Relacja konkursowa - Islam na luzie: w świecie Alawitów
Relacja nr 2 w Dobrym konkursie 2014 - zobacz jak głosować!
Autor: Zdzich Rabenda (takietamztripa.pl)
Autor: Zdzich Rabenda (takietamztripa.pl)
Islam na luzie: w świecie Alawitów
Kontynuując
poznawanie południowej części Turcji po kilkudniowym pobycie
w nadmorskim Mersin zdecydowałem udać się do Hatay – regionu
wciśniętego pomiędzy rozległe pasma górskie wyznaczające
granicę turecko-syryjską, a morze. Przesiadając się z
samochodu do samochodu za pomocą łamanego tureckiego tłumaczyłem,
co tu robię i dokąd zmierzam. Kolejni kierowcy byli wyraźnie
zaskoczeni moim widokiem. Każdy obcokrajowiec tutaj zwraca uwagę
szczególnie, że rosyjskie długonogie piękności, brzuchaci Niemcy
oraz polscy kreatorzy mody wybierają wczasy all-inclusive w
położonych setki kilometrów dalej na zachód kurortach tureckiej
riwiery. W dodatku słowo „Syria” skutecznie odstrasza od kilku
lat bardziej ciekawskich wędrowców. Starałem się nie wdawać
zbytnio w te dyskusje – większość poznanych przeze mnie Turków
rozmarzonym głosem opowiadało o kompleksach hotelowych Antalay i
wyrywanych na dyskotekach blondwłosych dziewczynach. Z drugiej
strony pojawiała się ogromna pogarda dla całej kultury arabskiej,
gdy mijaliśmy od czasu do czasu skupiska syryjskich rodzin
koczujących przy drogach z gromadą dzieci i kilkoma torbami. Im
więcej podobnych opinii słyszałem, tym bardziej chciałem dotrzeć
do tego jedynego w Turcji regionu, gdzie od setek lat krzyżują
się różne religie, a co więcej żyją ze sobą w zgodzie.
Antakya
będąca największym ośrodkiem miejskim w okolicy (ponad milion
mieszkańców) przywitała mnie niesamowitym w tej części świata
widokiem. Po wspięciu się na dominujące nad miastem wzgórze moim
oczom ukazały się nie tylko wszechobecne wieżyczki minaretów,
ale również prawosławny i katolicki krzyż oraz żydowska
synagoga. Mimo setek lat nieustannych konfliktów będących niemal
codziennością Bliskiego Wschodu miejsce to pozostało wolne od
nienawiści na tle religijnym. Z ciekawością spacerowałem wąskimi
uliczkami w labiryncie domów i meczetów wsłuchując się w dźwięki
różnych języków i woń orientalnych przypraw. Najciekawsze jednak
było dopiero przede mną.
Po
spotkaniu mojego couchsurfingowego kolegi okazało się, że jego
domem nie jest multikulturowa Antakya, a niewielkie nadmorskie
miasteczko położone ponad dwadzieścia kilometrów od stolicy
regionu. Początkowe niezadowolenie szybko przerodziło się w
radość. Samandag okazało się być przepięknym miejscem u podnóża
imponującej góry będącej zarazem granicą z Syrią i malowniczej
zatoki rozciągającej się na kilkanaście kilometrów.
Przede
wszystkim miejsce to jest największym w Turcji skupiskiem Alawitów
– przedstawicieli najbardziej tajemniczego z odłamów Islamu.
Dotychczas nie miałem zbyt dużego pojęcia o tym nurcie religijnym
poza tym, że należy do niego prezydent Syrii (Bashar al-Asad) i
tzw. „grupa trzymająca władzę” w postaci czołowych polityków
i wojskowych panująca nad tamtejszym reżimem. Jak mawia Wujek
Google i Ciocia Wikipedia:, „Alawici
są zwolennikami reinkarnacji, pozostającymi pod wpływem
neoplatonizmu, a wiele ich wierzeń wykazuje silny wpływ
chrześcijaństwa, zaratustrianizmu i kultów astralnych. Alawici
noszą często chrześcijańskie imiona i obchodzą święta Bożego
Narodzenia i Wielkanocy. Nie odbywają pielgrzymek do Mekki i nie
uznają szariatu.”
Czym
wyróżniają się Alawici na tle reszty świata muzułmańskiego?
Mówiąc najprościej: LUZEM!
Byłem
ogromnie zaskoczony tym jak liberalnie Alawici podchodzą do zasad
Islamu. W przeszło 40 tysięcznym miasteczku nie widziałem ani
jednej kobiecej twarzy zakrytej chustą. Wprost przeciwnie, zarówno
starsze kobiety jak i młode dziewczyny spacerowały po ulicach z
dziarsko rozpuszczonymi włosami, często można było zobaczyć
spódnice. Nie ma też zakazu spożywania alkoholu, obowiązkowego
czytania Koranu ani nawoływania do modlitwy przez muezina z wieży
minaretu (w całym mieście jest tylko jeden meczet). W skrócie –
żyj tak jak Ci się podoba i uważasz za słuszne.
Dzięki
paleniskom we wnętrzu świątyni unosi się niesamowity zapach.
|
Następne
dni spędziłem w towarzystwie Hasana i jego rodziców rozmawiając
na każdy możliwy temat podpytując przy tym o życie na pograniczu
kultur i religii Ojciec Hasana, co jakiś czas wyjeżdża za
pracą do Arabii Saudyjskiej jak większość mężczyzn w tej
okolicy (prawie wszyscy znają tu język arabski, który często
wplatany jest w rozmowy po turecku). Na Półwyspie Arabskim pracy
nie brakuje, płace są wysokie, a podatków brak. Mimo to szczerze
nienawidzi tej emigracji. Kraj, w którym kobiety nie mogą nawet
prowadzić samochodu, a spożywanie alkoholu często kończy się
karą chłosty lub więzieniem nie jest mu po drodze szczególnie, że
prawie wszyscy tutaj mają słabość do mocnej Rakiji produkowanej w
piwniczkach wielu domów i sprzedawanej niedrogo spod lady i bez
akcyzy. W takiej luźnej atmosferze spędzaliśmy wieczory nad
brzegiem morza wpatrując się w światła syryjskich miast po
drugiej stronie zatoki. Wlewaliśmy przy tym w siebie spore (jak na
Turcje) ilości wszelkiego rodzaju trunków dyskutując o tym, o czym
zazwyczaj dyskutują pijani faceci czyli o polityce, wojnie, religii,
kobietach, piłce nożnej i imprezach.
Jednej
z nocy już na porządnym rauszu przechodząc obok imponującego
Zjarenu (świątyni Alawitów) w samym centrum miasta zapytałem
Hasana na czym polega ich obrządek. W odpowiedzi usłyszałem:„chcesz
zobaczyć? Możemy wejść do środka, pokaże Ci”.
Nie trzeba było dwa razy pytać. Zastosowałem się do instrukcji
kolegi wykonując razem z nim kolejne rytualne czynności. Obeszliśmy
kilkakrotnie coś przypominającego wielkie jajko (symbolizuje
księżyc) i umieściliśmy w dwóch paleniskach kamyczki uwalniające
silną woń. Choć nie mam w zwyczaju wykonywać fotografii w
miejscach kultu tym razem ze względu na zwiększony poziom animuszu
i brak wiernych w świątyni za cichym przyzwoleniem zrobiłem kilka
zdjęć, dzięki czemu możecie sami zobaczyć jak zadziwiającym
jest miejscem.
Wnętrze
Zjarenu Alawitów w Samandag w Turcji
|
Hasan
zabrał mnie jeszcze następnego dnia pod znane, choć niezbyt
imponujące (podobno z braku opadów) wodospady Harbiye, po czym
odwiózł na wylotówkę za miasto. Żegnaliśmy się ze smutkiem,
ale obiecaliśmy sobie spotkanie przy polskim piwie po powrocie z
mojej podróży – uwaga, uwaga…na przystanku Woodstock! (zgadza
się, namawiam do przyjazdu wszystkich obcokrajowców żądnych
melanżu w wyzwolonym europejskim stylu. Muszę poprosić Jurka
Owsiaka o jakiś order z ziemniaka w nagrodę)
Mimo,
że czas spędzony w Samandag był niesamowity czułem, że muszę
ruszać w dalszą drogę – w końcu Turcja jest całkiem spora, a
czekały na mnie jeszcze setki kilometrów wzdłuż syryjskiej
granicy oraz turecki i iracki Kurdystan. Zarówno przed jednym jak i
drugim wszyscy mnie od tygodni przestrzegali, ale zdążyłem się
już przyzwyczaić do takich „dobrych rad” i raczej się nimi nie
przejmuje. Na wschód!
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!