Ludzie: pan od owocowej pulpy
O szóstej rano przejaśnia się, a
on siada na ganku. Patrzy w dal, w dolinę, gdzie San Rafael i droga
na Puerto Nare. Przekrawa na pół lekkie, żółte owoce marakui o
grubych skórkach i rzuca do wiadra: „więcej roboty, niż
jedzenia”.
Pan od owocowej pulpy i jeden rowerzysta |
Owoce kupuje w oddalonym o przeszło
czterdzieści kilometrów Rionegro. Przywozi je skrzynkami na
motorze. To są najczęściej nocne kursy: wyjeżdża z domu o
czwartej rano. Teren jest górzysty, dużo zakrętów, a o świcie
trzeba być w miasteczku. Owoce są doskonałe i drogie. Złociste,
wręcz pomarańczowe ananasy, dorodne guajawy, ogromne mango.
„Tańszych nie ma sensu kupować: to widać po kolorze, ludzie
innych nie wezmą”. Sprzedaje plastikowe torebki ciasno
wypełnione owocową masą. Tanie mango - nie dość, że często
robaczywe – jest ciemnawe, brunatne. Mango wysokogatunkowe po
zmiksowaniu przypomina miód.
Gdy przejeżdżałem koło domu, nie
było go. Dochodziła szósta. Jednostajny podjazd z San Rafael do
Gatape wciąż jeszcze nie chciał się zakończyć. Po ogrodzie
chodziła jego córka wysysając resztki owocu z mangowej pestki.
Zawołała matkę. Zgodziła się, bym został na noc. Rozbiłem
namiot przed domem. On wrócił po ósmej. Rozwoził pulpę po
okolicznych miasteczkach. Znają go, ma stałych klientów, w tym
jedną restauracyjkę w San Rafael. Z pulpy robi się soki do
obiadów: zupa z warzyw, na drugie ryż, kawałek smażonej wołowiny,
surówka – kawałek pomidora – do tego fasola. No i napój: woda,
cukier, owocowa pulpa.
Zaprosili mnie do stołu. „Skromnie,
ale od serca!”. Nie jedzą tak, jak w bistrach w San Rafael.
Jest pełna miska ryżu, plasterek boczku i kawałek smażonego
banana. „Za skrzynkę owoców płacę 40 tysięcy pesos [50zł].
Za pulpę z tej skrzynki dostaję przynajmniej 60 tysięcy [75zł],
czasem trochę więcej”. Za te 25zł zarobku musi kupić
plastikowe torebki, benzynę do motoru, opłacić rachunki, no i coś
zjeść. Za dom nie płaci: pilnuje pary koni właściciela budynku i
ten pozwala mu spać za darmo. Chciałby mieć własny dom. Póki co
udało się kupić zamrażarkę na pulpę, wielki mikser na
piętnaście litrów owoców i motor. Powoli, ale do przodu, „dzięki
Bogu”. Za każdym razem dziękuje Bogu.
O
szóstej rano przejaśnia się, a on siada na ganku. Patrzy w dal, w
dolinę, gdzie San Rafael i droga na Puerto Nare. Pracuje od rana do
nocy, czasem i w noc. Lubi niezależność. „Pracuję
nie kiedy mi powiedzą, a kiedy chcę”.
W praktyce: prawie całą dobę. Przekrawa na pół lekkie, żółte
owoce marakui i rzuca do wiadra. Marakuja ma duże, ciemne nasiona
otoczone słodką masą. Niewiele tego więc pulpy z marakui są
najdroższe. Pakuje mi do sakwy jedno z tych ogromnych mango. Czeka
mnie końcówka podjazdu do Guatape. Jego – obieranie marakui:
„więcej roboty, niż
jedzenia”.
Okolica I |
Okolica II |
Okolica III |
Hi5, panie Wojtku!
OdpowiedzUsuńJak zawsze opisałeś wszystko tak, że można poczuć, że jest się w środku tej sytuacji, że jeździmy z panem motorkiem i sprzedajemy owoce.
OdpowiedzUsuńNa zdjęciu , pewnie dzięki koszulce ;) wyglądasz jak jakiś sławny piłkarz ;)
OdpowiedzUsuń