Wybory w Wenezueli I: nie mamy jaj, ale mamy ojczyznę
Dzień po tym, jak wiceprezydent Wenezueli Jorge Arreaza ogłosił ustawową cenę kartonu jajek - trzy razy niższą, niż cena rynkowa - produkty kurzego wysiłku zniknęły ze sklepów. Comandante Chavez zwykł przy takich okazji deklamować, że "pero tenemos patria", znaczy się: ale mamy ojczyznę. Niepodległą i socjalistyczną. W wyborach parlamentarnych szóstego grudnia może okazać się, czy dla Wenezuelczyków jajka nie okażą się ważniejsze.
Nie spotyka się również - i to od dawna - mąki, ryżu, fasoli, oleju, margaryny, papieru toaletowego, kawy, szamponu, mydła, mleka w proszku czy proszku do prania. Wszystkie mają cenę regulowaną. Żeby je nabyć trzeba ustawić się w kolejce do sklepu gdzie akurat rzucili, przeczekać kilka godzin czy cała dobę w sznureczku, i zakupić upragniony towar. Albo wybrać się we wszystkim-wiadome-miejsce w mieście, gdzie zawodowi kolejkowicze sprzedają towar po cenie nieregulowanej: mleko wyceniane przez rządowych ekspertów na 67,95 Bs.F (boliwarów), na czarnym rynku dostanie się bez kolejki za 800 Bs.F.
Miesięczna płaca minimalna - podniesiona z grubsza dwukrotnie przed wyborami - wynosi w sumie z bonem żywnościowym 16399 Bs.F. A jaki jest kurs boliwara? To już osobna historia.
Karton jajek, sprzedawany do niedawna za 1200 Bs.F, uzyskał cenę sprawiedliwą 420 Bs.F jednym tylko dobrodusznym dekretem prezydenta. Problem w tym, że produkcja kartonu jaj jest droższa niż te 420 Bs.F, a nikt nie chce produkować na stratę. Podobnie sprzedawcy, którzy kupili kartony jaj w hurtowniach za 850-1000 Bs.F, zaskoczeni z dnia na dzień nową ceną, prędzej poszukają nielegalnych kanałów sprzedaży, niż zastosują się do ustawy. Albo je potłuką, były przypadki. Od połowy listopada nie zjadłem jajka.
Artykuły w prasie międzynarodowej odnoszące się do wyborów w Wenezueli mówią o rządzie Nikolasa Maduro jako o tym, który doprowadził kraj do upadku. Wenezuelczycy też tak twierdzą. A to nieprawda. Maduro faktycznie wydaje się dużo bardziej nieporadny niż Chavez, ale w rzeczywistości kraj cierpi bardziej błędy tego ostatniego, niż nieudolność tego pierwszego. I obniżkę cen ropy, to wszystko.
Chavez i Maduro, specjaliści od znikania produktów ze sklepowych półek |
Nie spotyka się również - i to od dawna - mąki, ryżu, fasoli, oleju, margaryny, papieru toaletowego, kawy, szamponu, mydła, mleka w proszku czy proszku do prania. Wszystkie mają cenę regulowaną. Żeby je nabyć trzeba ustawić się w kolejce do sklepu gdzie akurat rzucili, przeczekać kilka godzin czy cała dobę w sznureczku, i zakupić upragniony towar. Albo wybrać się we wszystkim-wiadome-miejsce w mieście, gdzie zawodowi kolejkowicze sprzedają towar po cenie nieregulowanej: mleko wyceniane przez rządowych ekspertów na 67,95 Bs.F (boliwarów), na czarnym rynku dostanie się bez kolejki za 800 Bs.F.
Miesięczna płaca minimalna - podniesiona z grubsza dwukrotnie przed wyborami - wynosi w sumie z bonem żywnościowym 16399 Bs.F. A jaki jest kurs boliwara? To już osobna historia.
Karton jajek, sprzedawany do niedawna za 1200 Bs.F, uzyskał cenę sprawiedliwą 420 Bs.F jednym tylko dobrodusznym dekretem prezydenta. Problem w tym, że produkcja kartonu jaj jest droższa niż te 420 Bs.F, a nikt nie chce produkować na stratę. Podobnie sprzedawcy, którzy kupili kartony jaj w hurtowniach za 850-1000 Bs.F, zaskoczeni z dnia na dzień nową ceną, prędzej poszukają nielegalnych kanałów sprzedaży, niż zastosują się do ustawy. Albo je potłuką, były przypadki. Od połowy listopada nie zjadłem jajka.
Artykuły w prasie międzynarodowej odnoszące się do wyborów w Wenezueli mówią o rządzie Nikolasa Maduro jako o tym, który doprowadził kraj do upadku. Wenezuelczycy też tak twierdzą. A to nieprawda. Maduro faktycznie wydaje się dużo bardziej nieporadny niż Chavez, ale w rzeczywistości kraj cierpi bardziej błędy tego ostatniego, niż nieudolność tego pierwszego. I obniżkę cen ropy, to wszystko.
Kiedy Chavez montował się na fotelu prezydenckim w pałacu Miraflores w 1999 roku, zyski
z ropy naftowej stanowiły 79.5% całkowitych zysków z eksportu. Niewielu ludzi zdaje sobie z tego sprawę, ale wskaźniki ubóstwa nie zaczęły cudownie spadać jak tylko socjalistyczny mag przejął wenezuelskie stery. Te wskaźniki zaczęły maleć i to prawda, zmalały bardzo istotnie, ale dopiero od 2004 roku i jeszcze mocniej po roku 2008. Dlaczego akurat wtedy? Bo właśnie wtedy na rynku światowym doszło do rekordowych zwyżek cen ropy: porównując rok 1999 z 2008 okaże się, że w czasie rządów Chaveza baryłka poszła w górę kilkunastokrotnie. Bieda z Wenezueli zniknęła, piesi stali się kierowcami co najmniej motocykli, a kilkudziesięciocalowy telewizor wszedł jako standard nawet do ubogich domów. W 2009 roku stosunkowo niewielka Wenezuela - m.in. siedem razy mniej ludna niż Brazylia - kupowała 70% wszystkich
telefonów Blackberry sprzedawanych w całej Ameryce Łacińskiej.
Chavez to geniusz gospodarki? A może po prostu szczęściarz? Trudno poprzeć twierdzenia liczbami - w ostatnich latach przestano publikować tak wskaźniki ubóstwa, jak i informatory Banku Centralnego Wenezueli - wydaje się jednak, że sytuacja ekonomiczna mieszkańców wyraźnie się pogorszyła. Brak danych oficjalnych nie ukryje codziennej prawdy: kilo mięsa to dla Wenezuelczyka na etacie dwa dni pracy. Jak do tego doszło? To zupełnie proste: po kilkunastu latach nękania sektora prywatnego wywłaszeniami, odbierając mu prawo do wolnej wymiany waluty i - co za tym idzie - swobodnego importu surowców, a do tego wprowadzając niepraktyczne prawo pracy i cały stos często bezsensownych kontoli (żeby zawieźć ciastka z hurtowni do sklepu trzeba zarejestrować transport w Narodywym Systemie Takim Żeby Było Dobrze), niedobitki krajowej produkcji skurczyły się jeszcze bardziej. Wenezuela importuje obecnie nawet kawę, z której żyła przed erą naftową, a w 2012 roku zyski
z ropy naftowej stanowiły już 96.1% całkowitych zysków z eksportu (nowszych danych nie opublikowano). A, trzeba dodać, mówimy o kraju gdzie produkuje się stosunkowo niewiele, innymi słowy: nawet składniki najprostszej diety - kukurydzę i fasolę - sprowadza się z zagranicy. Żeby sprowadzić z zagranicy, trzeba mieć dolary. Prawie 100% tych dolarów pochodzi ze sprzedaży ropy. Cena owej ropy od 2008 roku spadła trzykrotnie. Jakieś pytania?
To mamy tę ojczyznę, "tenemos patria", czy nie? Jeśli możliwość kraju do wyżywienia się zależy od wahań cen ropy na rynku światowym, która to cena może skoczyć lub spaść w zależności od tego czy jakiś wariat na Bliskim Wschodzie wywoła wojnę lub nie? W zależności od tego jak się wiedzie chińskiej gospodarce? To jest ta niepodległość socjalistycznego raju?
W takiej sytuacji logicznym rozwiązaniem byłoby starać się pobudzić produkcję w kraju, ale to leży poza horyzontem politycznym Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli. Nie ma mleka w proszku? Mamy milion kilometrów kwadratowych ziemi z czego połowa to pastwiska? Ktoś by powiedział: no to rozwijajmy mleczarstwo, ale prezydent Maduro wolał pojechać do Boliwii i kupić swoim rodakom pięcet tysięcy ton mleka w proszku. To, co chcę powiedzieć, to to, że Maduro nic nie zrobił z kryzysem, bo nie mógł już nic zrobić. I mniej, jeśli kieruje się dyskursem, według którego przedsiębiorca to złodziej i zdrajca. Jedyne co mógł zrobić, to sprawić, by jajka zniknęły ze sklepów - i rzeczywiście to uczynił. Teraz te niedobitki farm kurzych również padną z nierentowności, jak wiele innych przedsiębiorstw. I tak spełnią się proroctwa Arturo Uslara Pietriego. Facet widział to już w latach trzydziestych: że jak w tym kraju nagle spadną ceny ropy, zapanuje głód. Że tutaj, w Wenezueli - mówił Pietri - Czerwony Krzyż będzie rozdawał zupy na rogach ulic. Jeszcze nie rozdaje, ale wydaje się, że w tym kierunku idziemy. Przez ostatnie trzy lata rezerwy międzynarodowe Wenezueli spadły dwukrotnie. Niedługo się skończą i już nie będzie za co kupować mleka z Boliwii. Ani jajek. Tak po prostu.
Nie wiedzą już co robić. Ostatnio okradli - oni, czyli państwo - całe targowisko w Caracas. Mówię o Quinta Crespo: wjechali z ciężarówkami i wywieźli cały towar. Bo tak. Bo sprzedawcy... no... oni oszukiwali! Trzeba było zabrać im ten towar i dać ludowi, bo ludowi się należy.
Natomiast oficjalna propaganda twierdzi, że to imperium, że to Stany Zjednoczone, że to prywatni przedsiębiorcy winni są takiej a nie innej sytuacji kraju. Że to wojna ekonomiczna (acha, w kraju, w którym państwo ma monopol na działalność gospodarczą w najrentowniejszej branży - petrochemicznej - "krajowa burżuazja" wypowiedziała wojne ekonomiczną? kto konkretnie? producenci jajek? że w kraju, w którym administracja państwowa ma prawną wyłączność na sprzedaż dolarów i faktyczną wyłączność na ich zdobywanie za pomocą ropy, dewizy z kraju wyprowadza "zdradziecka opozycja"? serio? ale jak, podwodnym wężem banknotowym?). Co dziwne, jeszcze 30% wyborców - wyborców, którzy kiedyś kupowali sobie nowego Blackberry ot tak, a teraz stoją pół nocy w kolejce żeby kupić kilo kurczaka - im w to wierzy.
O matko. Aż trudno mi uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Przerabialiśmy to, ale nie aż tak. A może tylko inaczej?
OdpowiedzUsuńno, ale jak to tak towarzyszu ? w komunizm nie wierzycie ? ;-)
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=vwG6Be4HpMI