Z Jukatanu aż do Chiapas wykonany skok, albo dziesięć meksykańskich nocy

Ostatnio pisałem z Meridy w stanie (bo Meksyk to też stany zjednoczone) Jukatan. Następnie przejechałem przez stan Campeche, przeciąłem fragment stanu o dziwnie znajomej nazwie Tabasco, aż znalazłem się w deszczowo-górzystym Chiapas.

Wesoła mapka
Jako, że jest to moja pierwsza dłuższa niż 5 dni wycieczka rowerowa, nie dziwi że pobiłem po prostu wszystkie możliwe wojtkowe rekordy. Czyli tak - najdłuższa trasa to już nie niespełna 600km, ale ponad 1400. A najwyższe wzniesienie to już nie 1445-metrowa przełęcz, tylko jakieś 2400 m n.p.m. . No nie powiem, jestem z siebie zadowolony. Nie przypuszczałem, że podjadę. A jadąc, nie przypuszczałem, że te cholerne podjazdy kiedyś się skończą. Nawet mój rower się nie posypał, to dopiero sukces. Ale w końcu jest młody, ma 24 lata, rok mniej ode mnie.

Mi bici


Wszyscy jednak wiemy, że co jak co, ale jeżdżenie na rowerze jest strasznie nudne. Trzeba kręcić pedałami naokrągł, pocąc się przy tym niemożebnie. Co ja Wam tu będę opowiadał. Czasem droga jest:

(jest)
a czasem jej nie ma:

(nie ma)
No niby coś tam się działo po drodze, kogoś się spotkało, czy coś tam zaobserwowało, ale przecież nie mogę opowiedzieć o wszystkim (że w sumie to jest zimno, że pierze się na tarce, że wodę do picia kupuje się w butelkach 20 litrowych...), bo to było 10 dni, i jak ktoś był na jakimś moim slajdowisku to wie, że jakbym zaczął opowiadać o tych 10 dniach, to do trzeciego nie dojdę, a mi kawiarenkę internetową zamkną. No i kto to bedzie czytał.

Trzeba się na czymś skupić. Na czymś hmm... wyjątkowym. Jeżdżenie na rowerze nie jest wyjątkowe, bo codziennie kręci się pedałami w tę samą stronę, natomiast noclegi... Nocleg każdy innym jest. Zresztą jest to rzecz, której się jakoś tam obawiałem (zaraz obok węży i pająków), że gdzie ja tam będę spał, gdzie ja z tym namiotem, z tym rowerem, w tym Meksyku. (W Kirgistanie to by jeszcze można, bo tam nic tylko przestrzeń, a w takim Meksyku jest tyle wszystkiego, jak akurat teren nie zagospodarowany, to zarośnięty, nie ma gdzie igły wcisnąć.) Opowiedzmy więc o noclegach. O dziesięciu meksykańskich nocach.

Nocleg nr 1

Gdy już przejechałem przez te lasy gdzie drogi nie ma, i przez te wioski, których Panem jest Jezus, a na pobielonych chatach krytych strzechą wypisane są cytaty z Pisma Swiętego, trafiłem do Sacalum, gdzie nie napotkałem zwyczajowego do tamtego czasu boiska przyjaznego cykliście. Aż w końcu wpadły mi w oko jakieś bramki, więc lgnę do nich wzdłuż nowo budowanych kwadratowych chatek z pustaków, które wypierają te z patyków i ze strzechą. Aż mnie ktoś wreszcie zatrzymał, przyjął w swój betonowy sześcian w stanie surowym, gdziem mógł złożyć swą głowiznę do snu. Nocą zapaliły się światełka w krzaczorach. Puma, nie puma. Nie, nie może być 200 pum w okolicy, którym w dodatku oczy się ruszają. Swietliki, setki swietlików! Ot taka tam historia. Ale będą lepsze, serio.

Nocleg nr 2

Do Bolonchen zajechałem w niedzielę. Przez górzyste gaje grejfrutowo-mandarynkowo-cytrynowe (com się obżarł to moje) zajechałem we wrzuconą dolinkę miejscowość.

Lańcuch wydarzeń. Najpierw pytam młodzieńca z kluczami o mszę. O 19. A można się przespać koło kościoła w namiocie, a chyba można. No to siadam, czekam na mszę, sączę swoją kokakolę tańszą od wody. Za chwilę przychodzi starszy kościelny, prowadzi do księdza, bym szefa samego zapytał. Szef się zgadza, a ja siedzę dalej, tym razem z kościelnym, co ma oczy jak chochliki jakieś i strasznie dziwnie się z nim rozmawia. A w Campeche jest polski ksiądz Andre, a w zeszłym roku jechał też gość na rowerze, Włoch, ale rano i nie spał tutaj. Potem przesiadamy się do kościoła, schodzą się ludzie. Przyszedłem na mszę, no tak, że też katolik. I po tej to właśnie informacji łańcuch wydarzeń poszedł w tę stronę, że pan ksiądz przeniósł moje lokum z namiotu to salki przy kościele. Było sucho i zupełnie fajnie. Wziąłem prysznic, a jakby było lustro, to bym się pokusił o się-ogolenie. Ale na szczęście lustra nie było.

Miałem nawet zdjęcie, ale gdzieś się zapodziało.

Ale ogólnie warto trzymać sztamę z księżmi, także w czasie podróży. Kiedyś jadąc z Lozanny do Berna spałem w celi klasztornej, jako że akurat studiował tam, czyli we Friburgu, były beczkowy ojciec dominikanin. Innego dominikanina spotkałem w Witebsku, a w Czarnogórze to nawet czytałem na mszy, czad :D.


Nocleg nr 3

Campeche ominąłem. Trochę się wahałem, czy by jednak tam nie zagościć, bo przeczytałem w gazecie, że idzie huragan i już widziałem siebie kołującego gdzieś razem z namiotem nad Zatoką Meksykańską, ale wylądowałem w Tixmucuy (x czyta się jak sz) w wiejskiej sali zabaw, gdzie z lokalnymi chłopakami graliśmy na ukulele (ja) i gitarze (oni), zabijaliśmy łażące dookoła szczypawice i takie tam. Chłopaki chodzą do czegoś w rodzaju technikum. A potem jak nie pójdą na uczelnie (płatna), to pewnie do pracy. Latwo o pracę, przy kukurydzy każde ręce do pracy się przydadzą. Gorzej przy czymkolwiek innym. Tu nawet mam zdjęcie.

Sala de fiestas

Nocleg nr 4

Jadąc z Champoton na południe spotkałem dwójkę rowerzystów. Po raz pierwszy rowerzyści! Tzn. w zasadzie to po raz drugi, bo tych samych rowerzystów spotkałem na lotnisku w Cancun, gdzie przyleciałem z Brukseli, a oni z Kuby. Baskowie, tata z córą, pojechali na rok na rower. Za rok wrócą, tata do pracy w szkole, a córa na studia. Szczegóły tego spotkania można znaleźć tutaj. Chyba, w sumie to nie wiem co tam napisali, bo nie znam baskijskiego. A spaliśmy w jakiejś chałupie obok restauracji, gdzie tamta dwójka jadła obiad. Oni zawiśli na hamakach, ja zaprzyjaźniłem się z glebą (bom bezhamakowy, co na Jukatanie dość osobliwe).

A po drodze:

Coco frio! A wy co, znowu herbata ; ) ?

Nocleg nr 5

Wymyśliłem sobie, że taki piękny trawnik nad rzeką w miejscowości Candaleria to świetne miejsce na nocleg, więc pytam właścicieli posesji czy można. Okazuje się, że właścicieli jest trzech, rzeka jest wielką atrakcją turystyczną (czego nie zauważyłem), a ta piękna trawa to trawa hotelowa. Ale znaleźli mi jakiś fragment niehotelowego trawnika, gdzie spędziłem duszną, deszczową noc. Zmęczonym był jazdą (bo to już 5ty dzień) i nocą i następnego dnia przejechałem tylko 50km do Triunfo, gdzie...

Nocleg nr 6

... gdzie stanąłem obozem na stadionie. Za czas jakiś zjawiły się dzieci, a po godzinie i trener (spóźniający się trener, skąd ja to znam).  Ale trening się nie odbył, bo dzieciaki jakoś tak w deszczu to nie bardzo chciały. Jak już omówione wszystkie zagadnienia taktyczne, ale deszcz nie pozwalał wyjść spod trybuny, zajęto się i gringo. O, z Polski, czyli jednak nie gringo (bo gringo to Amerykanin)! Fantastycznie. Ale nie śpij tu Polaco, bo tu niebezpiecznie, idź tam do miasta, prześpij się koło policji. A jaka w Polsce pogoda, a że zimno, a że też kiedyś piłkę kopałem, a że to, a że tamto, i w sumie miło się gada, to jak będziesz Polaco jechał jutro dalej, to wpadnij do mnie na kokosy. A Polaco na to - a po co jutro, a może dzisiaj. I tak oto wprosiłem się na ranczo do Jaime. O kokosach w sumie zapomniał, ale opowiedział, że jest inseminatorem i w ogóle całe swoje życie, ale to temat na osobnego posta. Miło było bardzo. 

Instrukcja jak wprosić się na ranczo powyżej

Nocleg nr 7

Potem się przecina stan Tabasco mijając inne rancza, czyli gospodarstwa rolno-hodowlane małe i całkiem duże, z wyposażeniem odpowiednio od jednego konia po sześć kombajnów i samolot i ląduje się w Chiapas. Chiapas nie przywitało mnie specjalnie życzliwie. Cały teren (CAłY!) przy drodze ogrodzony, w końcu pytam kogoś o nocleg na posesji. Odmowa. Wreszcie jakieś boisko do baseballa z trzema pasącymi się końmi. Ulewa. Dobra, niech będzie tu.

Nocleg nr 8

Za Palenque serpentyny pod górę się nie kończyły, z jednej strony drogi zbocze, z drugiej zbocze tylko takie idące w góre, no i tak średnio jest gdzie się przespać. Ulewa (i będzie padać przez 3 kolejne dni). I już miałem zaledz w na jakiejkolwiek płaskiej przestrzeni przy drodze, gdy wtem ukazała się moim oczom budowa. Maszyny budowlane, rozkopana droga i pan stróż. I jakaś drewniana chatka. Więc pytama pana stróża, że panie stróżu, że nie ma gdzie spać, to może w tej chacie, co, panie stróżu. A pan stróż, że może do Palenque bym, a ja że panie daj pan spokój, przecież to daleko, a ja w drugą stronę właściwie. A śpiwór ma, no ma. A to niech śpi. Warto tu dodać, że pan stróż stróżował nie tylko maszyny budowlane, ale i mnie, i nie chciał za tę przysługę banana. Przyszedł również ze trzy razy sprawdzić, czy mi dach nie cieknie, czy jakieś gady nie chodzą, chociaż i tak się trochę obawiałem, że mnie jakiś wąż odwiedzi albo inna tarantula, w końcu jesteśmy w środku lasu. Ale nic mnie nie odwiedziło, rano (a piękne było to rano, jechalo sie z gorki) pomachałem panu stróżowi i pojechałem dalej.




Moja siedziba
A piękne było to rano

Nocleg nr 9

Kolejnej nocy wylądowałem na boisku piłkarsko-koszykarskim w Temo. Akurat było kogo zapytać o zgodę, radę miejscowej szkoły dwójęzycznej (majowo-hiszpańskiej) z wielkim malunkiem Emiliano Zapaty na murze (w ogóle lubią tu malować na murach). Narodowość? Polak. A, to nie gringo, to śpij, nie ma sprawy. A masz na to papiery, że Polak? I śmiech. (Z tymi papierami to już był żart z ich strony, ale obrazuje jak ważne jest to, czy ktoś jest lub nie jest gringo. Prawie tak jak u nas czy ktoś jest lub nie jest Niemcem, tzn. teraz już nie tak bardzo, ale kiedyś chyba tak właśnie było). No więc zostałem zaaprobowany, potem zeszło się trochę młodzieży, pociosaliśmy w piłę, pograliśmy na gitarach i ukulele, przynieśli nawet kawę i w ogóle było całkiem miło. Oczywiście można by w tym momencie ponarzekać, że w Iranie co najmniej połowa z nich próbowała by zaciągnąć mnie na noc do domu, a oni po tym przyjemnym wspólnym czasie zostawili mnie na tym boisku, ale no co kraj to obyczaj. Po prostu jestem rozpieszczony tym Iranem i tyle. Może nie można tak od razu zapraszać kogoś do domu w kraju uznawanym ogólnie za nie do końca bezpieczny, nie wiem. Ale bardzo miło wspominam tamten nocleg. W szczególności to bardzo dawno nie grałem w nogę!

Nocleg stadionowy

Nocleg nr 10

Dziesiąta noc zastała mnie w Oxchuc. Miasteczko położone dość wysoko, spowite mgłą i zalane deszczem, położone w dość ciasnej dolinie i znów jakoś miejsca do snu nie ma. W piekarni skierowali mnie do kościoła i parku, bo przy parku jest ayuntamiento, czyli ratusz, czyli jest tam też siedziba policji, czyli 20 chłopaków w niebieskich dresach, którym będzie się nudzić przez całą noc, więc będzie raczej bezpiecznie. Niektórzy z nich byli zresztą bardzo rozmowni, a gdy rozmowa jakimś sposobem zeszła na poziom zarobków w Szwajcarii, to się zbiegli wszyscy. A gdzie ta Polska, a że koło Niemiec, a Niemcy że koło Francji, a Francja, że koło Hiszpanii, a Hiszpanię to już się jakoś zna.

Ostatecznie noc spędziłem w jednoosobowym apartamencie w postaci pokoiku z bankomatem, co doradził mi jeden z policjantów, a potem odprawił spod drzwi kilku petentów, którzy się do bankomatu chcieli dostać (miło z jego strony). Uf, dobranoc.

-----

Następnego dnia po drodze w jednej z miejscowości był napis, że jestem na dwóch tysiącach metrów. To było niesłychane uczucie, bo wreszcie zobaczyłem, że te trzy dni pedałowania po górach w deszczu w końcu zostały zwieńczone jakimś sukcesem. No ja nie wiem jak Wy, ale ja to nigdy nie jeździłem tak wysoko, więc tak stałem, patrzyłem na ten napis, że 2000 metrów i cieszyłem puchę. 

2000 m, hoho
A za jakieś 30km dalej, przejeżdżając jak się okazuje przez wzgórza na 2400 metrów, dojechałem do San Cristobal de Las Casas. A tam już prysznic (zimne, ale prysznic), sucha CouchSurferowa podłoga, suche wszystko, wysuszę ubrania, wysuszę ręcznik, wysuszę sobie co zechcę!

I tak już siedzę i suszę dni trzy i zamierzam przedłużyć to o przynajmniej trzy kolejne. O! 

Jeszcze zestaw zdjęć różnych.

Jakby ktoś odczuwał niedosyt Majów
Podajnik do krów
Teren Zapatystów
Kwadratowe ulice San Cristobal

Komentarze

  1. Jak zawsze fantastycznie się czytało. Uwielbiam Twoje podpisy pod zdjęciami. Jest droga, a tu nie ma, pasie się krowa, a tam coś jeszcze i jeszcze innego coś się dzieje.:)
    Gratulejszyn za pobite rekordy!
    Szkoda tylko, że ludzie nie są tak chętni do pomocy, jak dotychczas spotkani w Twoich podróżach. W Gruzji, czy w Iranie to aż miło było czytać, jak Cię pan gdzieś zgarnia i wręcz ciągnie na obiad, a potem kolejny pan wciska kolację i podwozi jakimś traktorem, czy innym gruchotem kawał drogi w inną stronę, żeby tylko udzielić pomocy. A teraz nawet na posesję wejść nie wolno.
    Ale noclegi były i tak pamiętne. A najfajniejszy, to chyba jak się wpakowałeś na ranczo na chama;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz pozdrowienia od babci!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty