El Mozote: tysiąc zamordowanych i studnia kłamstw
Jedenastego grudnia 1981 roku, na początku wojny domowej w
Salwadorze, w niewielkiej miejscowości El Mozote w górskim departamencie
Morazan, wojska rządowe bestialsko wymordowały około tysiąca cywilów:
mężczyzn, kobiet i dzieci, całą wioskę bez wyjątku. Obecnie w
niewielkiej miejscowości El Mozote w górskim
departamencie Morazan stoi studnia. Tabliczka informuje o jej
fundatorach. Natomiast najwięcej informacji daje to, czego na tabliczce
nie zawarto.
Doskonale asfaltowana droga prowadzi mnie od El Copinarol w górę, do skrzyżowania dróg na Perquin i Arambalę, i dalej, w dół, aż do tego drugiego miasteczka. Z Arambali do El Mozote serwuje się przejeżdżającym kaszankę: ziemia, kamienie, głazy, beton, góra, dół - nie można się nudzić. Przed samą wsią kończy się gmina Arambala i zaczyna inna, i nagle na drodze rozkwita porządny i wymalowany liniami asfalt.
Pueblo spokojne, w zasadzie: oczekiwanie. Po lekturze książki [Luciernagas en El Mozote] nie mogę przestać myśleć o wydarzeniach z osiemdziesiątego pierwszego. Patrzę na chłopaków na rowerach, murarzy na budowie, dziewczynkę idącą do sklepu i przekonuję sam siebie, że minęło już ponad 30 lat, że teraz tu normalne życie - a jednak mam poczucie, jakbym wjeżdżał rowerem na cmentarz, Do sanktuarium. Do grobowca.
W centrum dobrze zaprojektowany placyk, z rozłożystym, soczyście zielonym drzewem, roztaczającym obfity cień na pomnik i ławki. Stopy kładę na wypolerowanych butami odwiedzających kocich łbach, zresztą bardzo gustownie wkomponowanych w skwer.
Pomnik oszczędny w formie, a jednocześnie wymowny. Sylwetka rodziny: rodziców z dwójką dzieci. Trzymają się za ręce. Czarni, jak spalone szczątki. Wykrajani z grubej blachy, ich obrys znaczą bruzdy cięcia: wszystko to surowe, zwyczajne, jak surowe i zwyczajne jest życie salwadorskiego chłopa. Bez alabastrów i marmuru. Za pomnikiem setki nazwisk, kobiet, mężczyzn i dzieci: 8 lat, 18 miesięcy, 3 latka itd. Spisane rodzinami na drewnianych tablicach nazwiska mieszkańców El Mozote zajmują długi mur, pod którym, w betonowej mogile, spoczywają rozpoznane szczątki. Przewodniczka z lokalnej kobiecej samopomocy (cooperativa) rękodzielniczej opowiada, że to tylko jakieś 600 osób, nie wszyscy. Po wojnie, w 1992 roku, dokonano ekshumacji tylko w trzech miejscach, a jest jeszcze wiele innych, w których spodziewa się znaleźć szczątki. Erick opowadał mi potem, że czasem obecni mieszkańcy znajdują gdzieś w ogródku kości, czaszki, często kogoś ze swojej rodziny, szczątki matki czy wuja...
Na przykład w jednym z trzech miejsc objętych ekshumacją znaleziono 142 szkielety dziecięce i 6 osób dorosłych. Kobiety, mężczyzn i dzieci zabijano w oddzielnych grupach. Na koniec mordowano młode dziewczyny, które wyprowadzano w góry i przed śmiercią gwałcono. 1981 rok, czyli 33 lata temu. Całkiem niedawno, przy serdecznym wsparciu Stanów Zjednoczonych, ojczyzny wolności, demokracji i praw człowieka, jakby ktoś miał jakieś wątpliwości.
Dokładna liczba ofiar nie jest znana. Oficjalnie mówi się o tysiącu, choć niektórzy szacują nawet trzy razy więcej. Przed masakrą jeden z bogatych mieszkańców El Mozote został poinformowany, że w okolicy będzie przeprowadzana operacja wojskowa, ale El Mozote pozostanie bezpiecznym miejscem - na tę wieść cała okolica schodziła się do miejsca kaźni. Do dziś nie wiadomo, czy była to pomyłka, czy celowe oszustwo.
Masakrze wymknęła się Rufina Amaya. Tylko ona. Jej relacja stanowi pierwszy rozdział wspomnianej książki. Kobieta zmarła w 2007 roku, a jej grób usytuowano pod pomnikiem ofiar El Mozote. Ozdobiono go zdaniem "El Mozote - nigdy więcej!", które upamiętnia pracę, jaką włożyła w przekazanie prawdy o masakrze światu, który nie chciał jej wierzyć. Bo przecież oficjalny raport urzędników Wielkiego Brata mówi, że nie można stwierdzić, że masakra miała miejsce. Masakra nie zaistniała. Tysiąc rolników... bo ja wiem, wyparowało? Amerykański reporter Raymond Bonner, który dokumentował wydarzenia z El Mozote, został po swoim artykule wyrzucony z New York Timesa. Wspominałem już, że Stany Zjednoczone mienią się być również ojczyzną wolności słowa?
Po '92 do El Mozote zaczęli napływać nowi mieszkańcy. Często byli to byli miejscowi, którzy w czasie masakry na swoje szczęście znajdowali się gdzie indziej. Zajścia miały miejsce w grudniu, w miesiącu żniw kawowych i wielu pracowało wówczas na zbiorach daleko poza swoją wioską. Byli i tacy, których od nieszczęścia uratował cud: przewodniczka opowiada, że w czasowo przeludnionym El Mozote, w czasie wojny i ucieczek, brakowało jedzenia. O godzinie 5, jako 11 letnia wówczas dziewczynka, wybrała się do wioski, w której mieszkała jej starsza siostra ze swoją rodziną, by zapytać, czy nie mają może jedzenia, którym mogliby się podzielić. Poszła. A o 6 przyszli żołnierze, i nikt więcej (oprócz Rufiny Amai) już z wioski nie wyszedł.
***
Na ławce siedzi starszy mężczyzna. Inny, młodszy, brnie przez plac o kulach. Czas sączy się leniwie, wraz z upalnym, popołudniowym powietrzem, przykleja się do sposonych twarzy, zalega pod ścianami domów. Sprzedawczyni w sklepie otwiera kraty na moje przyjście. Wygląda jakby była enojada, obrażona tym, że przychodze. Swoją drogą bardzo odpowiednie jest to nosowe "enojada", świetnie pasuje do dąsów. Wszyscy chyba są już zmęczeni tym trupim biznesem: tylko człowiek zapomni na chwilę o setkach zabitych, a zaraz przyjdzie jakiś taki ja, pokręci się koło pomnika i zaraz wszystko wraca.
***
Koło placu stoi również studnia: na betonowym kręgu ustawiono rowerowe koło, które pomaga w wyciąganiu wody. Całość zresztą dawno już nie działa. Ten cud techniki opatrzono tablicą, która informuje, że ufundował go rząd, o, nie tylko rząd, ale i całe społeczeństwo Stanów Zjednoczonych! Spójrzcie Państwo:
Jak dobre są Stany Zjednoczone, że pomagają w rozwoju tym małym, głupiutkim, nierozwiniętym krajom! Och, jak my kochamy Stany! Viva JuEsEj! Ojej, woda z rowerowego koła, naprawdę? to dla nas? Nie piszą tego na tablicy - chyba przez skromność - ale ta skomplikowana instalacja musiała kosztować bez mała z 1000 dolarów! Zresztą, więcej pewnie kosztowała tablica, a więc całe dwa tysiące! Dziękujemy!
Brakuje tej kwoty, ale nie tylko tego. Przed El Mozote powinna stać jeszcze jedna tablica o następującej treści:
Projekt: Wymordowanie cywilnej ludności wioski El Mozote
Cel: walka z komunizmem (dla czytelników z lat '90: krzewienie demokracji, dla czytelników współczesnych: walka z terroryzmem), ale na pewno nie obrona interesów firm amerykańskich w regionie i na pewno nie rozwój przemysłu zbrojeniowego USA, nie, to na pewno nie
Fundator: Stany Zjednoczone
Środki: tyle to a tyle milionów dolarów (np. 35 milionów na rok 1982)
Dlaczego nie ma tej tablicy? Może ktoś ją zabrał? Ja nie wiem... Ale powinna tam stać.
Swoją drogą jest jeszcze jeden ciekawy szczegół dotyczący polityki Stanów Zjednoczonych w Ameryce Środkowej, o której nie zdawałem sobie sprawy. Zawsze myślałem, że tylko Car i Putin sterują Patriarchą Moskwy i Wszechrusi w celach politycznych, a tu się okazuje, że Stany robią coś zupełnie identycznego za pomocą kościołów protestanckich, które wprowadza się usilnie do Ameryki jako że programowo niemal są one przeciwne wszelkim ruchom lewicowym. Swoją drogą, El Mozote było dość silnie protestanckie i nie wspierało guerilli, i w zasadzie nikt nie wie dlaczego akurat tę miejscowość przeznaczono na zagładę. Ale, wracając, to im dłużej tu siedzę, to coraz mniejszą różnicę widzę między Stanami i Rosją, między, dajmy na to, Salwadorem i Abchazją. W Gwatemali Jose Raul opowiadał mi o swoim 2-letnim pobycie w Polsce (pracował w oddziale jednego z medycznych koncernów w Warszawie). Opowiadał na przykład, jak Polacy wzdychali: "Ale Wam to dobrze, macie tak blisko do Stanów Zjednoczonych...". Jose odpowiadał z ironią: "O, nie! To Wam jest dobrze - macie tak blisko do Rosji!".
***
A teraz zmieniamy na koniec ton wypowiedzi. Kilometr za wioską El Mozote stoi wielki pomnik. W zamyśle jest to monument upamiętniający ofiary masakry, dla mnie jest to obiekt unaoczniający co się dzieje, gdy brak kanonów i formy. Zasadniczo rzadko się pamięta o ich istnieniu, ale gdy ich zabraknie, to człowiek sam nie wierzy w to co widzi: jeden wielki groch z kapustą. Mamy więc krąg, w kręgu stoją Jan Paweł II (oczywiście), Matka Teresa z Kalkuty, do tego Martin Luther King (ten od praw czarnoskórych), dalej leci Ghandi, który, tak jak wszyscy poiprzednicy, stoi na postumencie zwieńczonym krzyżem (no też walczył o prawa uciśnionych, i to pokojowo, ale Ghandi na krzyżu? takie rzeczy tylko w Salwadorze), nad tym wszystkim góruje Chrystus, co byłoby jeszcze do zniesienia, jakby nie to, że nad Chrystusem góruje kopia pomnika z centrum El Mozote. Całość w kształcie korony, albo kosmodromu. A jeszcze za tym wszystkim stoi, ni z tego ni z owego, święty Franciszek. A najlepszym hitem jest to, że jak już wydano na tę metalową maszkarę dziesiątki tysięcy waluty amerykańskiej, to ktoś sobie przypomniał, że możnaby właściwie podpisać wszystkie te postaci. Wziął więc plastikową tabliczkę, marker, i cuś tam nabazgrolił.
Chwała dobrym architektom! Niech uczestniczą w konkursach! Niech te konkursy będą sprawiedliwe i oceniane nie przez urzędników, tylko przez innych dobrych architektów!
***
I jeszcze refleksja pt. "El Mozote a sprawa polska" - umieszczam na końcu, bo jak piszę o Polsce, to i tak się nikt nie zgadza, a ja się temu nie dziwię i mówię sobie, że książki Kapuścińskiego o Polsce też nikt nie lubił.
Po pierwsze to ciekawe jest to, że się o El Mozote pamięta. Wspomnianą książkę zna w Salwadorze każdy: mój egzemplarz pochodzi z dziesiątego dodruku. To znaczy refleksja jest w zasadzie o czym innym i jest tak właściwie całkiem dygresyjna. Faktycznie El Mozote było największa tragedią wojny domowej w Salwadorze, więc się o tym pamięta, tak jak się pamięta w Polsce o Oświęcimiu. No więc wreszcie: refleksja dotyczy tego, czy ilość ma znaczenie jeśli chodzi o pamięć. Czy jeśli, dajmy na to, na Wołyniu zginęło około stu tysięcy osób, a w Oświęcimiu miliony, to znaczy, że o Wołyniu można zapomnieć? Że Wołyń jest bardziej regionalny i nie mieści się w ogólnopaństwowym przekazie? Czy może wpadliśmy na "genialny" pomysł, który można streścić jako "zapomnienie dla przebaczenia"? Carlos Consalvi, współautor Luciernagas en El Mozote, przestrzega przed takimi ideami i podkreśla nienową, ale ważną myśl, że zapomnienie nie jest żadnym fundamentem. Że nie można budować trwałego pokoju, trwałych dobrych relacji, bez znajomości prawdy.
A drugi komentarz będzie jeszcze mniej lubiany, bo dotyczy katastrofy Smoleńskiej, którą podobno już wszyscy w Polsce wymiotują. Otóż sytuacja ze stosunkiem Stanów Zjednoczonych do masakry w El Mozote (tj. negowanie zaistnienia masakry w oficjalnych dokumentach) przypomina mi zatwardziałe przekonanie Pewnej Grupy Moich Rodaków, że jeśli w sprawie tragedii z udziałem prezydenta Kaczyńskiego w Smoleńsku raport komisji rządowej mówi A, to ci, którzy mówią B, są bandą nawiedzonych idiotów. Ja tam nie wiem co stało w Smoleńsku ani kto jest idiotą, ale mówienie, że komisja państwowa ma rację tylko dlatego, że jest komisją państwową, wydaje się delikatnie mówiąc naiwne, w kontekście znajomości historii np. Salwadoru. Nie mówię również, żeby w żadnym wypadku nie wierzyć państwowym komisjom, bo może przypadkowo mają rację. Postuluję raczej by nie nazywać idiotami tych, którzy twierdzą inaczej. Bo może przypadkowo to oni rację mają. W sprawie El Mozote sprawa stała się jasna dopiero po 11 latach. W sprawie Władysława Sikorskiego sprawa dalej nie jest jasna. Także tego. Spokojnie z osądami, bo pewnie tak szybko to się nie dowiemy.
Pomnik ofiar masakry w El Mozote |
Doskonale asfaltowana droga prowadzi mnie od El Copinarol w górę, do skrzyżowania dróg na Perquin i Arambalę, i dalej, w dół, aż do tego drugiego miasteczka. Z Arambali do El Mozote serwuje się przejeżdżającym kaszankę: ziemia, kamienie, głazy, beton, góra, dół - nie można się nudzić. Przed samą wsią kończy się gmina Arambala i zaczyna inna, i nagle na drodze rozkwita porządny i wymalowany liniami asfalt.
Pueblo spokojne, w zasadzie: oczekiwanie. Po lekturze książki [Luciernagas en El Mozote] nie mogę przestać myśleć o wydarzeniach z osiemdziesiątego pierwszego. Patrzę na chłopaków na rowerach, murarzy na budowie, dziewczynkę idącą do sklepu i przekonuję sam siebie, że minęło już ponad 30 lat, że teraz tu normalne życie - a jednak mam poczucie, jakbym wjeżdżał rowerem na cmentarz, Do sanktuarium. Do grobowca.
W centrum dobrze zaprojektowany placyk, z rozłożystym, soczyście zielonym drzewem, roztaczającym obfity cień na pomnik i ławki. Stopy kładę na wypolerowanych butami odwiedzających kocich łbach, zresztą bardzo gustownie wkomponowanych w skwer.
Pomnik oszczędny w formie, a jednocześnie wymowny. Sylwetka rodziny: rodziców z dwójką dzieci. Trzymają się za ręce. Czarni, jak spalone szczątki. Wykrajani z grubej blachy, ich obrys znaczą bruzdy cięcia: wszystko to surowe, zwyczajne, jak surowe i zwyczajne jest życie salwadorskiego chłopa. Bez alabastrów i marmuru. Za pomnikiem setki nazwisk, kobiet, mężczyzn i dzieci: 8 lat, 18 miesięcy, 3 latka itd. Spisane rodzinami na drewnianych tablicach nazwiska mieszkańców El Mozote zajmują długi mur, pod którym, w betonowej mogile, spoczywają rozpoznane szczątki. Przewodniczka z lokalnej kobiecej samopomocy (cooperativa) rękodzielniczej opowiada, że to tylko jakieś 600 osób, nie wszyscy. Po wojnie, w 1992 roku, dokonano ekshumacji tylko w trzech miejscach, a jest jeszcze wiele innych, w których spodziewa się znaleźć szczątki. Erick opowadał mi potem, że czasem obecni mieszkańcy znajdują gdzieś w ogródku kości, czaszki, często kogoś ze swojej rodziny, szczątki matki czy wuja...
Nazwiska |
Dokładna liczba ofiar nie jest znana. Oficjalnie mówi się o tysiącu, choć niektórzy szacują nawet trzy razy więcej. Przed masakrą jeden z bogatych mieszkańców El Mozote został poinformowany, że w okolicy będzie przeprowadzana operacja wojskowa, ale El Mozote pozostanie bezpiecznym miejscem - na tę wieść cała okolica schodziła się do miejsca kaźni. Do dziś nie wiadomo, czy była to pomyłka, czy celowe oszustwo.
Masakrze wymknęła się Rufina Amaya. Tylko ona. Jej relacja stanowi pierwszy rozdział wspomnianej książki. Kobieta zmarła w 2007 roku, a jej grób usytuowano pod pomnikiem ofiar El Mozote. Ozdobiono go zdaniem "El Mozote - nigdy więcej!", które upamiętnia pracę, jaką włożyła w przekazanie prawdy o masakrze światu, który nie chciał jej wierzyć. Bo przecież oficjalny raport urzędników Wielkiego Brata mówi, że nie można stwierdzić, że masakra miała miejsce. Masakra nie zaistniała. Tysiąc rolników... bo ja wiem, wyparowało? Amerykański reporter Raymond Bonner, który dokumentował wydarzenia z El Mozote, został po swoim artykule wyrzucony z New York Timesa. Wspominałem już, że Stany Zjednoczone mienią się być również ojczyzną wolności słowa?
Po '92 do El Mozote zaczęli napływać nowi mieszkańcy. Często byli to byli miejscowi, którzy w czasie masakry na swoje szczęście znajdowali się gdzie indziej. Zajścia miały miejsce w grudniu, w miesiącu żniw kawowych i wielu pracowało wówczas na zbiorach daleko poza swoją wioską. Byli i tacy, których od nieszczęścia uratował cud: przewodniczka opowiada, że w czasowo przeludnionym El Mozote, w czasie wojny i ucieczek, brakowało jedzenia. O godzinie 5, jako 11 letnia wówczas dziewczynka, wybrała się do wioski, w której mieszkała jej starsza siostra ze swoją rodziną, by zapytać, czy nie mają może jedzenia, którym mogliby się podzielić. Poszła. A o 6 przyszli żołnierze, i nikt więcej (oprócz Rufiny Amai) już z wioski nie wyszedł.
***
Na ławce siedzi starszy mężczyzna. Inny, młodszy, brnie przez plac o kulach. Czas sączy się leniwie, wraz z upalnym, popołudniowym powietrzem, przykleja się do sposonych twarzy, zalega pod ścianami domów. Sprzedawczyni w sklepie otwiera kraty na moje przyjście. Wygląda jakby była enojada, obrażona tym, że przychodze. Swoją drogą bardzo odpowiednie jest to nosowe "enojada", świetnie pasuje do dąsów. Wszyscy chyba są już zmęczeni tym trupim biznesem: tylko człowiek zapomni na chwilę o setkach zabitych, a zaraz przyjdzie jakiś taki ja, pokręci się koło pomnika i zaraz wszystko wraca.
***
Koło placu stoi również studnia: na betonowym kręgu ustawiono rowerowe koło, które pomaga w wyciąganiu wody. Całość zresztą dawno już nie działa. Ten cud techniki opatrzono tablicą, która informuje, że ufundował go rząd, o, nie tylko rząd, ale i całe społeczeństwo Stanów Zjednoczonych! Spójrzcie Państwo:
Studnia kłamstwa |
Brakuje tej kwoty, ale nie tylko tego. Przed El Mozote powinna stać jeszcze jedna tablica o następującej treści:
Projekt: Wymordowanie cywilnej ludności wioski El Mozote
Cel: walka z komunizmem (dla czytelników z lat '90: krzewienie demokracji, dla czytelników współczesnych: walka z terroryzmem), ale na pewno nie obrona interesów firm amerykańskich w regionie i na pewno nie rozwój przemysłu zbrojeniowego USA, nie, to na pewno nie
Fundator: Stany Zjednoczone
Środki: tyle to a tyle milionów dolarów (np. 35 milionów na rok 1982)
Dlaczego nie ma tej tablicy? Może ktoś ją zabrał? Ja nie wiem... Ale powinna tam stać.
Swoją drogą jest jeszcze jeden ciekawy szczegół dotyczący polityki Stanów Zjednoczonych w Ameryce Środkowej, o której nie zdawałem sobie sprawy. Zawsze myślałem, że tylko Car i Putin sterują Patriarchą Moskwy i Wszechrusi w celach politycznych, a tu się okazuje, że Stany robią coś zupełnie identycznego za pomocą kościołów protestanckich, które wprowadza się usilnie do Ameryki jako że programowo niemal są one przeciwne wszelkim ruchom lewicowym. Swoją drogą, El Mozote było dość silnie protestanckie i nie wspierało guerilli, i w zasadzie nikt nie wie dlaczego akurat tę miejscowość przeznaczono na zagładę. Ale, wracając, to im dłużej tu siedzę, to coraz mniejszą różnicę widzę między Stanami i Rosją, między, dajmy na to, Salwadorem i Abchazją. W Gwatemali Jose Raul opowiadał mi o swoim 2-letnim pobycie w Polsce (pracował w oddziale jednego z medycznych koncernów w Warszawie). Opowiadał na przykład, jak Polacy wzdychali: "Ale Wam to dobrze, macie tak blisko do Stanów Zjednoczonych...". Jose odpowiadał z ironią: "O, nie! To Wam jest dobrze - macie tak blisko do Rosji!".
***
A teraz zmieniamy na koniec ton wypowiedzi. Kilometr za wioską El Mozote stoi wielki pomnik. W zamyśle jest to monument upamiętniający ofiary masakry, dla mnie jest to obiekt unaoczniający co się dzieje, gdy brak kanonów i formy. Zasadniczo rzadko się pamięta o ich istnieniu, ale gdy ich zabraknie, to człowiek sam nie wierzy w to co widzi: jeden wielki groch z kapustą. Mamy więc krąg, w kręgu stoją Jan Paweł II (oczywiście), Matka Teresa z Kalkuty, do tego Martin Luther King (ten od praw czarnoskórych), dalej leci Ghandi, który, tak jak wszyscy poiprzednicy, stoi na postumencie zwieńczonym krzyżem (no też walczył o prawa uciśnionych, i to pokojowo, ale Ghandi na krzyżu? takie rzeczy tylko w Salwadorze), nad tym wszystkim góruje Chrystus, co byłoby jeszcze do zniesienia, jakby nie to, że nad Chrystusem góruje kopia pomnika z centrum El Mozote. Całość w kształcie korony, albo kosmodromu. A jeszcze za tym wszystkim stoi, ni z tego ni z owego, święty Franciszek. A najlepszym hitem jest to, że jak już wydano na tę metalową maszkarę dziesiątki tysięcy waluty amerykańskiej, to ktoś sobie przypomniał, że możnaby właściwie podpisać wszystkie te postaci. Wziął więc plastikową tabliczkę, marker, i cuś tam nabazgrolił.
Chwała dobrym architektom! Niech uczestniczą w konkursach! Niech te konkursy będą sprawiedliwe i oceniane nie przez urzędników, tylko przez innych dobrych architektów!
Szkaradek |
Zaczął z lewej, z prawej mu zostało trochę miejsca, ale już nie obcinał |
To nasz! |
Ghandi na krzyżu - mój faworyt |
I jeszcze refleksja pt. "El Mozote a sprawa polska" - umieszczam na końcu, bo jak piszę o Polsce, to i tak się nikt nie zgadza, a ja się temu nie dziwię i mówię sobie, że książki Kapuścińskiego o Polsce też nikt nie lubił.
Po pierwsze to ciekawe jest to, że się o El Mozote pamięta. Wspomnianą książkę zna w Salwadorze każdy: mój egzemplarz pochodzi z dziesiątego dodruku. To znaczy refleksja jest w zasadzie o czym innym i jest tak właściwie całkiem dygresyjna. Faktycznie El Mozote było największa tragedią wojny domowej w Salwadorze, więc się o tym pamięta, tak jak się pamięta w Polsce o Oświęcimiu. No więc wreszcie: refleksja dotyczy tego, czy ilość ma znaczenie jeśli chodzi o pamięć. Czy jeśli, dajmy na to, na Wołyniu zginęło około stu tysięcy osób, a w Oświęcimiu miliony, to znaczy, że o Wołyniu można zapomnieć? Że Wołyń jest bardziej regionalny i nie mieści się w ogólnopaństwowym przekazie? Czy może wpadliśmy na "genialny" pomysł, który można streścić jako "zapomnienie dla przebaczenia"? Carlos Consalvi, współautor Luciernagas en El Mozote, przestrzega przed takimi ideami i podkreśla nienową, ale ważną myśl, że zapomnienie nie jest żadnym fundamentem. Że nie można budować trwałego pokoju, trwałych dobrych relacji, bez znajomości prawdy.
A drugi komentarz będzie jeszcze mniej lubiany, bo dotyczy katastrofy Smoleńskiej, którą podobno już wszyscy w Polsce wymiotują. Otóż sytuacja ze stosunkiem Stanów Zjednoczonych do masakry w El Mozote (tj. negowanie zaistnienia masakry w oficjalnych dokumentach) przypomina mi zatwardziałe przekonanie Pewnej Grupy Moich Rodaków, że jeśli w sprawie tragedii z udziałem prezydenta Kaczyńskiego w Smoleńsku raport komisji rządowej mówi A, to ci, którzy mówią B, są bandą nawiedzonych idiotów. Ja tam nie wiem co stało w Smoleńsku ani kto jest idiotą, ale mówienie, że komisja państwowa ma rację tylko dlatego, że jest komisją państwową, wydaje się delikatnie mówiąc naiwne, w kontekście znajomości historii np. Salwadoru. Nie mówię również, żeby w żadnym wypadku nie wierzyć państwowym komisjom, bo może przypadkowo mają rację. Postuluję raczej by nie nazywać idiotami tych, którzy twierdzą inaczej. Bo może przypadkowo to oni rację mają. W sprawie El Mozote sprawa stała się jasna dopiero po 11 latach. W sprawie Władysława Sikorskiego sprawa dalej nie jest jasna. Także tego. Spokojnie z osądami, bo pewnie tak szybko to się nie dowiemy.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!