem. I chyba właśnie
w Bobrujsku z całej Białorusi podobało mi się najbardziej.
O, pan bóbr |
Oooooch, Zefirki! (nie, to nie są bezy!) |
Bobrujsk jest też stolicą
białoruskich Żydów, których po wojnie na Białorusi zostało
tyle, co i w Polsce, czyli prawie nic.
Walentin pracował kiedyś w Anglii i
spytał swojego pracodawce czy zna sławną białoruską Bielszynę,
dumę białoruskiego przemysłu. Szef nie znał, więc na próbę
zamówił parę sztuk opon. Podobno bardzo żałował.
Ale Bielszyna jest i tak dumą
białoruskiego przemysłu, co tam angole mogą wiedzieć. A duma
zobowiązuje, więc wszyscy młodzi pracownicy Bielszyny muszą
należeć do BRSM (białoruska młodzieżówka socjalistyczna). Jak
nie chcą, to mogą poszukać sobie innej pracy.
Bielszyna jest ogromna, zakład ciąży
nad wizerunkiem miasta prawie tak, jak petrochemia nad Płockiem. Nie
odbiera to – w żadnym razie! - zdrojowego charakteru Bobrujska:
pod miastem znajduje się sanatorium, a w nim – basen (miejscowi
mówią: basik). W poczekalni pływaków obsługują dwie wielkie
suszary, do których wkłada się głowę, naciska
przycisk i zaciska zęby– bo kto wie co się może stać z głową w takiej
maszynerii. Może to do prania mózgu? Tego nie wiadomo, ale do
prania mózgu na pewno służy wielki napis na dłuższej ścianie
pływalni, że sport zdrowiem narodu, czy jakoś tak. Długi, ładny
basen. Nie miałem czepka, ale miła pani ratowniczka użyczyła mi
jakiś zapasowy. Znajoma Walentina – wyglądała na jakieś góra
30 lat, a miała podobno grubo powyżej czterdziestki.
Ten basen mówi dwie rzeczy: o wolności
i o bizantyjskim przepychu.
O wolności.
Pamiętam, jak w Iranie śmiali się z
europejczyków, że musimy w dzień jeździć na światłach. W
Europie tej naszej kochanej niby taka wolność, ale generalnie lubią
nam dyktować kiedy włączyć, a kiedy wyłączyć światła w
samochodzie i jakich używać w domu żarówek. Zwłaszcza zaś w Polsce
ulubionym sposobem na rozwiązanie wszelkich problemów to –
zakazać. I problemu nie ma. Przykład: w Krakowie jest zalew
Zakrzówek, gdzie ludzie lgną latem jak ćmy do ognia, i trudno im
się dziwić. Ale czasem ktoś wpadnie do wody, zabije się. Jest
problem. Rozwiązano go – zakazano kąpieli. Podobnie z basenem.
Skacząc ze stanowiska do skoków ktoś może sobie zrobić krzywdę.
Będzie problem. No i na większości chyba basenów w Polsce ten problem
już rozwiązano – zakazano skoków.
Otóż na Białorusi na basenie można
skakać do wody. Więcej chyba skakałem niż pływałem. Było kapitalnie.
W domu tego nie mam.
O bizantyjskim przepychu.
Basen to dobra rzecz. Człowiek sobie
popływa, rozluźni się, potrenuje. Ludzie lubią basen, na basik w
Bobrujsku też jest dużo chętnych. Kupują bilety, wchodzą do
szatni i stają w kolejce, bo są tylko trzy prysznice i jedna
toaleta. A Białorusin to – jak mówi Dmitrij – taki
słowiański Niemiec, czyli jak jest napisane, że przed wejściem do
basenu trzeba wziąć prysznic, to Białorusin bez prysznica do
basenu nie wejdzie.
Tego samego dnia byliśmy z Walentinem
zobaczyć lodowyj dworiec, ogromny jak kosmodrom. Pusty. W
gigantycznym obiekcie tafla lodu odbijała tylko światła rozpalonych reflektorów. Chcieliśmy
pójść na łyżwy, ale nie było dla nas rozmiaru. Zresztą i tak nie ma zbyt wielu terminów, w których można na taflę wejść komuś "z ulicy". W toalecie chyba 30 pisuarów i ze 20 kabin. Puste. Ale stadion robi wrażenie.
Wygląda. Można go pokazać na zdjęciu i propagandowym wideoklipie.
I nie można przejść obok obojętnie.
Lodowyj dworiec w Bobrujsku |
Ale największą atrakcją Bobrujska jest
chyba kościół-dom. Do dziś nie mogę w to uwierzyć. Gwoli
wstępu: w czasach Związku Radosnego rządzący nie bardzo lubili
kościoły. Właściwie to ich nawet nie lubili. Lubili natomiast
wysadzić taki kościół w powietrze, albo zrobić z niego magazyn.
W Bobrujsku z jednej z cerkwi zrobiono basen (obecnie jest to z
powrotem cerkiew). Ale to się zdarzało i w innych miastach. W
Bobrujsku wpadli jednak na coś lepszego. No więc przy jednej z
głównych ulic miasta stoi kilkupiętrowa wielka płyta. Nad głównym
wejściem wisi plakat przedstawiający zabytkowy kościół. No
dziwne. Wchodzisz do środka, przecinasz korytarz, otwierasz następne
drzwi. I jesteś w zabytkowym kościele.
Białorusini to ludzie bardzo pokojowi,
nie lubią konfliktów. Wybierają rozwiązania dyplomatyczne, tak
jak z tą płaskorzeźbą Mickiewicza (a bo to Polak? może
Białorusin? a może być, że Litwin?) w Baranowiczach, gdzie
podpisano, że to wielki poeta... słowiański. Tak i w Bobrujsku
uznano, że nie jest dobrze, by z głównej ulicy widać było
kościół. No ale tak zaraz burzyć? Może kiedyś czasy się
zmienią i kościół się przyda, szkoda kościoła. Wybierzmy więc
rozwiązanie pośrednie: w miejscu kościelnej wieży postawimy blok
z wielkiej płyty: i tak wilk będzie syty, a owca cała. No, prawie
cała. A jeszcze kościołowi komin postawili, żeby wiernym,
bidakom, zimno na mszy nie było.
Z zewnątrz - dom... |
... w środku - kościół ... |
...to dom-kościół! |
Kościół kościołem, cerkiew
cerkwią, ale nie zapominajmy, że Bobrujsk jest żydowską stolicą
Białorusi. W świeżo odnowionej synagodze kręci się młody rabin
z Tel-Awiwu w nienagannej białej koszuli, a lekko podchmielony pan
synagogowy łapie nas w wejściu i podejmuje jak swoich. I nawet próbuje nas przekonać, że my rzeczywiście swoi:
-Ty z tym nosem to pogrzeb w historii, zobaczysz, że też masz żydowskie korzenie!
I zaprasza nas nieustannie, żeby przychodzić na modlitwy. Zaraz też, gdy dowiedział się, że jestem z Polski, przeszedł na polski język. I to jaki! Bez cienia wschodniego akcentu! Pytam więc, jak to się stało, że tak dobrze mówi. A on kręci, unika, coś powie, coś nie dopowie. A wiesz pan, tu się było, tam się mieszkało, coś się jeździło. Uśmiecha się, składa ręce, morze gestów, zagrywek, jak sprytny kupiec usiłujący wcisnąć podejrzany towar, chociaż nic u niego nie kupujemy. Czaruje, jak człowiek wyjęty z jakiegoś średniowiecznego targowiska, niezwykle uprzejmy, ale tajemniczy. Z całą pewnością człowiek ten miał ze 400 lat i ukrywał się w ciele XX wiecznego staruszka. Ubrał nas w jarmułki i zachęcał do zwiedzania, chociaż w świeżo odmalowanym budynku nie było raczej na co patrzeć. Poczęstował nas więc bobrujskim dowcipem:
Spotykają się dwie Żydówki z Bobrujska:
-Skąd masz taką ładną suknię, jaki wspaniały materiał, co za krój...
-A, wiesz, to z Paryża...
-No popatrz, niby prowincja, a jak potrafią szyć!
Albo humor bobrujsko-emigracyjny:
-Gdzie się wybierasz?
-Jadę do Mińska.
-Do Mińska? Co to takiego?
-A wiesz, takie miasto na Białorusi niedaleko Bobrujska.
Bo Bobrujsk stolicą białoruskich Żydów jest. Jest tam również główny białoruski rabin - właśnie ów młody człowiek z Tel-Awiwu, któremu zaraz zostałem przedstawiony, i który to również zachęcał mnie do uczęszczania na modlitwy. I zostawił wizytówkę. - W razie czego - mówi - daj znać. Luz. Na Białorusi chroni mnie Biełgostrach i społeczność żydowska.
-A ty to powinieneś wycieczki oprowadzać, będzie dobry biznes! - rzucił pan synagogowy Walentinowy na odchodne. - Przychodźcie jeszcze!
W Bobrujsku jest także muzeum. Byliśmy tam w poniedziałek, więc oficjalnie placówka była zamknięta, ale udało się wejść do środka. Walentin opowiedział mi parę historii o leżących blisko wejścia eksponatach, po czym pojawiła się Pewna Bardzo Ważna Acz Młoda Pani, która zarekomendowała przyjście w innym terminie. Walentin zapytał:
-Przyjechał do mnie kolega z Polski, on dobrze rozumie po białorusku. Czy jeśli przyjdziemy jutro, to będzie możliwe oprowadzanie po białorusku?
-No... nie, możliwe jest tylko po rosyjsku... - odpowiada Pani.
-Ale dlaczego właściwie, przecież jesteśmy na Białorusi... - Walentin drąży.
-No tak, ale wszystkie wycieczki, które do nas się zgłaszają, są zainteresowane oprowadzaniem po rosyjsku...
-No dobrze, ale wie pani - cedzi Walentin dobitnie - jesteśmy jednak na Białorusi, a w państwowym muzeum nie można wziąć wycieczki po białoruski. Ja nie mówię, że to jest złe lub dobre, to jest po prostu N I E N O R M A L N E.
Pani poszła, a starszy człowiek siedzący przy wejściu zdradził nam szeptem, że to Polka, szlachcianka z Grodna. Walentinowi aż błysnęło oko. Poszliśmy na piętro niby to uparcie zwiedzać dalej zamknięte muzeum, zaraz znów pojawiła się Bardzo Ważna Pani, a Walentin spytał, czy może przypadkowo nie mówi ona po polsku. Kobieta uśmiechnęła się wstydliwie, przeszła na moment na polsko-białoruską mieszankę językową tłumacząc, że nie ma kontaktu z językiem, że ze słyszenia polski rozumie, ale brak praktyki sprawił, że nie umie już dobrze mówić. Po czym szybko wróciła do rosyjskiego i zmieniła temat. Walentin pomaglował ją jeszcze z przekłamań obecnych w muzeum ("Podpisy pod eksponatami zatwierdzane są przez ekspertów z Mińska!" - tłumaczyła się wytrwale kobieta) i w końcu opuściliśmy muzeum.
Pani muzealnik przypominała mi bardzo kobietę, która skłamała w Oktjabrskim, że Andriej Pauk jest na chorobowym. Twarz doskonale umeblowana w życzliwą powagę, ale oczy mówią wszystko: spojrzenie człowieka, który kłamie, zwodzi, ale wie, że Ty wiesz, że ona kłamie, że musi kłamać. Bolesne. Taka praca. Jakby powiedziała prawda - koniec pracy. I wsjo.
Ale to było dobre określenie: nienormalność. Jest na Białorusi i w Bobrujsku dużo nienormalności. Na przykład: jest w Bobrujsku więzienie dla nieletnich. Zwłaszcza zimą wygląda jak Auschwitz postawione znów do działania: drewniane baraki i wieżyczki strażnicze, wszystko otoczone kilkoma rzędami ogrodzenia, też drewnianego i drucianego, z kolczatką. Wszystko jeszcze przyprószone śniegiem - a śnieg daje wyobrażenie, że w drewnianych barakach pewnie ciepło nie jest. Przerażający widok, wywołujący najgorsze skojarzenia. Więzienie sąsiaduje z kolorowym placem zabaw dla dzieci i blokowiskiem 10 piętrowych domów z wielkiej płyty. Można sobie rano stanąć na balkonie - mówi Walentin - zapalić fajeczkę i patrzeć jak goni się chłopców na apel.
Nienormalność zakrada się często w bardzo prywatne sprawy. Np. kobiety wychodzą za mąż za nienormalność. Na Białorusi część miejsc na studiach jest bezpłatna (dla najlepszych studentów: ich liczba waha się od kilku do kilkudziesięciu procent w zależności od uczelni i kierunku). Dla studentów, którzy skorzystali z bezpłatnej edukacji czeka kiedyś 2-, a obecnie 5-cio letnie odpracowanie we wskazanym przez państwo miejscu (np. na etacie nauczyciela w zapyziałej wiosce w strefie czarnobylskiej), albo wniesienie opłaty za studia rzędu 5 milionów rubli za semestr (prawie 2 tysiące złotych) podczas gdy przeciętna pensja to jakieś 3 miliony; konduktor dla przykładu zarabia 2.5mln rubli białoruskich. Aby uniknąć odpracowania można np. zajść w ciążę, albo wyjść za mąż za mężczyznę na państwowej posadzie. I ludzie tak robią: umawiają się na rozwód za kilka lat i odpracowanie załatwione. Koleżanka Kristina z Mohylewa też już miała wychodzić za mąż, już termin był umówiony, ale się chłopak rozmyślił. Za to jej koleżanka, by wyjechać do pracy w Kijowie, musiała odpowiednio wyjść za mąż. Dobre to, czy złe? Po prostu nienormalne.
Podobno w Bobrujsku działało niegdyś nawet kilkadziesiąt synagog... |
w Krakowie można mieszkać (nie wiem jak długo jeszcze) w starym kościele :) od ulicy wygląda jak kościół, ale od podwórka już widać cudną absydę...
OdpowiedzUsuń