Jadłem krokodyla

Wjechałem w Los Llanos, znaczy się w równiny. Krajobraz prorządowy, świat ma zapach mango. Na obiad zjadłem krokodyla. Nie był dobry. Ale przynajmniej jak mi ludzie będą zadawali jedno z tych pytań na które nigdy nie potrafię odpowiedzieć, albo wzruszam ramionami, tzn. w tym wypadku: "I co, i co, i co, jadłeś coś dziwnego?", no to będę mógł powiedzieć, że tak, stary, jadłem krokodyla. "I co, i co, i co, jak smakował?". Jak zeschła sardynka. W pomidorach.

[Jest taka scena w Persepolis, jak dziewczynka wraca z Europy do Iranu i przychodzą wszyscy z pytaniami. Właśnie tak, właśnie o te pytania mi chodzi.]

Siedziałem teraz dwa dni w Santa Rosalia. Takie miasteczko z tych, w których nie dzieje się nic, grube baby siedzą przed domami na plastikowych krzesłach i gadają o loterii i tańczącej oślicy z cyrku, który przyjechał dwa dni wcześniej. Zaprosiła mnie do domu pani Maria, która - jak przystała na to święte i szlachetne imię - klnie jak szewc i sprawdza, czy wszystko zjadłeś. Na głównym placu główne budowle: posterunek policji i kościół. I na tym właśnie placu ją spotkałem. Godzina szesnasta trzydzieści.


- Dzień dobry, jak się państwo miewacie? [bo to grupa osób była]
- Dzień dobry, wspaniale, a ty?
- No ja również, tylko głodny jestem. Czy gdzieś tu sprzedają jedzenie o tej godzinie?
- No masz pecha, bo właśnie zamknęli. A co ty chcesz zjeść? - pyta niska, grubiutka pani, która przypomina żeńską wersję Chaveza, nawet włosy ma krótkie, a imię jej Maria.
- Cokolwiek!
- To idź do sklepu, kup napój, ja ci dam.
Stałem tak przez chwilę bezradny, trochę ze zmęczenia, trochę myśląc co mi właściwie da i o co chodzi z tym napojem, więc Maryśka przerwała zaraz tę ciszę:
- No chyba że wodę będziesz pił. Chodź, mieszkam tu na rogu.

Dała mi rybę, ryż i fasolę. Z cukrem. Na równinach jedzą czarną fasolę z cukrem. Smakuje lepiej niż krokodyl. Chociaż i tak wolę tę niesłodką.

Okazało się, że nie umiem mówić po hiszpańsku. Zmartwiło mnie to. A potem pocieszył mnie fakt, że ksiądz, jak przyjechał kilka lat temu, to też nie umiał. Ale już się nauczył i mówi jak nasz. Ksiądz jest z Meksyku.

Kocham Santa Rosalię.

To tego, muzyki Wam dam llanerowej. Ludowej. U nas muzyka ludowa współczesna jest na keybordach i się nazywa disco polo, a na równinach grają na bandoli. A już mówiąc konkretnie o poniższym nagraniu: przełknijcie ten wstęp mówiony, bo potem zaczyna się dobra jazda.






Komentarze

  1. No masz rację, są to iście taneczne "muzyczki" :)
    Magdusia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś zajrzę do tego miasteczka.
    Jak już będę fizykiem. I jak już będę podróżować. A co najważniejsze - jak już dorosnę, i będzie mnie na to stać. I z tym "staniem", to nie chodzi mi tylko o pieniądze, ale i chęci.
    Ale dzięki Tobie mam ich coraz więcej. Bo nie tylko marzysz, jak ja, ale i realizujesz. I to mnie motywuje. Jednak podróże po różnych krajach, czy kontynentach muszę odstawić na " trochę starsza", dlatego z chęcią obserwuję Twojego bloga. Wpadłam tu kiedyś, dzisiaj wróciłam - i pewnie będę wracać jeszcze nie raz.
    To mój pierwszy komentarz u Ciebie, dlatego się rozpisałam. Pozdrawiam, i życzę nie zapomnianych wrażeń. :)

    Gabriela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech... niezapomnianych*.

      Usuń
    2. No to witam, witam, skoro pierwszy raz. Z tymi pieniędzmi to proszę znowu nie przesadzać, ależ to się powtarza i powtarza, chyba będe zmuszony jak prawie każdy niskobudżetowy podróżujący napisać wreszcie artykuł pod tytułem "nie, wcale nie dużo". a na razie powiem tylko tyle, że za tyle pieniędzy ile zużyłem w podróży przez ostatnie półtora roku, w Polsce nie tak łatwo byłoby mi wyżyć. więc Ty pewnie zużyłaś więcej.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!

Popularne posty