Z odwiedzinami u zapatystów, czyli o spotkaniu czterech zamaskowanych gości i o domku malowanym w grzyby
Nikt nic „nie wie”. To chyba najlepiej zapytać samych Zapatystów. Będzie to opowieść z cyklu „a ciekawe, co się stanie, gdy tam pójdę”, prawie jak w przypadku Ksenii Degielko, ale tym razem mi się udało. Tak czy tak, pusty pokój z czterema zamaskowanymi gościami nie znajduje się na każdym rogu: żeby do niego dotrzeć, potrzeba pewnej wiedzy, niemniej nie jest to jakaś wiedza tajemna. Taką wiedzę zdobywa się – jak wszystkie najfajniejsze rzeczy w nieplanowanych podróżach – na drodze przypadku.
Ostrzegam, że tekst będzie długi, przed rozpoczęciem poleca się zaparzenie herbaty z miętą, cytryną i miodem, skołowanie paru herbatniczków i usadowienie się wygodnie na bujanym fotelu, z kosmatym kotem pod lewym ramieniem.
Jesteś na terytorium zapatystów: oni tutaj rządzą, a rząd pozostaje posłuszny |
Niedaleko Palenque, w jedynej wsi z tych, w których spałem, której nazwy nie mam zanotowanej w mym tajemnym zeszycie (więc może być i tak, że ta wieś wcale nie istnieje, że zmaterializowała się zaraz przed tym, gdy do niej wiechałem, a gdy wyjechałem rano, rozpłynęła się w gęstnej mgle), spałem pod daszkiem Ayuntamiento, czyli czegoś w stylu ratusza (w przypadku wioski: dwupokojowy domek z werandą – weranda jest bezwzględnie obowiązkowa! - w samym środku innych zabudowań). Pan wójt i jego koledzy obserwowali, jak na betonowym boisku po piłkarskiej chałastrze do akcji wkraczają odziani w czyściutkie koszulki rodem z NBA nieco starsi adepci sportu i zaczynają swoje popisy w świetle dwóch reflektorów. No więc pan wójt i jego koledzy nie byli zbyt zainteresowani rozmową i skupiali się na zgrywaniu maczo (to zresztą bardzo zabawne, materiał na dłuższy opis, może kiedy indziej), natomiast młodzież zainteresowała się bardzo i tłumnie obstąpiła mnie, gdym zaczął grać na uke (o, co za dobro takie uke w podróży). Rozmowy trwały długo, zjawiła się i gitara, siedzieliśmy pod murem dopóki cały świat dookoła nie ucichł całkiem, opadłszy z codziennego wiru w nocny sen. Na koniec dołączył do półleżącego już zbiegowiska jeszcze jeden gość, który został ze mną jako ostatni, rozprawiając o tym, że wszyscy jesteśmy równi, i nad tym, czy warto emigrować, o kobiecie z Hiszpanii i innych rozterkach życiowych. Od słowa do słowa... A Zapatyści tu są? A są. A co robią? Nie no, właściwie to nic... to znaczy ja nie wiem, ALE jakbyś chciał wiedzieć... No, no, no? Ale jakbyś chciał wiedzieć, to jedziesz z 15 km w stronę granicy, potem skręcasz w prawo, jedziesz ze 20 km i dojeżdżasz do wioski Roberto Barrios. I tam pytaj. Ale co tam jest? Pojedziesz, zobaczysz.
Coś jakby ratusz, tu: o poranku |
Nic specjalnego, po prostu mnie urzekł |
Droga do Roberto Barrios - optycznie zupełnie przyjemna |
Stylowy młodzian w czerwonej chuście niesie mój paszport razem z formularzem rejestracyjnym (ot takim wąskim świstkiem papieru) do budynku naprzeciwko, ochrzczonym mianem Oficina de Buen Gobierno, czyli siedziba dobrego rządu (dla odmiany od rządu oficjalnego, zwwanego łym rządem). Mały puka długo, w końcu drzwi się uchylają, ale tylko na tyle, by można było wsunąć dłoń. Do środka wpada mój paszport i kilka wyszeptanych słów w lokalnym języku (cholera wie, tzeltal, tzotzil czy jeszcze inny, bardzo szybko się zmieniają w zależności od regionu). Mały mówi, że każą czekać.Za chwilę zjawia się zresztą drugi mały, równie nierozmowny, ale przynajmniej wydawanie dźwięków sprawia mu widocznie mniej trudu, bo mówi nieco głośniej. Pytam, czy tu pracuje. Tak, jest strażnikiem – odpowiada ze słabo skrywaną dumą. Jest strażnikiem dobrego rządu. I faktycznie: dopiero teraz zdaję sobie w pełni sprawę o swojej sytuacji, że jestem na ogrodzonym terenie, gdzie każdy mój ruch obserwuje dwójka czternastoletnik strażników, znaczy się jestem niejako uwięziony – przeszedł mnie aż po plecach, dziwny dreszcz, bo chyba nigdy uwięziony nie byłem, nawet przez czternastolatków. Ale naprawdę? Sprawdźmy: wstaję i zmierzam do sali, gdzie odbywa się jakieś zebranie, chcąc zobaczyc co tam się dziee, posłuchać, ale strażnicy błyskawicznie wstali i mnie zawrócili. Mam czekać. Tutaj.
Siedziba Dobrego Rządu |
Ale interesuja się moją sprawą: czasem podchodzą do chatki i pukają. W końcu mam wchodzić.
Oficina de Buen Gobierno to pusty, obszerny pokój, pod ścianą szeroki stół, a za nim czworo ludzi w kominiarkach (w tym jedna kobieta). W rogu stoi kserokopiarka. Za wyjątkiem mężczyzny po prawej, który raczej przekroczył już czterdziestkę, moi mili zapatyści to dwudziestokilkulatkowie. Na stole leży mój paszport.
Nowe ziarno, które wyda owoc |
Zapatyści (5 pesos za sztukę) |
Są równie poważni, co ich młodsi koledzy – strażnicy, ale dla odmiany witają mnie typowym buenvenidos. Mówią też, że cieszą się, że przybywam, ale jakoś tej radości próżno szukać w ich głosie i spojrzeniu.
Najpierw pytania do mnie. Zadaje je mężczyzna po mojej lewej, czasem starszy z prawej – i jak się okaże, tak już zostanie do końca spotkania. Dziewczyna siedząca naprzeciwko czasem tylko potakuje zamaszyście kiwając głową (gdy mówią koledzy), lub przeczy (gdy pytam o coś nieprawidłowego). No więc: skąd jestem, co tu robię, po co, kto mnie przysłał (bardzo było dla nich ważne co to za organizacja mnie przysłała, więc tym razem mówię, że taka gazeta niezależna, że dziennikarzem jestem, że jeżdżę do takich miejsc jak Iran czy Białoruś i piszę, podałem im pewien adres internetowy, a oni skrzętnie zanotowali).
No dobrze, to co to pan panie dziennikarzu chciałby wiedzieć.
Tutaj należy dodać, że obecnie (grudzień) nie mówię po hiszpańsku zbyt dobrze, a wtedy (listopad) mówiłem jeszcze słabiej. Należy jednak przyznać, że w sytuacji stresowej nieoczekiwanie wspiąłem się na wyżyny moich językowych umiejętności i wydukałem jakieś pytania. Nagrywać dźwięku mi nie pozwolono, a ja, głupi, nie wpadłem na pomysł, żeby sobie wcześniej włączony dyktafon włożyc do kieszeni, no ale wszem i wobec wybaczam sobie tę niefrasobliwość, z racji że po raz pierwszy odwiedzam separatystyczne miasteczko. Następnym razem będę wiedział.
Bo tak swoją drogą, to tak to mianowicie obecnie wygląda w dużej mierze ta działalność zapatystów, że mianowicie są zorganizowani w comunidad, wspólnoty, czy po prostu wioski, które żyją sobie niezależnie od organizmu państwa Meksyk, policja i wojsko się tam nie zapuszcza, a oni prowadzą życie według swoich zasad. „Świat, którego chcemy, to taki, gdzie jest miejsce dla wielu światów”.
No to tak: to co oni tu właściwie robią, jakie rodzaje aktywności, jakaś działalność edukacyjna, kulturalna, nie wiem, bo widzę, że jakieś spotkania tu się odbywają, ale nie miałem okazji się przysłuchać.
Pan z lewej zaczyna mruczeć w materiał swojej kominiarki, że edukacja, owszem, że praca. Ale przede wszystkim la lucha, czyli walka.
Dużo jest tu ludzi? - zaczynam, i zara ostra riposta: a po co mi to wiedzieć? Noo, żeby rozeznać na jaką skalę jest to działalność. O, nie jest ważna ilość – odpowiada stary – ważne, że tu jesteśmy, że jest walka, la lucha, że walczymy przeciw systemowi kapitalistycznemu.
(Czyli biorąc naukę z białoruskiej lekcji rozmawiania z wysokopostawionymi, odpowiedź na postawione pytanie brzmi: mało.)
Mówią, że takich miejsc, jak comunidad Roberto Barrios, jest znacznie więcej, w całym Chiapas. Zorganizowane są w karakole (caracol – ślimak morski, teraz jesteśmy w piątym karakolu), a kazdy karakol ma swoje mniejsze oddziały terenowe.
Jesteśmy w piątym karakolu, czyli ślimaku morskim, w którym siedzi zapatysta |
Fabryki, zło, szatan i wyzysk |
Prowadzą działalność edukacyjną i uświadamiającą. Napisana jest książeczka po hiszpańsku na ten temat, ma z 60-70 stron (moi rozmówcy patrzą po sobie dla ustalenia tej liczby), ale tu, w Roberto Barrios, nie mają żadnej kopii. Jest też strona internetowa zapatystów ( http://www.ezln.org.mx/ ).
Mają swoje szkoły i służbę zdrowia (widziałem chatkę dentysty, ale przychodnia wyglądała na państwową...). Pytam o reformę edukacyjną (całe Chiapas obwieszone jest anty-reformowymi plakatami, czasem blokuje się drogi etc.), pytam czy oni też protestują. A oni, że nie, to nie ich sprawa, oni mają swoje szkoły.
I wtedy właśnie dotarło do mnie w pełni, że oni nie tyle walczą z rzeczywistością, która zastaje ich w Meksyku. Oni tworzą własną rzeczywistość. I to jest w tym wszystkim najciekawsze. Tworzą swój świat, swoją organizację społecznę, według swoich zasad. Zamiast tylko narzekać/walczyć/twierdzić, że oni zrobiliby to tak czy tak, oni to właśnie po swojemu robią.
Ale podobno są też działania paramilitarne, że zbrojne ramie zapatystów walczy z siłami rządowymi czy wielkimi właścicielami ziemskimi w obronie wywłaszczanej biedoty, czym zyskują sobie w całym Chiapas wielką sympatię, prawda li to? Twierdzą, że obecnie zbrojnie się już nie działa. Że walka, la lucha, może być też pokojowa. I że, z drugiej strony, właściwie od początku, czyli od 1994 roku, żadne przedstawicielstwo złego rządu, wojsko czy policja, nie nawiedziły Roberto Barrios (dziwne, bo asfalt prowadzący tutaj z głównej drogi świeci świeżością – czyżby państwo łożyło fundusze na drogę do buntowanej wioski?).
A skoro walczycie, la lucha, z systemem kapitalistycznym, to jaka jest organizacja pracy w Roberto Barrios, jak to wszystko funkcjonuje?
Otóz, panie, pracujemy wspólnie. I owoce tej pracy wspólnymi są. La lucha.
No dobrze, to co jest tym największym problemem, o co jest la lucha, walka?
Narada. Zresztą: zawsze naradzają się wspólnie przed odpowiedzią po nie-hiszpańsku, zanim pan młodszy z lewej lub starszy z prawej udzieli odpowiedzi.
Odpowiedź po najdłuższej jak do tej pory naradzie: aaale nie rozumiemy pytania?
No o co jest walka, o co walczycie.
Narada. No, problemy są, panie, muchos problemas, hay muchos problemas.
Nooo i właśnie, jakie to problemy?
I wreszcie odpowiedź. Po pierwsze: edukacja. Po drugie: zdrowie publiczne. Po trzecie: słabe wyżywienie. Po czwarte: tu, muszę przyznać, nie zrozumiałem, prawdopodobnie jakaś kolejna niesprawiedliwość społeczna, przepaść w dystrybucji dóbr, bo to komuniści są. Tzn. komuniści, ale tacy sympatyczni, naprawdę. Po pierwsze, to musisz czytelniku wiedzieć (bo nie wszyscy wiedzą, to to podkreślę), że idee komunistyczne w Ameryce Łacińskiej mają zupełnie inne miejsce w świadomości społecznej niż w świadomości naszej. Dla nas komunizm=ZSRR, zamordyzm, Sybir, Stalin etc. Bo takie mamy doświadczenie. Oni mają doświadczenie z wspieranymi/nasłanymi/szkolonymi przez USA caudillos, którzy od z grubsza dwóch wieków stanowili w regionie prawo wspierające oligarchię, wielkich właścicieli ziemskich i zagraniczne korporacje, miażdżąc przy tym lokali, zwłaszcza i w szczególności Majów. Dla nich takie oczywiste dla nas rzeczy jak powszechny dostęp do darmowej edukacji to już komunizm. Bo to j e s t komunizm, w pewnym sensie, i to taki komunizm pozytywny. Jest sobie komuna, czyli wspólnota narodowa czy państwowa, i ona dzieli się tą edukacją, pozwala by każdy miał do niej dostęp. U nas tak na przykład jest, a tam tak na przykład nie ma. I ci ubodzy, którzy zarabiają 300zł miesięcznie, nie są wstanie wysłać swoich dzieci na uniwersytety i ta rodzina, przyjmując, że nic się w ustroju meksykańskim nie zmieni, już zawsze będzie sprzedawać banany na krajówce z Palenque do San Cristobal zatrzymując samochody powrozem od bydła, które już dawno wyzdychało. I to się nazywa, moi mili, zaklęty krąg ubóstwa. I, ciągnąc dalej to sprostowanie, proszę nie ulegać wrażeniu, że ja sobię moim ironicznym stylem drwię z działalności zapatystów. Ruch zapatystów jest zjawiskiem bardzo ciekawym, orginalnym i z wielu względów pozytywnym Natomiast sposób zachowania tych konkretnych ludzi, których spotkałem w Roberto Barrios, czyli śmiertelna powaga, sztywność i stan najwyższej gotowości jaki powzięli w związku z przybyciem zabłąkanego rowerzysty (zupełnie nie licujący z piszącym bajki dla dzieci, kulturalnym Subkomandante Marcosem), jest co najmniej zabawny.
Lubią Ché (obok: Subkomandante Marcos i Emiliano Zapata) |
Nie lubią wuja Sama |
Jak już wspomniałem, nie mówiłem i nie mówię dalej (grudzień 2013) po hiszpańsku na tyle, żeby wdać się z nimi w jakąś dyskusję, czego bardzo żałowałem wtedy i żałuję do dzisiaj. Mam nadzieję, że zanim dotrę do Kolumbii, gdzie być może przyjdzie mi porozmawiać z lokalnymi przywódcami FARC, będę hablał espaniol jak sam Gabriel Garcia Marquez.
Czy mogę zrobić zdjęcie?
Ale czego zdjęcie? I po co?
O, nic takiego, po prostu chciałbym o Was napisać, a do artykułu potrzebuję zdjęć. A te Wasze murale na przykład są bardzo wymowne.
Narada. Dalej narada. Pani kiwa głową, pan starszy przekonuje.
No dobrze, możesz, ale tylko murale, żadnych ludzi, żadnych twarzy. To wszystko?
W zasadzie tak. Dziękuję bardzo.
Oddają paszport, wychodzę przez lekko uchylone drzwi, tak, by nawet zbyt dużo powietrza nie dostało się do tajnej siedziby dobrego rządu. Wypuszcza mnie gość, który do tej pory ani nie mówił, ani nie potakiwał. Przydziela mi strażnika do robienia zdjęć, który po kilku ujęciach mówi, że starczy. No dobrz, starczy to starczy. Do widzenia.
Zapatyści z łódeczki mówią papa! |
"Zawsze Coca-cola!" - znacie tę radosną reklamę? |
Polecili mi wodospad, mówią że można się wykąpać. I faktycznie, całkiem całkiem, kąpiel miła, a spadające na kark hetrolitry wody orzeźwiły i wymasowały. W drodze nad wodospady towarzyszyły mi dzieciaki, które zarabiały tak jako przewodnicy (20 pesos chcieli, dałem 10, bo mi wystarczył tylko jeden z wielu wodospadów – ja się tu umyć przyszedłem a nie tam przyrodę oglądać, przyrodę to ja mam na co dzień).
Wodogrzmoty Subkomandante Marcosa |
Dalej wzdłuż drogi same rancza, cała ziemia pod niebem zamknięta ogrodzeniami. Tylu tych bolszewików w Chiapas, a nawet kroku na bok z drogi nie zrobisz, bo wszystko prywatne. Znaczy się walka musi trwać nadal.
Policjant, po standardowych gadkach skąd jestem i gdzie jadę, zrobił mi wykład o tym, jak w Meksyku szanuje się i pilnuje obcokrajowców. Bo, panie, jakby się coś stało, to w telewizji pokażą, ambasada będzie protestować (ta, jasne) i będzie na nich, policjantów, że nie pilnują. Za chwilę pani burmistrz przyniosła mi szklankę zimnej koli.
Opowiedziałem mu o tym, jak byłem u zapatystów. Mówi, że legenda głosi, że Subkomendante Marcos jest... Polakiem.
¡Hasta la vista! |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!