Boże Narodzenie w Gwatemali i moje mądrości architektoniczne

Najbardziej podobało mi się, że w zespole kościelnym mieli kontrabas.

(Czy ktoś zna instrument piękniej brzmiący niż kontrabas? Kontrabas i ten jego niski, leniwy, drewniany pomruk. W ukulele czy nawet gitarze, najwyraźniej dźwięczy mimo wszystko barwa struny, w kontrabasie natomiast gada drewno. Mało jest też mniej mobilnych instrumentów niż kontrabas, ale jak już przestanę kiedyś jeździć, to się za niego chycę.)

Były też skrzypce, gitary, grzechotki, starsze panie o zużytych, lecz wciąż czystych głosach, i wszystko to dynamizowały onomatopeje zaszyte w tekstach.

Po drugie natomiast, jeśli chodzi o mszę przynajmniej (zeszło na mszę wszakże, przyjdźże tamże, załóż komżę, będzie dobrze) to ciepły bardzo jest czas przekazania pokoju. U nas, zależnie od parafii, jest to coś między chłodnym skinięciem głową na lewo i prawo a na lewo i prawo ręki podaniem. W Quezaltepeque są przetulasy, ręki w przedramieniu chwytanie, dłoni trzymanie dłońmi obiema, a nade wszystko - łażenie po kościele w poszukiwaniu mamy, babci, wuja i sąsiadki, aby pokój przekazać wszystkim, WSZYSTKIM.

Pasterka w Quezaltepeque
W wigilię targ pustoszeć zaczyna koło południa. Ale, że targ jest w wigilię zapchany do granic możliwości (trzeba się przeciskać, i nie tylko z powodu wielości klientów: po prostu stragany są ustawione tak blisko siebie, że normalnie przejść się nie da), to i pustoszenie odpowiednio długo trwa, tak, że o 18 jeszcze się warzywa kupi. Stale rośnie natomiast kolejka do fryzjera, który w pocie czoła pracuje do późnego wieczora, a stojący pod zakładem klienci przestępują z nogi na nogę: jeszcze około 21 strzyżono.

Niektórzy świętować zaczynają wcześnie - tych można potem spotkać leżących na chodniku w pozycji embrionalnej, lub zgoła odmiennie: na plecach rozpłaszczonych, w roli adeptów astronomicznych obserwacji. Pierwszego dnia świąt, tj. 25 grudnia, spotyka się ich więcej. Całe szczęście (dla społeczeństwa gwatemalskiego) 26 grudnia to już dzień pracujący.

Pick-up okazuje się mieć znacznie większą ładowność niż wożący w bólach całą Azję Centralną mercedes transporter. A Ty czym jeździsz do domu na święta?

Otoczony bazarowym pasem kościół w Quezaltepeque

Fryzura wigilijna

Targ potrzebuje trochę czasu, by się zwinąć
Pasterka zaczyna się o 21:30 (co wiąże się z tym, że w Gwa kolacja wigilijna jest po, a nie przed, pasterką), przyjście godzinę wcześniej jest postępkiem rozsądnym i strategicznie ze wszechmiar korzystnym ze względu na miejsc ilość ograniczoną. O 19 jest jeszcze przedstawienie o narodzeniu, jak ktoś oczywiście lubi prymitywizm w wydaniu teatralnym, a w szkole podstawowej z radością godną lepszej sprawy uczęszczał na akademie. Po przedstawieniu skrzydlate anioły, pasterze, a nawet Józef (z jakiegoś nieznanego powodu na większości obrazów świata przedstawiany jako stary - doprawdy dziwne, swoją drogą zawsze zastanawiały mnie jego dalsze losy tego popularnego cieśli, może Ikea to jego sprawka), wyciągają smartfony i rozpoczyna się sesja zdjęciowa.

A potem idzie w ruch ten kontrabas i reszta. Chociaż pasterka to nie jest jednak czas dla melomanów: ogólny harmider pochłania nasze ulubione dźwięki. Lepsza jest taka 19:30 na św. Szczepana: ludzi mało, instrumentów i grzechotek także nieco mniej, i kontrabas ma do popisowego rezonowania całą kubaturę kolonialnej świątyni.

Niezła szopka
A co do kolonialnych świątyń, to mam taką obserwację, że one mi przypominają w pewnym sensie socreal. Byłem na przykład 25tego w Esquipulas, ponoć najznakomitszego sanktuarium Ameryki Środkowej, położonego 25km od Quezaltepequ (jechałem rowerem, a po drodze mijałem wracających pieszo pielgrzymów), i to samo. Podobno barok, ale mi to bardzie przypomina sprawę Pałacu Kultury: gdy patrzysz przez chwilę jeno i to z daleka, to zdaje się, że w sumie jest ok, że przypomina to to na pierwszy rzut oka ładny budynek. Ale gdy popatrzysz chwilę dłużej, to od razu widać, że coś tu nie siedzi. Że wszystko takie jakieś siermiężne, obłe i niezgrabne. Oglądasz fasadę, to i proporcje jakieś nie te, że te wieże w Esquipulas coś niecoś za grube są, etc. (chociaż kopułę mają w porzo, ale ja się tam nie znam). W Quezaltepeque jest podobnie jak w przypadku wielu innych białych kolonialnych świątyń (choć są pewne chlubne wyjątki, jak świątynie w Meridzie czy San Cristobal, ale one są zazwyczaj starsze, XVI wiek, jak przychodzi XVIII i produkcja masowa, to jest już tylko gorzej).

Ma się mianowicie nieodparte wrażenie, że przyjechał ten pan kapitan, jakiś obibok czy pijak z Hiszpanii (a myślicie że kto jeździł do kolonii?) i mówi, że no, chłopaki, to ja tu TERA BEDE RZONDZIŁ. No i tego, z osiem kościołów trzeba by zbudować. Macie jakiś projekt? A, jasne, tu mamy takie dwa, wczoraj przy podwieczorku naszkicowane. No, ładne całkiem, to jeden kościół zróbcie taki, drugi taki, trzeci to nie wiem... to weźcie fasadę z tego, a tył z drugiego, no, a jak kościół w jakimś większym mieście to dowalcie jeszcze po dwie wieże każdemu. I to mi właśnie przypomina ten socrealizm też, że jak budujemy szkoły, to jest jeden projekt, walimy od razu pięćdziesiąt i spokój. A materiał? A nie ważne, byle szybko i po taniości.

Jakkolwiek proszę się tymi uwagami jakoś bardzo nie przejmować, ja tam się na architekturze nie wyznaję. Podobno jest coś takiego jak styl kolonialny i niektórzy to lubią.

Katedra w Esquipulas: nie wiem jak Wam, ale mi się nie podoba

Esquipulas z góry: z daleka jeszcze zjadliwe
W Quezaltepeque mieszkałem kilka dni w domu parafialnym parafii, której szefem był ojciec Bogdan (z Polska, imiona bohaterów nie zmienione). W budynku odbywały się spotkania grup, śpiewy i wigilijki przed świętami, słowem: organizacja godna podziwu. Czasem z kimś się pogadało, ktoś inny poczęstował kompotem z suszu (mają!) i takie takie, ale jakoś tak wyszło, że na wigilię zostałem sam i nikt, nawet ojciec Bogdan, nie chciał śpiewać ze mną Cicha noc, na co zresztą bardzo liczyłem jadąc do Q. Jakkolwiek trochę to dziwne, to jednak wpisuje się w pewną prawidłowość, że Gwatemalczycy są bardzo życzliwi, otwarci i uśmiechnięci, ale nikt Cię do domu nie zaprosi - to im ponoć zostało po czterech dekadach (!) wojny domowej, więc nie należy się specjalnie dziwić. Inna rzecz, że będąc jeszcze w Gwatemali słyszałem, że Salwadorczycy są wyjątkowo gościnni. I faktycznie: któregoś dnia wpadł do domu parafialnego murarz z Santa Any: rozmawialiśmy może dwie minuty, a ten już ciągnął mnie do domu na święta.

Zostałem jednak, licząc po cichu na polskie towarzystwo ojca Bogdana. Nie doliczyłem się jednak i po raz kolejny w tej podróży uczyłem się, by nie oczekiwać. Czegokolwiek bym nie oczekiwał, zawsze będzie gorzej lub lepiej, ale zawsze inaczej, nigdy tak, jakbym to sobie wyobrażał. Tu należałoby dodać, że ojciec Bogdan jest solidnie zapracowany: parafia duża, dzieje się nie mało, świąta to dla proboszcza szczyt sezonu zresztą, a do tego sto wiosek do obskoczenia dookoła. Terenówką po górach, po zboczach.

Cóż, nie powiem jednak, że samotna wigilia to jakaś specjalnie radosna okoliczność, ale nie było też jakoś tragicznie jak w dramatach produkcji duńskiej, w których nigdy nie wiadomo o co chodzi, ale jest stosunkowo depresyjnie. Miałem zresztą przy sobie bohatera mojej wycieczki, tj. ukulele, z którym razem wykonywaliśmy kolędy (chyba musze dać mu jakieś imię). Dodatkowo dzięki temu, że nie lepiłem pierogów, nie odkurzałem, nie szedłem po brakujący proszek do pieczenia do sklepu (bo jednak zabrakło), miałem trochę czasu na refleksję. Nie odkryłem co rpawda teologicznej kwintesencji Narodzenia Pańskiego, ale wziąłem pewne dwie nauki z samotnej wigilii. Nie napiszę Wam o nich. Kiedyś sami znajdziecie się w podobnej sytuacji i nie chciałbym, byście w tym niewesołym położeniu byli jeszcze pozbawieni radości ZROZUMIENIA.

Wigilia samotnego podróżnika
A, byłbym zapomniał, petardy - najważniejszy element gwatemalskich świąt. Na targu stoją całe arsenały, a gmin kupuje rakiety na kilogramy. Właściwie przez cały grudzień w niebo idą salwy, ale 23-26 to już jest makabreska. I tak np. trwa msza na placu przed kościołem, 23 grudnia, po ostatniej z adwentowych procesji, a tu walą petardy, huk jak z moździeża, dosłownie kilka metrów od ołtarza i jeszcze mniej od tłumu zebranej gawiedzi. Stare baby to lecą z nóg po prostu. I - myślisz sobie - ciekawe co to za banda bezmózgich gówniarzy, więc aż z ciekawości podchodzisz, patrzysz, a tam dwóch starych durniów po 50-60 lat bawi się w sztuczne ognie. I zawsze się dziwię, że nikt takim nie zwraca uwagi. Widocznie uważa się, że to jest ok. Że to dobry sposób wyrażania radości: za przeproszeniem pierdolnąć petardą zaraz obok tłumu ludzi. Albo pod ścianą kościoła pełnego wiernych, tak że huk potem obija się o ściany świątyni i nic już nie słychać, ani kontrabasu, ani grzechotek, ani księdza.

Może za długo siedziałem w Szwajcarii? Pamiętam, jak w czasie Euro 2012 mój współlokator w Lozannie irytował się i nie rozumiał, dlaczego Portugalczycy po wygranym meczu muszą jeździć samochodami po mieście, drzeć japy, trąbić i machać flagami. My, Szwajcarzy - mówi - świętujemy lampką dobrego wina, a jak oni chcą się tak cieszyć, to niech jada na autostradę. Tłumaczę mu, że daj im żyć, to tylko parę meczy, Euro raz na cztery lata, a on nie, on swoje, że tak nie można. A teraz to ja nie rozumiem jak można się cieszyć ogłuszając się nawzajem. Co kraj to, prawda, obyczaj.

Rankiem 25tego wiatr rozwiewa resztki rakiet, wulkanów i korsarzy

Komentarze

  1. Rzeczywiście Esquipulas brzydkie.. A czy w 'Gwa' spotykasz dużo turystów czy podróżników z Europy ? A jak tak, to czy jest wzajemna interakcja między Tobą a nimi ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest ich sporo w miejscach znanych, takich jak jezioro Atitlan czy Antigua. Zasadniczo raczej z nimi nie oddziałuję, są zajęci swoimi sprawami. A ja swoimi. Te sprawy rzadko się łączą, c'est tout : )

      Usuń
  2. Nie wiem czy to pytanie już się kiedyś pojawiło, ale:
    Jaką lustrzanką robisz zdjęcia? Bloga śledzę stosunkowo od niedawna, bardzo podoba mi się Twój styl. :)
    Pozdrawiam, mam nadzieję, że kiedyś uda mi się Ciebie spotkać!
    Emilka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowo. Używam pentaxa k-r, czasem dokładam do niego filtr polaryzacyjny hoya. A spotkać mnie można, zawsze, tylko że się przemieszczam, i to jest pewna trudność : )

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty