Płodozmian i trójpolówka
Szesnastego września dwa tysiące czternastego roku wyjechałem, a właściwie wypłynąłem z Capurgana w Kolumbii, gdzie spędziłem dwa miesiące odpoczywając w cieniu wielkiego mangowca. Wczoraj, czyli prawie sześć miesiący później, zadomowiłem się w pokoiku na drugim piętrze pewnego ceglanego domu w Meridzie w Wenezueli.
Szczególnie aktywne były ostatnie trzy miesiące: w połowie grudnia wyjechałem z Caracas, po niecałym miesiącu byłem już na granicy z Brazylią, a potem przeciąłem środek kraju by dostać się do San Fernando. Dalej robiłem parę dłuższych, kilkudniowych przerw: w Apure, w Barinas, w Los Llanitos przed Meridą. Wspiąłem się na przeszło trzy i pół tysiąca metrów, co było dla mnie wyzwaniem, jako że najwyższe wzniesienie do tej pory to jakieś 2200-2300 w okolicas San Cristobal de Las Casas, jeszcze w Meksyku. I dojechałem.
Sporo było jeżdżenia, wolności nadmuchanej wiatrem wiejącym w plecy lub w mordę. Rozbijanie namiotu gdzie bądź, albo zaproszeń do domów przypadkowych ludzi. W Caracas z rodziną Adriany spędziłem aż 3 tygodnie. Ale po dłuższym czasie, po takim półrocznym szwędaniu się od drzwi do drzwi, od namiotu do strażaków i od pola do wodospadu, można się zmęczyć. Niepewnością. Można zapragnąć świadomości, że opodal w kuchni stoi kawiarka i filiżanka. I że po nocy spędzonej na łóżku we własnym pokoju - który również wiesz gdzie się znajduje, i wiesz że na ciebie czeka - możesz sobie do tej kuchni pójść i zwyczajnie zrobić kawę. Że możesz się w tym pokoju zamknąć i patrzeć w sufit, bo tak ci się zachciało. Prywatność. Bo wychodząc nie musisz pytać o klucz, masz swój.
Jak to mówi Doktor Wilczór: płodozmian i trójpolówka muszą być, i właśnie dlatego po miesiącach pedałowania należy się jakiś dłuższy czas siedzenia na dupie. Ile to będzie to się okaże, na razie opłaciłem miesiąc i cieszę się. Chodzę po wąskich uliczkach dzielnicy Santa Elena i kupuję ciepłe bułki w piekarni. Jest to całkiem dobre miejsce, zresztą i nazwę ma odpowiednią. Ja nie obniżam poziomu: w Capurgana mieszkałem w przysiółku zwanym El Cielo [niebo], a obecnie wynajmuję pokój na Avenida El Paraiso [Aleja Raj].
Merida leży na mniej więcej 1600m n.p.m.. Gdy zaświeci słońce i tak jest upał, ale w nocy temperatura przyjemnie się obniża. Przez okno wpada andyjska bryza i mogę oddychać i odpoczywać od upalnych wybrzeży i nizin, na których pociłem się jak prosię nawet nocami. Nad miastem górują ośnieżone szczyty Pico Bolivar i Pico Humboldt. Co prawda tu, na dole, raczej nie pada, ale z patio, na którym wieszam pranie, widzę śnieg na niemal-pięciotysięczniku. Co za luksus.
pozdrawiam, Mieszkaniec.
Szczególnie aktywne były ostatnie trzy miesiące: w połowie grudnia wyjechałem z Caracas, po niecałym miesiącu byłem już na granicy z Brazylią, a potem przeciąłem środek kraju by dostać się do San Fernando. Dalej robiłem parę dłuższych, kilkudniowych przerw: w Apure, w Barinas, w Los Llanitos przed Meridą. Wspiąłem się na przeszło trzy i pół tysiąca metrów, co było dla mnie wyzwaniem, jako że najwyższe wzniesienie do tej pory to jakieś 2200-2300 w okolicas San Cristobal de Las Casas, jeszcze w Meksyku. I dojechałem.
Sporo było jeżdżenia, wolności nadmuchanej wiatrem wiejącym w plecy lub w mordę. Rozbijanie namiotu gdzie bądź, albo zaproszeń do domów przypadkowych ludzi. W Caracas z rodziną Adriany spędziłem aż 3 tygodnie. Ale po dłuższym czasie, po takim półrocznym szwędaniu się od drzwi do drzwi, od namiotu do strażaków i od pola do wodospadu, można się zmęczyć. Niepewnością. Można zapragnąć świadomości, że opodal w kuchni stoi kawiarka i filiżanka. I że po nocy spędzonej na łóżku we własnym pokoju - który również wiesz gdzie się znajduje, i wiesz że na ciebie czeka - możesz sobie do tej kuchni pójść i zwyczajnie zrobić kawę. Że możesz się w tym pokoju zamknąć i patrzeć w sufit, bo tak ci się zachciało. Prywatność. Bo wychodząc nie musisz pytać o klucz, masz swój.
Jak to mówi Doktor Wilczór: płodozmian i trójpolówka muszą być, i właśnie dlatego po miesiącach pedałowania należy się jakiś dłuższy czas siedzenia na dupie. Ile to będzie to się okaże, na razie opłaciłem miesiąc i cieszę się. Chodzę po wąskich uliczkach dzielnicy Santa Elena i kupuję ciepłe bułki w piekarni. Jest to całkiem dobre miejsce, zresztą i nazwę ma odpowiednią. Ja nie obniżam poziomu: w Capurgana mieszkałem w przysiółku zwanym El Cielo [niebo], a obecnie wynajmuję pokój na Avenida El Paraiso [Aleja Raj].
Merida leży na mniej więcej 1600m n.p.m.. Gdy zaświeci słońce i tak jest upał, ale w nocy temperatura przyjemnie się obniża. Przez okno wpada andyjska bryza i mogę oddychać i odpoczywać od upalnych wybrzeży i nizin, na których pociłem się jak prosię nawet nocami. Nad miastem górują ośnieżone szczyty Pico Bolivar i Pico Humboldt. Co prawda tu, na dole, raczej nie pada, ale z patio, na którym wieszam pranie, widzę śnieg na niemal-pięciotysięczniku. Co za luksus.
pozdrawiam, Mieszkaniec.
Aleja Raj |
Niebo |
Są góry, jest dobrze |
Opowiedz na potem jak to jest być mieszkańcem i o tym jak tam żyją ludzie:)
OdpowiedzUsuńpomieszkaj tam ze trzy miesiące to Ci wyślę kartkę z Polski ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie, czekamy na post o odczuciach jak tam jest, jak ludzie, czym się życie tam różni od życia tutaj i ogólnie wszystkie takie szczególiki pewnie byśmy chcieli poznać. Mnie to bardzo intryguje, szczególnie jeśli mogę mieć informacje z pierwszej ręki :)
OdpowiedzUsuńBłagam, mieszkaj tam do wakacji, a gdy skończę studia dołączam !!!!!!
OdpowiedzUsuńPrzydałyby się szersze relacje, video i dużo dużo więcej zdjęć bo niektórych rzeczy nie da się opowiedzieć słowami :)
OdpowiedzUsuńNoo ale relacja wideło już była,leży sobie teraz na górze tej strony: http://fizyk-w-podrozy.blogspot.com/p/blog-page.html
UsuńA zdjęć dość sporo leży sobie na picasie, chociaż nie wszystkie: https://picasaweb.google.com/w.ganczarek
Teraz powinien Wojciech usypać z ziemi i kamieni klomb dla gminy Jelcz Laskowice!
OdpowiedzUsuń