Kawa jaka jest, każdy widzi. Ale
skąd się bierze? Jak powstaje? I w końcu: dlaczego w polskich
kawiarniach jest taka droga? Tego już ogarnąć nie sposób! No,
przynajmniej tego ostatniego.
Proces
Proces produkcji kawy jest nieco
złożony. Rozpoczyna się od tego, że trzeba wstać bardzo wcześnie
rano, napić się kawy – co stawia nas zresztą przed pytaniem z
gatunku: „co było pierwsze, jajko czy kura?” - i wyjść w pole.
W polu sadzimy krzew. Krzew ten rośnie i rośnie, mijają dni i
tygodnie, przechodzą deszcze i słoty, rosną podatki, gazety
codzienne prześcigają się w podawaniu coraz mniej wartościowych
informacji, i tak po jakimś czasie na długich gałązkach
sterczących z twardych pieńków pojawiają się białe kwiaty. Te
białe kwiaty szybko zamienią się w zielone kuleczki, zielone
kuleczki w kuleczki żółte i w końcu czerwone.
|
Uprawy kawy w Gwatemali, okolica jeziora Atitlan |
|
Kawa w Kolumbii, departament Antioquia |
|
Kawowe wzgórze, Salwador |
|
Kwiat kawy |
|
Owoc kawy |
|
Kawa z gatunku arabica woli rosnąć w cieniu. Do "produkcji" cienia bardzo często służą bananowce ze swoimi wielkimi liściami. Ta uprawa towarzysząca - w tym wypadku banany - tak jak i jakość gleby, klimat, wysokość nad poziomem morza i szereg innych charakterystyk wpływają na smak czarnego napoju. |
Wówczas należy wstać bardzo wcześnie
rano, napić się kawy, wyciągnąć ze stajni muła i wyjść w
pole. Te pola są zazwyczaj strome, górzyste. Do tego słońce wali
ostro, więc idąc do pracy muł poci się jak człowiek, a człowiek
poci się jak zwierzę. Człowiek bierze ze sobą wałówkę obiadową,
żeby w południe nie schodzić z powrotem do chałupy. Muł... muł
nie wiem czy coś ze sobą bierze, chyba nie. Pewne jest natomiast,
że temuż mułowi zarzuca się te takie charakterystyczne, brązowawe
worki na grzbiet. Worki pełne czerwonawych kulek o zielonkawych i
żółtawych rumieńcach.
Taka kuleczka, zwana również cereza
del cafe, czereśnia czy po prostu owoc kawy, ma swoją naukę. W
gruncie rzeczy bardzo podobną do czereśni właśnie. Mamy bowiem
cieniutką skóreczkę, skóreczka owija miąższ, a pod miąższem
mieści się pestka. Dokładnie: dwie pestki, dwa ziarna kawy.
Te dwa ziarna, to to o co nam chodzi,
przynajmniej rano, kiedy wstaje się wcześnie rano a potem idzie się
na pole. Aby się do nich dobrać, przeprowadza się na Bogu ducha
winnych kuleczkach-czeresienkach cały szereg procesów.
|
Muły |
|
Worki |
|
Czeresienki |
Najpierw wrzuca się owoce do maszyny
zwanej despulpadora, czyli odmiąższowiaczka. Ma to
kształt... młynka powiedzmy. Odziera owoc z pulpy, czyli
miąższu. Na pestkach kawy zostaje jeszcze jednak cienka, biaława,
kleista warstewka owocu. Aby się jej pozbyć, ziarna pozostawia się
samym sobie we względnie wilgotnych warunkach, co skutkuje znanym
gastronomii procesem zwanym fermentacją. Wszystko co wykwintne,
wytrawne i co tylko w kuchniach świata, przechodzi w pewnym momencie
przez ten proces: kawa, kakao (a więc i czekolada), ser, wino,
herbata, bigos, ogórki kiszone... Długo by wymieniać! Kawy
natomiast na zbyt długo w tym procesie zostawiać nie należy.
Powinno to być coś między dwunastoma a osiemnastoma godzinami.
Dokładny czas zależy od pogody, temperatury, wysokości nad
poziomem morza czy stopnia dojrzałości owocu. Jeśli zostawimy
ziarno zbyt długo w fermentacyjnej wannie, smak kawy nieodwołalnie
na tym ucierpi. Ziarna pokryte sfermentowaną otoczką należy
dokładnie przemyć wodą, a następnie suszyć: już to na słońcu,
już to w specjalnie do tego przygotowanych suszarniach zaopatrzonych
w piece.
|
Despulpadora |
|
Odpadki z despulpadory, znaczy się miąższ, wyrzucane są na zewnątrz, ale mogą jeszcze do czegoś służyć, np. do naworzenia kawowych krzaczków |
|
Ziarna kawowe w procesie fermentacji |
|
Suszenie na słońcu: ulice Sewilli, Valle del Cauca |
|
Piec suszarni |
Narobili się chłopcy, a to jeszcze
nie koniec! Sadzenie, czekanie, zbieranie, picie kawy, zrywanie,
noszenie, odmiąższowianie, fermentowanie, mycie suszenie. Na koniec
okazuje się, że ziarno kawy ma na sobie jeszcze cieniuteńką
skórkę, takie coś jak na przykład na orzeszkach ziemnych, tylko
że przezroczyste i chyba jeszcze cieńsze i delikatniejsze. Należy
więc kawę z tej warstewki obedrzeć, a potem prażyć – i prażyć
można na różne sposoby, prażyć można mocno, średnio lub słabo
– następnie zaś parzyć – i na to też są miliony technik. Ale
to już zazwyczaj nie odbywa się w tradycyjnym kolumbijskim
gospodarstwie kawowym. W tradycyjnym kolumbijskim gospodarstwie
kawowym poprzestaje się na suszeniu kawy, i taką, opatuloną
jeszcze w tę bezbarwną skóreczkę a'la orzeszki ziemne,
pakuje się w worki i zawozi do skupu. W gospodarstwach mniej
zaawansowanych pakuje się i zawozi do skupu kawę-czeresienkę,
czyli prosto po zbiorze.
|
Ziarno kawy z delikatną otoczką |
|
To samo, ale osobno. To po prawej się potem praży i mieli. |
|
Kawa gotowa do sprzedaży |
|
Kawa po suszeniu i obieraniu z tej takiej delikatnej skórki, Honduras |
|
Załadunek pojedzie do skupu |
|
Willis - król kolumbijskiego regionu kawowego, to on tradycyjnie wozi worki kawowych ziaren |
|
Kolejka Willisów do skupu |
|
Pomnik Willisa w Armenii (to nazwa stolicy departamentu Quindio) |
|
Ulica Sewilli - kolumbijskiej stolicy kawy (tę nazwę nadano miasteczku przed kryzysem cen surowca, teraz w Sewilli większość właścicieli zmieniło uprawę kawy na cytrusy i awokado, chociaż niektórzy zostali przy ziarnach czarnego napoju; ten sam kryzys cen spowodował, że wielcy właściciele ziemscy przestali interesować się kawą, obecnie jej uprawą w Kolumbii zajmują się głównie drobniejsi gracze) |
Na masowy rynek krajowy, w przypadku
kolumbijskim, idzie kawa gorszej jakości, przepalona w procesie
suszenia, tak zwana pasilla. Różnica w cenie skupu jest
istotna: za arrobę (12.5 kg) kawy dobrej jakości płaci się 80
tysięcy pesos (100zł), za pasillę: nawet cztery razy mniej.
Spożycie kawy w Ameryce Łacińskiej
Zdarza się, zwłaszcza wyżej, w
górach, że producenci kawy to prości rolnicy, którzy na swoich
stromych poletkach pielęgnują swojej kawowe krzaczki. Bardzo często
jednak w Ameryce Łacińskiej producent kawy-surowca nie wstaje rano.
Nie goni mułów, nie zbiera czeresienek, nie fermentuje i nie suszy.
W Ameryce Łacińskiej pan, znaczy producent kawy, przyjeżdża do
swej posiadłości odebrać ładunek od służących, znaczy się
pracowników. Służący, znaczy się pracownicy - przynajmniej ci
stali - mieszkają w posiadłości pana, znaczy się producenta kawy.
Posiadłość pana, znaczy się producenta kawy, składa się z
hektarów plantacji, kilometrów drutu kolczastego, budynków i
urządzeń przeznaczonych na suszenie, fermentacje i tak dalej, oraz
dworku, znaczy się domu. W dworku, znaczy się domu, w którym pan,
znaczy się producent kawy, zazwyczaj nie mieszka, znajduje się
seria pełno wyposażonych pokoi, łóżka, koce, kołdry, krzesła,
lodówki, setki talerzy i innych przedmiotów mogących służyć
lepszej sprawie, ale zazwyczaj bezużytecznych. Służący, znaczy
pracownicy, mieszkają w, no, powiedzmy, nieco gorszych warunkach.
Dlaczego piszę o tym w rozdziale na
temat spożycia kawy? Bo to bardzo istotne, żeby zrozumieć dlaczego
w Ameryce Środkowej, tak mniej więcej od Gwatemali do Nikaragui, w
ogóle trudno jest kupić kawę, mieloną czy ziarnista. Zdecydowanie
najłatwiej o rozpuszczalną nescafe importowaną ze Stanów
Zjednoczonych. To bardzo istotne, by zrozumieć następującą
sytuację: zdarzyło mi się pić dobrą kawę w Salwadorze.
Zaproszono mnie do restauracji. Powiedziałem, że kawa dobra bardzo.
Znajomi poprosili kelnera, by przyniósł opakowanie. By zobaczyć,
co to za marka znaczy się. To było Chicco d'Oro, kawa produkowana w
Ticino, południowym, włoskojęzycznym kantonie Szwajcarii. A trzeba
wiedzieć, że Salwador to kraj obsiany kawą wzdłuż i wszerz. W
Wenezueli czy Kolumbii kawę dostać łatwo, ale sposób jej
przygotowania – zwłaszcza w Kolumbii - nieraz stawia włosy dęba.
Dobre capuchino? Wolne żarty. W Kolumbii jak dostaniesz godziwe
espresso to jest sukces. Wracając: i to też bardzo istotne by
zrozumieć – tak przy okazji – dlaczego w Ekwadorze czy
Nikaragui, to jest u wiodących producentów kakao, trudno o zjadliwą
czekoladę. W ogóle trudno o czekoladę. A jak już się ją
znajdzie, to jest piekielnie droga, i najczęściej importowana.
|
Śniadanie u pana |
|
Śniadanie u pana II |
|
Domeczek z basenikiem i drucikiem kolczastym |
Nielogiczne? Bardzo logiczne, jeśli
tylko przyjrzeć się odrobinę historii struktury gospodarczej
kontynentu.
Rzadko zastanawiamy się dlaczego
właściwie Amerykę Łacińską tworzy całe mnóstwo krajów,
podczas gdy kontynent został obezwładniony przez jedynie dwie
metropolie: hiszpańską i portugalską (później z drobnymi
przyczółkami holenderskimi czy francuskimi). Dlaczego Wenezuela,
dlaczego Panama, dlaczego Boliwia? Czy Chile od Argentyny różni
język ojczysty? Czy Kolumbia i Ekwador mają diametralnie różną
historię?
Wydaje mi się, że w Polsce ogólne
pojęcie o polityce i historii jest przesiąknięte romantyzmem i
idealizmem: narody – byty najwyraźniej istniejące od zawsze
– dążą do utrzymania własnej kultury, kraje łączą się w
organizacje międzynarodowe by zapewnić całemu światu dobrobyt, a
Stany Zjednoczone wywalają miliardy na wojnę w Iraku, tylko i
wyłącznie by zapewnić Irakijczykom poszanowanie praw człowieka.
Właśnie dlatego historia Ameryki
Łacińskiej wydaje mi się taka interesująca: bo w sposób bardzo
jaskrawy pokazuje, że polityka to pieniądze, a pieniądze to
polityka. Niby oczywiste, ale zazwyczaj tylko na poziomie lokalnym:
pieniądze to polityka, bo łapówki, bo stołki etc. Sferę narodu i
państwa wolimy zostawiać poza nawiasem, jako pewna nietykalna
świętość. Historia Nowego Świata unaocznia, że wojny mogą
wybuchać w interesie pojedynczej firmy, że nowe „narody” mogą
ukonstytuować się w imię odległego imperium, a słabość
polityczna całego kontynentu może wynikać z krótkowzroczności
jego wąskich elit ekonomicznych.
Amerykańskie ziemie należały do
białych elit: Hiszpanów czy blancos criollos – białych
urodzonych za oceanem. Ci biali stopniowo ciemnieli na twarzach, gdy
z czasem wzbogaceni Metysi kupowali u króla awans socjalny. Rzecz
jednak w tym, że chodzi o rozległe połacie terenu, a także
kopalnie, z których produkty wędrowały prosto do Europy. Po
wojnach o niepodległość z początku XIX wieku, w których
większość krajów Nowego Świata uniezależniło się od Korony,
ta struktura niewiele uległa zmianie. Najlepszy przykład to sam
Simon Boliwar, wyzwoliciel kontynentu, pochodzący z zamożnej
rodziny pochodzenia baskijskiego, z rozległymi uprawami kakao,
kopalnią i kilkoma domami w samym centrum Caracas. Podczas gdy świat
wchodził powoli w rewolucję przemysłową, a centra ekonomiczne
krajów Europy dawno przeszły z ziemskich posiadłości szlachty do
miast, Ameryka Łacińska wciąż brnęła w średniowieczny układ
społeczny, w którym ziemie dzielone są między nieliczne elity, a
reszta społeczeństwa służy jako najemna siła robocza na
warunkach półniewolniczych. Dlaczego? Bo Europa chętnie kupowała
amerykańskie surowce: tak rolnicze, jak i mineralne. Oligarchii
ziemskiej i handlowcom z portów w Limie czy Buenos Aires żyło się
doskonale. Nikt z nich nie był zainteresowany zmianami społecznymi.
Więcej: nikt z nich nie był zainteresowany projektem federacji
południowoamerykańskiej lansowanym przez Boliwara. Po co nam,
właścicielom tysięcy hektarów upraw kakao, łączyć się z
właścicielami kopalni srebra? Jeszcze nas będą chcieli
kontrolować, czy cholera wie co! I tak kontynent rozpadł się na
szereg państw i państewek, na serię „narodów”, których
główną „charakterystyką narodową” było produkować jeden
tylko surowiec: kakao w Ekwadorze i Wenezueli, wołowinę w
Argentynie, miedź w Chile i tak dalej. Dlatego też w Ameryce
Łacińskiej tak ważną rolę pełnią porty: Buenos Aires trzęsło
odległymi na tysiące kilometrów prowincjami, bo dla eksporterów
było jedynym oknem na świat. Peruwiańskie elity handlowe z Limy
miały moc sabotowania projektom zjednoczenia w Andach. Najważniejsza
dysputa terytorialna na drodze wojsk wyzwoleńczych na południe
rozegrała się o nic innego jak o Guayaquil, port na oceanie
Spokojnym, który ostatecznie dostał się dzisiejszemu Ekwadorowi.
Boliwia powstała na życzenie właścicieli kopalń cyny, Urugwaj
najprawdopodobniej wymyśliła brytyjska dyplomacja, Panama – i to
już na pewno – jest odpowiedzią Stanów Zjednoczonych dla
kolumbijskiego nie w sprawie kanału międzyoceanicznego.
Tendencje regionalistyczne skrzętnie
podsycała dyplomacja Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
Wszelkie projekty zjednoczenia celnie torpedowano. Po co? Dla
zapewnienia sobie tanich surowców, a jednocześnie rynku zbytu dla
własnej produkcji rzemieślniczej i przemysłowej. Póki w Ameryce
panuje średniowieczny porządek, gdzie główna aktywność wielkich
posiadaczy ziemskich skupia się na zbieraniu zysków z eksportu
surowców, gospodarki Ameryki Północnej i Europy Zachodniej mogą
kwitnąć wyjątkowo bujnym kwieciem. Latynoskich elit nie
interesował rozwój produkcji krajowej, było ich stać, by kupować
wszelkie zbytki zza oceanu. I właśnie tu kryje się klucz do
zagadki: Ameryka Łacińska kawę produkowała, ale jej nie przetwarzała
i nie piła. Podobnie w przypadku kakao. I, jak widać, w niektórych
krajach i regionach ten układ utrzymuje się do dzisiaj.
Ceny u nich
Jako się rzekło, w Ameryce Środkowej
– wyłączając niektóre regiony ściśle kawowe, i w ostatnich
latach prosperującą Kostarykę i Panamę – nie ma zbyt silnych
tradycji picia kawy. W środkowej i południowej Kolumbii a także w
Wenezueli, zwyczaj w końcu się wyrobił. I to bardzo piękny!
W górskich miasteczkach środkowej
części Kolumbii, na obszernych, ocienionych konarami drzew placach,
ustawione są dziesiątki stolików, przy których starsi mężczyźni
w kapeluszach gadają, patrzą w dal, grają w domino i piją czarny
napój. Inna sprawa, że ten napój ma zazwyczaj większą zawartość
cukru, niż czegokolwiek, no ale najwyraźniej tak już wolą.
|
Gwatemala, kawowy region Baja Verapaz: kawa podawana darmowo, domyślnie do każdego zamówionego posiłku |
|
Kawa na placu |
|
Kawa z książką |
|
Dziewczynka o twarzy w kształcie ziarenka kawy |
|
Kawa z ciastkiem w piekarni (koszt zestawu: 1.25zł) |
|
Wnętrze maleńkiej piekarenki na rogu w Popayan |
W Wenezueli każda piekarnia –
absolutnie każda! - zaopatrzona jest w profesjonalny ekspres do
kawy. Wypływa z niego czarne jak smoła espresso, i jeśli
wytłumaczysz pani z obsługi, żeby nie dodawała tam ani wody, ani
cukru, ani mleka, to dostaniesz napój na naprawdę wysokim poziomie.
Zaskoczenie? Okazuje się, że po całym tym wywodzie
historyczno-gospodarczym w jakimś kraju nie dość, że piją kawę,
to jeszcze dobrą? Znów: nielogiczne? Bardzo logiczne, i tym razem
historia wyjaśniająca jest znacznie krótsza. Po II wojnie
światowej, do liczącej pięć milionów dusz Wenezueli przybyło
trzysta tysięcy emigrantów z Włoch. Dlaczego przyjechali akurat do
Wenezueli? Bo to była potencja gospodarcza tamtych lat, naftowe El
Dorado, dodatkowo z bardzo przyjaznymi ustawami migracyjnymi. Włosi
przywieźli ze sobą zwyczaje picia dobrej kawy, a dodatkowo żyjąc
w zamożnym kraju – w latach pięćdziesiątych Wenezuela była w
światowej czołówce jeśli chodzi o PKB per capita – stać ich
było na zakup profesjonalnego sprzętu kawiarskiego. I tak w każdej
wenezuelskiej piekarni dostaniemy dobrą kawę. (A do tego dobry
chleb: tu włoskie tendencje wzmocnili Portugalczycy w sile dwustu
tysięcy chłopa, i Hiszpanie w podobnej liczbie. W wenezuelskiej
piekarni dostaniesz klasyczny śródziemnomorski, jasny chleb. W
przeciwieństwie do Kolumbii, gdzie do chleba zawsze dodają cukier,
mleko, jakiś parszywy żółty barwnik i sztuczny pseudomargarynowy
smak. I choćbyś usłyszał najbardziej zagorzałe zapewnienia pani
piekarenki, że chleb jest słony, to będzie słodki, koniec i
kropka. Nie wiem skąd im się ten cukier w chlebie przyśnił.)
|
Kawa w kawiarni Muzeum Sztuk Pięknych w Caracas |
|
Tak przy okazji: to kakao co to o nim tak było tak przy okazji |
|
To też kawa w Wenezueli |
W Kolumbii paczka kawy kosztuje mniej
więcej połowę tego, co w Polsce, płaca minimalna też jest mniej
więcej dwa razy niższa i obiad dostanie się również w 50% ceny
naszego. Za zupę i drugie danie z sokiem zapłacimy przeciętnie 5-6
tysięcy pesos, czyli obecnie jakieś 6.25 – 7.50 zł. Droższy
obiad (ale jeszcze żaden luksus) to wydatek rzędu 8-10 tysięcy,
czyli 10 – 12.50 zł. Tinto, czyli kawa średniej mocy lub
słabawa, często z domyślnie dodanym cukrem, kosztuje 500 pesos (60
groszy) w piekarniach zwykłych, 1000 w piekarniach eleganckich i
nieco lepszych kawiarniach. Espresso, capuchino i inne wynalazki
spotyka się rzadko, w dużych miastach i w bardzo nieregularnych
cenach, więc nie będę cytował, bo mogą to być kwoty bardzo
przypadkowe. W każdym razie: popularnie pita kawa ma cenę rzędu
10% ceny taniego obiadu, podobny stosunek dla pary droższa
kawa-droższy obiad.
W Wenezueli (ceny na styczeń 2016)
ceny obiadów tanich – ale nie ekstremalnie tanich, czyli tych,
których trzeba szukać nieco dłużej niż spacerując trzy dowolne
przecznice – zaczynały się od 450 boliwarów na 600 boliwarach
kończąc. Potem zaczynała się wyższa półka, której ceny są
bardzo rozstrzelone: pizzę mogłeś kupić za 600 lub za 2000 i nie
różniły się wiele. Teraz: w przeciwieństwie do przypadku
Kolumbii, w przypadku Wenezueli dysponuję rozległą wiedzą o
wachlarzu cen kawy. W standardowej piekarni mamy 40 boliwarów za
małą kawę i 80 za dużą (niestety, najczęściej w plastikowym
kubeczku, prawie zawsze są jakieś miejsca do siedzenia lub chociaż
stoliki do picia na stojąco). W cukierni niższej rangi ceny skaczą
niewiele: jakieś 55 za małą, wciąż 80 za dużą. W Caracas na
Candelarii w La Milhoja jak ładnie poprosisz, do dostaniesz w
filiżance. W kawiarni w poziomie standardowym, znaczy się dobrym,
ceny to np. 65 mała i 130 duża jak w kawiarni na rogu za kościołem
na Candelarii, obsługa stolika, stoliki solidne, białe filiżanki i
dobre ciasta w dodatku; czy 120 za dużą i nigdy-nie-brałem za małą
w kawiarni Muzeum Sztuk Pięknych. We France na Altamirze –
biznesowa dzielnica Caracas, apartamentowce i wille, czyli najdroższe
z najdroższego – duża (i bardzo smaczna) kawa kosztowała zdaje
się 170 boliwarów. W standardzie: wystrój względnie elegancki
(czarne stoliki) przeplatany z alternatywnym (sofa i stół zawalony
książkami), woda mineralna do woli za darmo, szybki internet wifi,
jakiś milion ciast do wyboru, „umundurowani” pracownicy.
Najdroższa kawa, jaką zdarzyło mi się pić to był jakiś
wynalazek kawowo-czekoladowo-mleczno-korzenny, w sąsiedztwie Franki
(czyli dalej Altamira, biznes i wille). Organiczna kawa, obrazy na
ścianach, ciepłe światło, stylowe stoliki, kelnerzy i tak dalej.
Zapłaciłem 265 boliwarów. 50% ceny taniego obiadu. Tania, kawa, te
40 boliwarów, to jakieś 8% niedrogiego posiłku.
Kawa a sprawa polska
Teraz ostatnia część, ta
niezrozumiała, przynajmniej dla mnie. I ja wiem, że 5 zł za
godzinę dla studentki zatrudnionej na umowę zlecenie, ja wiem, ale
w Kolumbii i Wenezueli też płacą pracownikom, i w tym drugim
kraju, to nawet z ZUSem, KRUSem i czym tam zechcesz. Dlaczego u nas
byle kawa kosztuje tyle co pół obiadu, albo nawet tyle co obiad i
więcej? Że u nas nie ma tradycji picia kawy? Że pije się raczej
herbatę? Ale znaleźć herbatę za mniej niż 4-5zł w lokalu, który
nie będzie dworcową budą lub studencką stołówką to też
sukces. A wracając do kawy, to teraz jak teraz, ale kiedyś mieliśmy piękne tradycje!
W
Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,
Jest do
robienia kawy osobna niewiasta,
Nazywa
się kawiarka; ta sprowadza z miasta
Lub z
wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku
I zna
tajne sposoby gotowania trunku,
Który
ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu,
Zapach
moki i gęstość miodowego płynu.
Wiadomo,
czem dla kawy jest dobra śmietana;
Na wsi
nietrudno o nię: bo kawiarka z rana,
Przystawiwszy
imbryki, odwiedza mleczarnie
I sama
lekko świeży kwiat nabiału garnie
Do
każdej filiżanki w osobny garnuszek
Aby
każdą z nich ubrać w osobny kożuszek.
Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz, Księga II: Zamek
Według superprofesjonalnej ankiety,
którą przeprowadziłem na Znanym Portalu Społecznościowym, cena
kawy w Polsce zazwyczaj zaczyna się koło 4-6 zł, łatwo
przechodząc w 8-10 jeśli do tej kawy trzeba wlać naparstek mleka,
a w modnych sieciówkach przechodzący nawet w kilkanaście złotych
polskich. Tani obiad można znaleźć za cenę 10-15 zł. Cena kawy
zaczyna się więc na jakichś 30% i dochodzi do 100% ceny obiadu. I dlatego w Polsce rzadko piję coś do posiłku, jeśli już jem na mieście: bo nie tylko kawa, ale i herbata, sok, czy woda mineralna kosztuje po prostu majątek. Najwyraźniej zalanie kubka wrzątkiem kosztuje połowę z tego, co przygotowanie zupy, zakupienie mięsa na drugie, obranie ziemniaków, przygotowanie sałatki... Tak, to zupełnie logiczne.
Popularność picia kawy i spędzania
czasu w kawiarniach czy cukierniach oraz ceny kaw i ciastek to dwie
kwestie oddziałujące na siebie wzajemnie. Jeśli wytworzyłaby się
moda na bywanie w kawiarniach, właściciele mogliby obniżyć ceny.
Bez obniżenia tych cen, trudno jednak o masowe okupowanie lokalów:
na dzień dzisiejszy koszt kawy to godzina marnie płatnej pracy, a
jak wiadomo – w Polsce wiele osób zarabia w okolicach płacy
minimalnej. Właściciel piekarni powiedziałby: 500 pesos, czyli 60
groszy za kawę? To nonsens, zbankrutuję od razu! Zaraz, zaraz. Po
pierwsze to podwyższymy to cenę dwukrotnie - na 1,20zł – jako
że w Polsce zarabia się dwa razy więcej. I teraz wyobraź sobie:
jesteś na mieście, chcesz odpocząć chwilę od biegu z pracy na
uniwersytet lub odwrotnie, porozmawiać z kolegą, przeczytać
gazetę. Kiedy kawa kosztuje 6zł, idziesz do parku, chociaż zimno i
zaraz będzie padać. A jeśli kawa kosztowałaby złotówkę lub
dwie? Od razu poszedłbyś do kawiarni. Wszyscy by poszli! Stąd
uprasza się właścicieli kawiarń i piekarni o obniżenie cen kawy:
dla swego własnego dobra! I dla naszego, jako konsumentów, też. I
ach, byłoby błogosławieństwem dla życia społecznego polskich
miast, to tak przy okazji. Amen.
|
No już, już was nie męczę z tą kawą. Budziesz czaj? |
piękne panoramy, chciałbym kiedyś też zwiedzić te rejony :)
OdpowiedzUsuńŚwietny blog, muszę kiedyś odwiedzić te miejsca :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń