WAŻNE: można pomóc rodakowi wrócić do kraju i dostać kartkę z Gwatemali!
Jest sprawa, problem niemożliwy do rozwiązania. A jak się czegoś nie da zrobić, to znaczy, że to zadanie dla moich Drogich Czytelników!
Aktualizacja 26.05.2014: Robert wrócił do Polski, misja wykonana!
Aktualizacja 03.05.2014: Po walce z Ambasadą RP w Meksyku Robert dostał niedawno paszport i dzisiaj, 3 maja, udało mu się dojechać do Cancun: do Polski wróci dosłownie na dniach!
Aktualizacja 17.01.2014: Udało się - zebraliście 1564zł na powrót Roberta! Teraz zostaje losowanie kartek i oczekiwanie aż Robert dojedzie do Cancun, by kupić mu bilet. Losowanie się odbędzie , jak tylko będę miał trochę więcej spokojnego czasu internetowego. Dziękuję wszystkim, którzy włączyli się w zbiórkę - czy to wpłątą, czy propagandą ; )
Chodzi o to, że Robert, lat 47, już półtora roku temu utknął
w Gwatemali i trzeba go stamtąd wyciągnąć. Robi, co może, ale
sam nie da rady - dłuższy tekst o jego historii znajdziecie
poniżej. W Polsce święta, Mikołaje, sexbombki i choinka, a Robert
dalej chudnie przy kukurydzy i fasoli na śniadanie, obiad i kolację,
wśród obcych ludzi, obcej kultury i obcego języka. A z zarobku ma
tyle, by przetrwać kolejny dzień.
Konsul honorowy RP w Gwatemali to...
Brazylijka, która nawet po polsku nie mówi. Nic też zrobić nie
może. MSZ kieruje do ambasady w Meksyku. Ambasada w Meksyku rozkłada
ręce. Emigrancka zielona linia też radzi ambasadę. IOM ma akcję
Dobrowolne powroty, ale to dla imigrantów w Polsce. Robertow
pomóc nie mogą. IOM mówi poza tym, że (oprócz ambasady, która
rozkłada ręce) w Polsce nie ma organizacji, która pomóc by mogła. Nie da się, panie, nic się nie da zrobić.
A jak się czegoś nie da, to my to, Drodzy Czytelnicy, załatwimy. Tak jak Dominikę wyleczymy, tak i Roberta do Polski sprowadzimy, nie takie rzeczy się robiło!
Wiele nie trzeba: bilet z Cancun do Brukseli można kupić już za
jakieś 1200zł, stamtąd autobus za 250zł prosto do Rzeszowa, gdzie
Robert ma ciotkę, która ma dla niego miejsce w mieszkaniu. W moich podróżach wiele razy ludzie pomagali mi w opresji. Teraz ja spotkałem kogoś potrzebującego pomocy - tą akcją chciałbym odwdzięczyć się za to, co dostaję na codzień na mojej drodze.
Przed wyjazdem z San Pedro dałem Robertowi mapę oraz
instrukcje krok po kroku jak się dostać do Cancun. Lot z Gwatemali
jest wykluczony z dwóch powodów: po pierwsze jest znacznie droższy,
a po drugie Robert jest w Gwatemali za długo i musiałby zapłacić karę (nie mogło być
inaczej, inaczej byłaby słaba histora): skończył mu się
paszport, nie przedłużył dopuszczalnych 90 dni pobytu - na
lotnisku się zorientują, ale na granicy w El Ceibo nikt go nawet
nie zauważy, skoro nie zauważyli gościa na rowerze z dwiema
wielkimi torbami na bagażniku (z tym, że ja po przejechaniu granicy
i zorientowaniu się, że jestem już w wiosce wróciłem, poszukałem
biura migracyjnego i wziąłem pieczątkę na wszelki wypadek).
Jakby co mamy też Plan B. Także tego, Robert czeka na pocztę z paszportem, a potem rusza do Cancun przez El Ceibo.
Robert to świetny gość i trzeba mu
pomóc. No i czy można tak zostawiać rodaka na obczyźnie? I to jeszcze z Rzeszowa, z Podkarpacia! Jak wiadomo - wszyscy ludzie z Podkarpacia to równi goście. Dlatego proszę Was bardzo o wpłaty o dowolnej wielkości (no ale bądźmy dorośli, no chociaż dwucyfrowe ;-) ), z których uzbieramy na bilet dla Roberta do Polski. Na zachętę niżej załączam wspomniany tekst o naszym nieszczęśniku. A poza
tym wśród wpłacających wylosuję dziesięciu (czyli dużo),
którzy dostaną pocztówki z Gwatemali, Salwadoru czy gdzie ja tam
wtedy będę. Losowanie odbędzie się z wykorzystaniem wag równym
wpłaconym kwotom (czyli im więcej kto pomoże, tym większą ma
szansę na kartkę). Ponieważ nie prowadzę żadnej fundacji czy
stowarzyszenia, proszę Was o kierowanie wpłat na moje prywatne
konto – mam nadzieję, że poprzednie prowadzone przeze mnie akcje
pozwoliły Wam nabrać zaufania, że nie przeznaczę tych pieniędzy
na dziwki i koks (zob. Dobry konkurs 2012 i 2013 oraz Akcja Kartka). Poza tym skrupulatnie rozliczę się z Wami
z otrzymanych pieniędzy udostępniając zainteresowanym zestawienie operacji które się dostaje z banku w formacie pdf,
potwierdzenia zakupu biletów i co tam chcecie. A jeśli po opłaceniu
biletu lotniczego do Brukseli i z Brukseli do Polski pozostaną
jeszcze jakieś środki, przekażę je Robertowi na dobry początek
życia w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
To co, pomożecie?
Nr konta: 52 1030 0019 0109 8505 2029 5455
Odbiorca: Wojciech Ganczarek
Tytułem: Robert + wasz meil (do późniejszego kontaktu w razie wylosowania kartki)
Robert
Tamales to kukurydziana papka zawinięta
w liść i tak ugotowana. W środku jest też odrobinka (ale to
odrobinka!) kurczaka. Nie naje się człowiek. Zjadamy z Robertem po
dwa tamales, a Robert z tej odrobink kurczaczkowego mięska wyciąga
kosteczki i odkłada na bok. Dla psa. - Nie potrafią się z nim
obchodzić – mówi o rodzinie, u której mieszka. – To owczarek,
a jest taki (Robert zbliża rękę do ziemi), połowę z tego, co
powinno być! - ocenia. Potem przez chwilę składa słowa po
hiszpańsku by w końcu poprosić kucharkę o woreczek na kości.
Ma 47 lat. Przy Gwatemalczykach wygląda
blado: nie dość, że Polak, to niedawno przeszedł anemię. Jest
bardzo chudy. Próbował oszczędzać, jeść najmniej, tajtaniej jak
się da, a skończyło się w szpitalu w San Pedro. - Lekarz zbadał
krew i mówi, że to anemia, dał tabletki i kazał lepiej jeść.
Potem były jeszcze nerki, szpital w Quetzaltenango i nastawianie
żeber po wypadku.
Teraz je lepiej i, zrezygnowany, czeka
na jakąś okazję. Bo na bilet do Polski sam i tak nie uzbiera:
zarabia 45 quetzali, czyli równowartość 18 złotych. I to dobra
pensja, bo w sąsiednim San Pablo jak ktoś dostaje 30Q, to już
dobrze.
Robert mieszka w San Juan nad jeziorem
Atitlan (niedaleko jest też San Lucas i San Marcos, spośród
ewangelistów brakuje tylko Mateusza). Inni mężczyźni w wiosce nie
zarabiają więcej niż on, ale jakoś sobie radzą. Mają swoje
domy, poletka kukurydzy, żonę, które gotuje, dzieci, które
pracują od małego. Razem jakoś łatwiej i raźniej. Robert za
pokój musi płacić, dostępu do kuchni nie ma, a jedzenie kupowane
w barach zawsze wyjdzie drożej, niż gdyby gotowało się samemu.
Chodzi w czapce z daszkiem, wytartej koszulce (gdy spotykamy się w
niedzielę ubiera nowszą) i dżinsy. Rozlatujący się prawy but
związuje z przodu sznurkiem.
Trafił tu rykoszetem ze Stanów. Tam
problemy z rodziną, konflikt z siostrą, nieudany związek,
głuchoniema matka nie ma za co pomóc – długa historia, bo jak
już się psuje, to wszystko po kolei. Za to świetnie zna angielski.
- Tu wszyscy chcieliby się uczyć, ale nikt nie chce zapłacić.
Dlatego Robert w Gwatemali nauczycielem nie został, pracuje na
budowie. Normalnie, osiem godzin dziennie, w soboty tylko pięć, ale
robota jest ciężka, nie ma maszyn, właściwie wszystko robi się
ręcznie. - Gwatemalczycy to silne chłopy, mali, ale silni. Pracują
od małego, noszą kamienie, co dzień to samo. Trudno im dorównać.
Dużo opowiada. O dobrych i złych
ludziach, że Hiszpanie aroganccy a Gwatemalczycy (mówi:
Gwatemalczyki) bardzo mili, chociaż strasznie biedni. O książkach, o tym, że wszystko co mieli w tutejszej bibliotece po angielsku przeczytał już po kilka razy. O życiu w
Stanach, o propagandzie. Jest zawiedziony, gdy mówię, że w Polsce
dalej większość wierzy, że Stany Zjednoczone krzewią demokrację,
pokój i dobro. Dawno nie używał polskiego, często brakuje mu
słowa, pyta mnie, czy dobrze wymawia. Nie mówił miesiące. Lata
całe.
- A co mam robić? Siedzę tutaj. Sam. Wiesz, jest ta rodzina u której mieszkam, ale co to za święta, śniegu nie ma... Tutaj ciepło jest ciągle, w zeszłym roku to było gorąco, rozumiesz, 30 stopni, w święta! A jedzenie... Barszczu nie ma, pierogów, nawet mięsa dobrego.... Oni, wiesz, oni nie umieją gotować, ta babka od tamales sama mi mówiła, że ich po prostu nie ma kto nauczyć. I jedzą to samo codziennie, kukurydza i fasola, dzień w dzień, to samo, to się w głowie nie mieści! W Rzeszowie, ale to było dwadzieścia lat temu, był taki facet, jak on uwędził kiełbasę, to człowieku... To w ogóle nie ma porównania z tym co oni tutaj jedzą! Poza tym w PKO można było tanio dobre rzeczy kupić, wiesz, za dolara...
- W Peweksie chyba?
- No, w Peweksie!
- Ale Peweksów już nie ma.
- Nie ma? A... Ty, a jakie jest teraz jedzenie w Polsce?
(...)
Widok z drogi do San Juan na San Pedro i jezioro Atitlan |
Jaki jest obecny stan zbiórki?
OdpowiedzUsuńObecnie stan zbiórki to szatańska liczba 666zł :D (SERIO!)
OdpowiedzUsuńCzęściej uaktualniony stan zbiórki można spotkać tu:
https://www.facebook.com/events/561794987236367/
Wpłaciłem
OdpowiedzUsuńJaki jest obecny stan zbiórki. Na facebooku nie ma nowych wieści ?
OdpowiedzUsuńZauktualizowalem! : )
OdpowiedzUsuń