Relacja konkursowa - Kolczyki z La Paz
Relacja nr 1 w Dobrym konkursie 2014 - zobacz jak głosować!
Autor: Arek Braniewski
Wysiadając z autobusu czułem się trochę nieswojo. Nie nawykłem jeszcze do mniejszej ilości tlenu w powietrzu. Zjadłem cukierka z koki, bo wszystkie produkty z tych liści pomagają złagodzić dolegliwości wywołane przebywaniem na dużej wysokości. Jako że żucie liści i mate de coca niespecjalnie przypadły mi do gustu, zostały cukierki. La Paz to najwyżej położona stolica na świecie. Cześcią metropolii jest El Alto, znajdujące się na wysokości ponad 4000 tys. m n.p.m. Droga z lotniska do będącego trochę niżej La Paz to trasa prawdziwie widokowa. Z góry oglądałem domy zbudowane na pofałdowanym terenie, a w tle ośnieżone szczyty górskie.
Szybko znaleźliśmy hostel, zostawiliśmy plecaki i poszliśmy zobaczyć miasto. Wieczorem centrum La Paz tętni życiem. Nieprzebrana ilość przechodniów, żebracy, liczne stragany i budki z jedzeniem. Czytałem w przewodniku, że w La Paz bywa niebezpiecznie, ale potraktowałem to raczej jako rutynowe ostrzeżenie. Niewiele robiłem sobie też z wielkich oczu rodziny i przyjaciół, które robili słysząc o wyjeździe do Boliwii. Wystarczy przeczytać informacje na stronie MSZ – mówili – kradzieże, napady i fałszywi policjanci.
Podczas spaceru, M. wypatrywała najlepszych suwenirów na kontynencie, a ja zapełniałem kartę pamięci aparatu kolejnym tysiącem zdjęć. Gdy zobaczyła ogromny worek z kolczykami, od razu ciepło przywitała się ze sprzedającą je starszą panią. Słysząc, że kosztują tylko 1 boliviano za parę, przepadła. Pani siedziała na stołeczku, worek stał na chodniku, M. zgięta w pół przekopywała setki kolczyków, żeby wybrać te najładniejsze. Stałem z boku, przestępowałem z nogi na nogę i powtarzałem sobie, że przecież nigdzie się nie śpieszymy. Po zakupie kolczyków (gwoli kronikrskiej skrupulatności dodam, że 8 par) i dłuższym postoju na naszej wieczornej przechadzce, ruszyliśmy dalej.
Nagle, coś na mnie spadło. Poczułem, że to coś sypkiego lecącego z góry wpada mi za koszulkę, dlatego odruchowo podniosłem ręce, żeby się otrzepać. Dokładnie w tym samym momencie, zdałem sobie sprawę, że ktoś gmera przy moim pokrowcu z aparatem, który zawsze noszę przy pasku. Zrobił się też sztuczny tłum, a w nim między innymi dzieci. Błyskawicznie zorientowałem się, że to sprytna próba kradzieży. Moja "małpka" jest trochę za duża do pokrowca, króry mam od poprzedniego aparatu, dlatego wyjmuje się ją trudno. Tylko dzięki temu złodziejowi nie udało się. Szybko opędziłem się od lepkich łapsk. Ludzie rozstąpili i rozpoznanie niedoszłego rabusia stało się niemożliwe. Po dokonaniu oceny tej kilkusekundowej sytuacji, stwierdziłem że obsypano mnie ziemią z balkonu, pod którym przechodziliśmy. Wytypowany na cel zostałem zapewne, gdy bezczynnie stałem przy worku z kolczykami.
Następnego dnia, już z oczami dookoła głowy, za dnia wybraliśmy się na Targ Czarownic. M. kupiła mi amulet mający zapobiegać kradzieżom. To miniatura banknotu 500 euro z pozłacaną minipodkową, żabą, sową i tajemniczym ziarnem. Włożyłem go do portfela. Spędziliśmy dłuższą chwilę oglądając magiczne przedmioty. Zaciekawiła nas świeczka w kształcie pary splecionej w miłosnym uścisku. Na opakowaniu był umięśniony mężczyzna z sześciopakiem, którego nie powstydziłby się kulturysta. Jak się dowiedziałem, to dla panien. Dziewczyna zapala świeczkę i kawaler powinien szybko się oświadczyć. Poza świeczkami oglądaliśmy też maść z łoju osła, która dobra jest na wszystko, jak powiedziała sklepikarka. Naszą uwagę przykuły wiszące na ścianach suszone płody lamy. Kupujesz, zakopujesz w roku domu podczas budowy i szczęście masz gwarantowane. Pomyślność kusiła, ale celnicy na lotnisku mogliby nie podzielić naszego pędu do szczęścia.
Autor: Arek Braniewski
Kolczyki z La Paz
Wysiadając z autobusu czułem się trochę nieswojo. Nie nawykłem jeszcze do mniejszej ilości tlenu w powietrzu. Zjadłem cukierka z koki, bo wszystkie produkty z tych liści pomagają złagodzić dolegliwości wywołane przebywaniem na dużej wysokości. Jako że żucie liści i mate de coca niespecjalnie przypadły mi do gustu, zostały cukierki. La Paz to najwyżej położona stolica na świecie. Cześcią metropolii jest El Alto, znajdujące się na wysokości ponad 4000 tys. m n.p.m. Droga z lotniska do będącego trochę niżej La Paz to trasa prawdziwie widokowa. Z góry oglądałem domy zbudowane na pofałdowanym terenie, a w tle ośnieżone szczyty górskie.
Centrum La Paz, fot. Arek Braniewski |
Szybko znaleźliśmy hostel, zostawiliśmy plecaki i poszliśmy zobaczyć miasto. Wieczorem centrum La Paz tętni życiem. Nieprzebrana ilość przechodniów, żebracy, liczne stragany i budki z jedzeniem. Czytałem w przewodniku, że w La Paz bywa niebezpiecznie, ale potraktowałem to raczej jako rutynowe ostrzeżenie. Niewiele robiłem sobie też z wielkich oczu rodziny i przyjaciół, które robili słysząc o wyjeździe do Boliwii. Wystarczy przeczytać informacje na stronie MSZ – mówili – kradzieże, napady i fałszywi policjanci.
Podczas spaceru, M. wypatrywała najlepszych suwenirów na kontynencie, a ja zapełniałem kartę pamięci aparatu kolejnym tysiącem zdjęć. Gdy zobaczyła ogromny worek z kolczykami, od razu ciepło przywitała się ze sprzedającą je starszą panią. Słysząc, że kosztują tylko 1 boliviano za parę, przepadła. Pani siedziała na stołeczku, worek stał na chodniku, M. zgięta w pół przekopywała setki kolczyków, żeby wybrać te najładniejsze. Stałem z boku, przestępowałem z nogi na nogę i powtarzałem sobie, że przecież nigdzie się nie śpieszymy. Po zakupie kolczyków (gwoli kronikrskiej skrupulatności dodam, że 8 par) i dłuższym postoju na naszej wieczornej przechadzce, ruszyliśmy dalej.
Cukierki z koki, fot. Arek Braniewski |
Suszony płód lamy, fot. Arek Braniewski |
Nagle, coś na mnie spadło. Poczułem, że to coś sypkiego lecącego z góry wpada mi za koszulkę, dlatego odruchowo podniosłem ręce, żeby się otrzepać. Dokładnie w tym samym momencie, zdałem sobie sprawę, że ktoś gmera przy moim pokrowcu z aparatem, który zawsze noszę przy pasku. Zrobił się też sztuczny tłum, a w nim między innymi dzieci. Błyskawicznie zorientowałem się, że to sprytna próba kradzieży. Moja "małpka" jest trochę za duża do pokrowca, króry mam od poprzedniego aparatu, dlatego wyjmuje się ją trudno. Tylko dzięki temu złodziejowi nie udało się. Szybko opędziłem się od lepkich łapsk. Ludzie rozstąpili i rozpoznanie niedoszłego rabusia stało się niemożliwe. Po dokonaniu oceny tej kilkusekundowej sytuacji, stwierdziłem że obsypano mnie ziemią z balkonu, pod którym przechodziliśmy. Wytypowany na cel zostałem zapewne, gdy bezczynnie stałem przy worku z kolczykami.
Następnego dnia, już z oczami dookoła głowy, za dnia wybraliśmy się na Targ Czarownic. M. kupiła mi amulet mający zapobiegać kradzieżom. To miniatura banknotu 500 euro z pozłacaną minipodkową, żabą, sową i tajemniczym ziarnem. Włożyłem go do portfela. Spędziliśmy dłuższą chwilę oglądając magiczne przedmioty. Zaciekawiła nas świeczka w kształcie pary splecionej w miłosnym uścisku. Na opakowaniu był umięśniony mężczyzna z sześciopakiem, którego nie powstydziłby się kulturysta. Jak się dowiedziałem, to dla panien. Dziewczyna zapala świeczkę i kawaler powinien szybko się oświadczyć. Poza świeczkami oglądaliśmy też maść z łoju osła, która dobra jest na wszystko, jak powiedziała sklepikarka. Naszą uwagę przykuły wiszące na ścianach suszone płody lamy. Kupujesz, zakopujesz w roku domu podczas budowy i szczęście masz gwarantowane. Pomyślność kusiła, ale celnicy na lotnisku mogliby nie podzielić naszego pędu do szczęścia.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!