Nad Brazylią zapada już zmrok
Urodziłem się na Dolnym Śląsku i w związku z tym moim pierwszym w życiu doświadczeniem zagranicy były Czechy, a dokładniej: zakupy w Czechach. Z mojej miejscowości do granicy nie jest jeszcze tak całkiem blisko do naszych południowych sąsiadów, ale od wioski, w której mieszka wujek W. to już całkiem blisko, może 20 kilometrów. I dlatego dawniej, gdy byłem duzo jeszcze młodszy, koronaczeska - słabsza, a o Unii Europejskiej nikt jeszcze nie słyszał, przy okazji rodzinnych wizyt jeździliśmy do Czech. Po lentilki i studencką dla dzieci, po rum i Złotego Bażanta dla taty (pod nieobecność mamy, ma się rozumieć). Był to typowy sklep dla Polaków, dość sporej wielkości samoobsługowa buda, kilkaset metrów od granicznego szlabanu, przy wiosce Bily Potok. Po drodze mijało się znak "Jesenik 30". Zagadkowe, zagraniczne miasto, gdzie ludzie mówią innym językiem, mają swój czeski ratusz, czeskie sklepy nie-dla-Polaków, czeskie reklamy i lodziarnie, do których mleka nie dostarcza wujek W., tylko jakiś inny, czeski wujek. W tych czasach, tj. gdy byłem dużo jeszcze młodszy, te trzydzieści kilometrów to nie było dwie godziny spokojnego pedałowania na rowerze, tylko raczej: względnie daleko. Bo przecież to dalej niż od nas do Wrocławia. Trzydzieści kilometrów, czyli blisko połowa drogi z domu do wioski wujka W., a przecież jechać do wujka W. to cała wyprawa.
O ile dobrze pamiętam, nigdy nie pojechaliśmy do Jesenika i ta nazwa została mi w głowie jako wielka niewiadoma, niedotykalna i odległa egzotyka [tu należy zaznaczyć - aby nikt nie pomyślał, że mam takiego złego ojca co to zabierał dzieci tylko do sklepu po czeskie piwo - że co prawda przekazanie mi zamiłowania do złocistego trunku nie za bardzo się tacie udało, to do gór i żeglarstwa owszem, no i tak nawiasem mówiąc, to nie ja kupiłem sobie mój pierwszy w życiu rower].
Cały ten historyczny wstęp służy wprowadzeniu do niedawnej historii, w której to ja osobiście miałem nadgraniczny biznes. Ale że do kupienia był nie Kozel czy Złoty Bażant, nie nawet Rum Tuzemski, ale dulary, przyszło mi pojechać dalej niż Bily Potok (tudzież Pacaraima): pedałowałem mianowicie aż do odległego o 230km Jesenika, tj. do Boa Visty.
W Boa Vista ludzie mają swój brazylijski ratusz, brazylijskie sklepy nie-dla-Wenezuelczyków, brazylijskie reklamy i lodziarnie. Mówią w dziwnym języku i zupełnie ich nie rozumiem. Ale na tym paralela się nie kończy, bo istotnie dla kogoś, komu melodia języka hiszpańskiego głęboko już zakorzeniła się w głowie i w uchu, język portugalski brzmi zupełnie tak, jak dla Polaków czeski: coś niby po naszemu, ale jakoś tak śmiesznie i zdrobniale, i no niby podobne, ale koniec końców nie rozumiemy ¨ni un coño¨, czyli w wolnym tłumaczeniu "ni ch*ja".
Kiedyś, tj. gdy byłem dużo jeszcze młodszy, i gdy R.S. uczył mnie na gitarze piosenki wykonywanej przez Majkę Jeżowską (a jakże!) "Nad Brazylią zapada już zmrok", ani R.S. ani ja nie sądziliśmy, że kiedyś faktycznie to zobaczę, że rozłożę się na trawie przy namiocie i patrzył będę jak "słońce zaszło i gwiazdy już lśnią". Życie zaskakuje.
A żeby oddać już do końca moje językonieznawcze impresje - gdy po raz pierwszy usłyszałem rozmowę grupy Brazylijczyków, a było to jeszcze w Wenezueli, byłem absolutnie przekonany, że to Ruscy. Już miałem iść do nich z jakimś priwiet, kak diela, kiełbasa krakowska pażałsta, alem się słusznie powstrzymał.
Brazylijczycy różnią się od Wenezuelczyków, co najmniej tak, jak Czesi od Polaków. Przynajmniej ci z północy, ci których poznałem, byli sympatyczni i ciekawi, ale nie narzucają się z tym. Nie wrzeszczą i nie gwiżdżą za tobą, nie podnoszą w ogóle najczęściej głosu. Nie opanowują przestrzeni rozmowy swoją przepastną gestykulacją. Nie słuchają nagminnie za głośno muzyki. Ich samochody i motory mają tłumiki, i są zazwyczaj na tyle zadbane, że nie wyją z bólu i nadużycia. W ogóle ich samochody sa takie... zwykłe bardzo: fiat tipo jakiś, opel corsa, jakieś niewielkie volkwageny produkcji krajowej. Podczas gdy kiedy Wenezuelczyk już kupuje samochód, to to musi być największy samochód, jakiś 4x4, podwyższone zawieszenie i najwyższa cena. I tak po drodze do Boa Visty gdy słyszymy rozpędzoną, wyjącą terenówkę z muzyką na full, możemy w ciemno obstawiać, że ma czerwono-niebiesko-żółtą rejestrację. Na pokaz, na efekt, na największość. Mój kraj ma najwięcej ropy, najdłuższy most, najwyższy wodospad (największe zadłużenie, najgłupszego prezydenta...), ja muszę mieć więc największe auto wyposażone w najmocniejsze głośniki.
Mania. A jednak coś w sobie ma Wenezuelczyk, że się za nim tęskni. Chociaż wiecznie stawiają cię w niepewnej sytuacji, wykrzykując to czy tamto, chociaż zawsze cię przegadają i zasypują swoimi coño madre, verga y marico, chociaż bykiem patrza na domniemanego gringo, to jednak coś w ich nieugaszonym żarze powoduje sympatię, sprawia, że lody niespotykanie łatwo łamie się, stając się częścią rodziny, kręgu przyjaciół, jakby się było z nimi od zawsze. Poznać jednego Wenezuelczyka to jak łańcuszek szczęścia: bo jak będziesz w Puerto La Cruz to tu zapisz sobie telefon mojego wuja, on cię przyjmie. W Maturinie, ooo stary, w Maturinie mieszka mój najlepszy przyjaciel (w Wenezueli istnieją tylko najlepsi przyjaciele, rzadko zdarza się słyszeć o przyjacielu nienajlepszym) to on ci pomoże w razie czego. Ten przyjaciel nie omieszka nas potem przekazać w ręce kolejnych znajomych i pobratymców, i tak raz zapoznawszy kogoś, nigdy już nie będziemy sami. "A pesar de los pesares siempre hay alguien nos quiere. Siempre hay alguien que nos cuida" [Pomimo wszystko, zawsze jest ktoś, kto nas kocha, zawsze jest ktoś, kto o nas zadba] jak śpiewa Jorge Celedon, Kolumbijczyk, ale tam jest to samo. Słowa jego piosenki da się odczuć na własnej skórze i bardzo dosłownie.
I na koniec - chociaż to może będzie jakieś bardzo oklepane i tendencyjne - przypadkowo dziś słuchałem Łony - My się znamy?
Wczoraj byłem w sklepie jak zwykle kupowałem coś tam
Za ladą stała kobiecina prosta
prosta jak rozmowa którą wiodłem z nią
do czasu gdy w mej głowie pomysł powstał
i gdy ona powiedziała oschła .... 3,40
ja odparłem
o, dobrze znowu panią widzieć proszę pani, ona, zdziwiona
"Jak to? My się skądś znamy ?"
[...]
ona mi przerywa - płać pan te 3,40 i nie gadaj tyle k*wa
A tu się gada z każdym, z panią ze sklepu, z facetem z sąsiedniego stolika w restauracji, z rodziną za nami w kolejce. I jak oni się do siebie zwracają, to jest cudowne. Inteligentny naród: człowiek wychodzi z domu po bułki i kawę, i wraca podbudowany. Pani w spożywczym go pyta: "Que quieres mi amor?" [co chcesz, kochanie?], a w kawiarni "Que deseas, mi principe?" [czego sobie życzysz, mój książe?]. Może być też "mi rey" [królu mój], i rzecz jasna wszystkie te formy w wersji damskiej (princesa, reyna). I obowiązkowo: "Buenos dias, como esta?" [dzien dobry, jak się pan miewa?]. Ja jak idę tutaj do sklepu to jestem szczęśliwy, chociaż prawdopodobnie będzie kolejka i w ogóle nie kupię tego, co chcę, bo nie ma.
Jakby chcieć to zastosować u nas, to nawet nie ma jak. Nie to, że nie ma słów, tylko tych słów już się nie używa. Nie wiem kiedy ja ostatnio słyszałem, żeby pytano jak się ktoś miewa. Nie wiem, może babcię można zapytać, ale jak zagaimy tak kogoś młodszego, to najwyżej nas zmierzy wzrokiem i zapyta czy my tu odstawiamy Kabaret Starszych Panów. "Jak się masz" - to też w zasadzie rzadko się słyszy, poza tym z racji formy drugiej, a nie trzeciej, osoby liczby pojedynczaj, nie zastosujesz tego w sklepie.
No ale to nie tylko u nas. Znajoma z Kostaryki [perdon, moja najlepsza przyjaciółka z Kostaryki] opowiadała mi swoje pierwsze dni w Argentynie. Przyszła do sklepu i zwyczajowo zapytała pana jak się ma, czy wszystko dobrze [Que tal, todo bien?] i czekała z uśmiechem na odpowiedź. Na co sklepowy zrobił wielkie oczy i warknął, by lepiej powiedziała co chce kupić, bo on tu nie ma czasu na pogaduchy.
Co kraj to, prawda, obyczaj.
O ile dobrze pamiętam, nigdy nie pojechaliśmy do Jesenika i ta nazwa została mi w głowie jako wielka niewiadoma, niedotykalna i odległa egzotyka [tu należy zaznaczyć - aby nikt nie pomyślał, że mam takiego złego ojca co to zabierał dzieci tylko do sklepu po czeskie piwo - że co prawda przekazanie mi zamiłowania do złocistego trunku nie za bardzo się tacie udało, to do gór i żeglarstwa owszem, no i tak nawiasem mówiąc, to nie ja kupiłem sobie mój pierwszy w życiu rower].
Cały ten historyczny wstęp służy wprowadzeniu do niedawnej historii, w której to ja osobiście miałem nadgraniczny biznes. Ale że do kupienia był nie Kozel czy Złoty Bażant, nie nawet Rum Tuzemski, ale dulary, przyszło mi pojechać dalej niż Bily Potok (tudzież Pacaraima): pedałowałem mianowicie aż do odległego o 230km Jesenika, tj. do Boa Visty.
Brazylia wita was |
Kiedyś, tj. gdy byłem dużo jeszcze młodszy, i gdy R.S. uczył mnie na gitarze piosenki wykonywanej przez Majkę Jeżowską (a jakże!) "Nad Brazylią zapada już zmrok", ani R.S. ani ja nie sądziliśmy, że kiedyś faktycznie to zobaczę, że rozłożę się na trawie przy namiocie i patrzył będę jak "słońce zaszło i gwiazdy już lśnią". Życie zaskakuje.
Nad Brazylią zapada już zmrok - tak to właśnie wygląda |
Brazylijczycy różnią się od Wenezuelczyków, co najmniej tak, jak Czesi od Polaków. Przynajmniej ci z północy, ci których poznałem, byli sympatyczni i ciekawi, ale nie narzucają się z tym. Nie wrzeszczą i nie gwiżdżą za tobą, nie podnoszą w ogóle najczęściej głosu. Nie opanowują przestrzeni rozmowy swoją przepastną gestykulacją. Nie słuchają nagminnie za głośno muzyki. Ich samochody i motory mają tłumiki, i są zazwyczaj na tyle zadbane, że nie wyją z bólu i nadużycia. W ogóle ich samochody sa takie... zwykłe bardzo: fiat tipo jakiś, opel corsa, jakieś niewielkie volkwageny produkcji krajowej. Podczas gdy kiedy Wenezuelczyk już kupuje samochód, to to musi być największy samochód, jakiś 4x4, podwyższone zawieszenie i najwyższa cena. I tak po drodze do Boa Visty gdy słyszymy rozpędzoną, wyjącą terenówkę z muzyką na full, możemy w ciemno obstawiać, że ma czerwono-niebiesko-żółtą rejestrację. Na pokaz, na efekt, na największość. Mój kraj ma najwięcej ropy, najdłuższy most, najwyższy wodospad (największe zadłużenie, najgłupszego prezydenta...), ja muszę mieć więc największe auto wyposażone w najmocniejsze głośniki.
Mania. A jednak coś w sobie ma Wenezuelczyk, że się za nim tęskni. Chociaż wiecznie stawiają cię w niepewnej sytuacji, wykrzykując to czy tamto, chociaż zawsze cię przegadają i zasypują swoimi coño madre, verga y marico, chociaż bykiem patrza na domniemanego gringo, to jednak coś w ich nieugaszonym żarze powoduje sympatię, sprawia, że lody niespotykanie łatwo łamie się, stając się częścią rodziny, kręgu przyjaciół, jakby się było z nimi od zawsze. Poznać jednego Wenezuelczyka to jak łańcuszek szczęścia: bo jak będziesz w Puerto La Cruz to tu zapisz sobie telefon mojego wuja, on cię przyjmie. W Maturinie, ooo stary, w Maturinie mieszka mój najlepszy przyjaciel (w Wenezueli istnieją tylko najlepsi przyjaciele, rzadko zdarza się słyszeć o przyjacielu nienajlepszym) to on ci pomoże w razie czego. Ten przyjaciel nie omieszka nas potem przekazać w ręce kolejnych znajomych i pobratymców, i tak raz zapoznawszy kogoś, nigdy już nie będziemy sami. "A pesar de los pesares siempre hay alguien nos quiere. Siempre hay alguien que nos cuida" [Pomimo wszystko, zawsze jest ktoś, kto nas kocha, zawsze jest ktoś, kto o nas zadba] jak śpiewa Jorge Celedon, Kolumbijczyk, ale tam jest to samo. Słowa jego piosenki da się odczuć na własnej skórze i bardzo dosłownie.
I na koniec - chociaż to może będzie jakieś bardzo oklepane i tendencyjne - przypadkowo dziś słuchałem Łony - My się znamy?
Wczoraj byłem w sklepie jak zwykle kupowałem coś tam
Za ladą stała kobiecina prosta
prosta jak rozmowa którą wiodłem z nią
do czasu gdy w mej głowie pomysł powstał
i gdy ona powiedziała oschła .... 3,40
ja odparłem
o, dobrze znowu panią widzieć proszę pani, ona, zdziwiona
"Jak to? My się skądś znamy ?"
[...]
ona mi przerywa - płać pan te 3,40 i nie gadaj tyle k*wa
A tu się gada z każdym, z panią ze sklepu, z facetem z sąsiedniego stolika w restauracji, z rodziną za nami w kolejce. I jak oni się do siebie zwracają, to jest cudowne. Inteligentny naród: człowiek wychodzi z domu po bułki i kawę, i wraca podbudowany. Pani w spożywczym go pyta: "Que quieres mi amor?" [co chcesz, kochanie?], a w kawiarni "Que deseas, mi principe?" [czego sobie życzysz, mój książe?]. Może być też "mi rey" [królu mój], i rzecz jasna wszystkie te formy w wersji damskiej (princesa, reyna). I obowiązkowo: "Buenos dias, como esta?" [dzien dobry, jak się pan miewa?]. Ja jak idę tutaj do sklepu to jestem szczęśliwy, chociaż prawdopodobnie będzie kolejka i w ogóle nie kupię tego, co chcę, bo nie ma.
Jakby chcieć to zastosować u nas, to nawet nie ma jak. Nie to, że nie ma słów, tylko tych słów już się nie używa. Nie wiem kiedy ja ostatnio słyszałem, żeby pytano jak się ktoś miewa. Nie wiem, może babcię można zapytać, ale jak zagaimy tak kogoś młodszego, to najwyżej nas zmierzy wzrokiem i zapyta czy my tu odstawiamy Kabaret Starszych Panów. "Jak się masz" - to też w zasadzie rzadko się słyszy, poza tym z racji formy drugiej, a nie trzeciej, osoby liczby pojedynczaj, nie zastosujesz tego w sklepie.
No ale to nie tylko u nas. Znajoma z Kostaryki [perdon, moja najlepsza przyjaciółka z Kostaryki] opowiadała mi swoje pierwsze dni w Argentynie. Przyszła do sklepu i zwyczajowo zapytała pana jak się ma, czy wszystko dobrze [Que tal, todo bien?] i czekała z uśmiechem na odpowiedź. Na co sklepowy zrobił wielkie oczy i warknął, by lepiej powiedziała co chce kupić, bo on tu nie ma czasu na pogaduchy.
Co kraj to, prawda, obyczaj.
"Ta książka nie jest obiektywna, bo ja po prostu lubię Rumunów. (...) Nie znaczy to, że nie jest to książka prawdziwa, bo przyjazne uczucia otwierają oczy skuteczniej niż zimny obiektywizm, ubrany podświadomie w stereotypy, które są formą prawdy dotkniętą ciężkim kalectwem". B. Luft. I chwałą Ci za to!
OdpowiedzUsuńnoooo, to jak się masz, mi rey? :)
OdpowiedzUsuńOoo, cześć moja piękności, świetnie, todo fino, wszystko w porządku, i u Ciebie? ;D
UsuńOdpisz na maila, mój książę, a będzie jeszcze piękniej niż jest! :*
OdpowiedzUsuńDlatego wlasnie w Argentynie czulam sie jak w domu...
OdpowiedzUsuńRewelacyjny post, przeczytałem jednym tchem :)
OdpowiedzUsuńNo Brazylia ma ten swój klimacik. Można wyraźnie dostrzec piękno!
OdpowiedzUsuńJa muszę sobie zaplanować wyjazd na jakieś uliczne pokazy Samby :)
UsuńTam nie tylko samba, ale również sztuki walki są dobrze rozwinięte. Szczególnie capoueria. :)
Usuń