Ludzie: siostra od płukania narkotyków
Ta czwarta czterdzieści pięć jest dla wychowawców. Dzieciaki wstają o piątej, dwadzieścia sześć dziewczynek w wieku od sześciu do osiemnastu lat. Asia wchodzi do pokojów. Mieszkanki internatu jeszcze pochrapują, ciała porozciągane na wskroś materaców, przykryte lekkimi kocykami przed delikatnym chłodem poranka, który już za dwie-trzy godziny zmieni się w ciężki upał tropiku.
Miasteczko leży na krańcu Amazonii. Niewiele kilometrów dalej na południe bezkresna dżungla spotyka się z boliwijskim pasmem Andów. Powietrze z konieczności unosi się w górę, ochładza i skrapia cały region podgórski, wilgotne Chapare. Aby dotrzeć do Bulo Bulo trzeba z lotniska Viru Viru jechać na zachód drogą na Cochabamba.
Zaraz zaraz, co ja miałam robić? (fot. z archiwum misji w Bulo Bulo) |
Przebudzenie zaspanych kokonów wymaga co prawda pewnej pracy i zaangażowania, ale już zaraz dziewczyny same biorą się do akcji: młodzieńcza szarańcza rozbiega się po całym budynku by myć podłogi i zamiatać, a specjalna delegacja maszeruje do kuchni, by przygotować wspólne śniadanie.
- Nie możemy produkować społecznych kalek. W boliwijskiej rzeczywistości ośmioletnia dziewczynka sprząta dom i gotuje obiad dla całej rodziny. Nasze podpopieczne też muszą to umieć.
Inna rzecz, że praca domowa czasem nie ogranicza się do kuchni: dwie ośmioletnie siostrzyczki mieszkające w internacie opowiadają, jak matka kazała im po 12 godzin dziennie nosić cegły na budowe. Chociaż wolontariuszki Asia i Małgorzata nie są zakonnicami, dziewczynki z internatu wołają do nich hermanas, siostry.
Dzwoni telefon.
-Siostro! Wygląda na to, że wracamy do internatu!
-Czemu, co się stało?
-Mamę zabrali do więzienia za znęcanie się nad nami!
Ale noszenie cegieł to nic w porównaniu do wykorzystywania seksualnego przez ojców, wujków i innych członków rodziny.
- Jedną z pierwszych nocy w parafii spędziłem z butelką whiskey - opowiada ksiądz Michał, proboszcz i zwierzchnik internatu. - Gdy dowiadujesz się, że ponad połowa dziewczyn była i jest w dzieciństwie gwałcona, to po prostu chce się płakać.
Dzięki wilgotności i całorocznemu słońcu Chapare opływa w owoce: właściwie nie trzeba pracować, by przeżyć. Nikt tu z głodu nie umiera, bo zawsze gdzieś rośnie banan, mango czy chirimoja. Do tej ojczyzny obfitości imigrują wygłodzeni mieszkańcy altiplano, gdzie nie rośnie nic, gdzie tylko quinua i suszone mięso z lamy, jeśli danego roku padało, jeśli urosła quinua, jeśli lamy nie padły z zimna i głodu. Tak, no więc przyjeżdżają do Chapare, a tutaj już niemal wszyscy zajmują się tym samym.
-Siostro! Już nie będziemy musieli się bać że złapią tatę!
-?
-Teraz ma inny biznes! Już nie wozi kokainy do Brazylii!
-To co będzie robił?
-Kupił kawałek ziemi i będzie uprawiał marihuanę!
Chapare to koka. Każdy uprawia jej krzaczki, każdy zbiera jej liście. Liście potem suszy się w słońcu, czasem przed domem, czasem na nowych odcinkach drugiej nitki drogi krajowej numer cztery.
Koka na autostradzie |
-Siostro Asiu! Płukałaś narkotyki, przyznaj się!
-Czemu uważasz, że płukałam narkotyki?
-Ręce ci śmierdzą chlorem!
-A to chloru używa się tylko do płukania narkotyków?
-No... w sumie to nie.
Ciekawe skojarzenie - pomyślała Asia - i przy okazji ćwiczeń z pisania zleciła dziesięcioletniej podopiecznej wypracowanie o procesie produkcji kokainy. Mała opisała wszystko z detalami. I nic w tym dziwnego: prawdziwe bogactwo Chapare to nie tyle koka, co kokaina: to dlatego działki na tym pozornym końcu świata kosztują tyle, co w centrum La Paz, kobiety noszą złote zęby, a mężczyźni rozbijają się najnowszymi terenówkami.
-Problemem tego regionu nie jest - jak w przypadku altiplano - bieda materialna, tylko ubóstwo moralne - reasumuje ksiądz Michał.
Z dwudziestu sześciu dziewcząt tylko jedna mieszka z rodzonym ojcem i rodzoną matką. Inne pozostają pod opieką samotnych matek, macoch, ojczymów, dalszej rodziny, często porzucane, jedna była nawet więziona przez ojca w ciemnej komórce przez długie lata. Tego, czego im brak, to przede wszystkim miłość, rodzinne ciepło. Kiedy misjonarze zabrali grupę dzieciaków na Dni Młodzieży w Polsce, po tej pierwszej zagranicznej wycieczce młode Boliwijki, które często nigdy nie wyjeżdżały nawet z maleńkiego Bulo Bulo, nie wspominają ani wieżowców Warszawy, ani zabytków Krakowa, ani jachtów na Mazurach. Wspominają maleńkie Łosice. W Łosicach widziały rodziny, które w niedziele razem wychodziły do kościoła, potem razem jadły obiad, a po obiedzie razem szły na spacer do lasu.
Fajne, nie? (fot. z archiwum misji w Bulo Bulo) |
- Na maturze ustnej z polskiego wybrałam na temat wiersze Świetlickiego: chyba tylko po to, żebym mogła rzucać kurwami przed naszą polonistką - śmieje się.
Po studiach wyjechała na wolontariat do Izraela i też pokazała pazur. Miejscowi pracownicy ośrodka znęcali się nad niepełnosprawnymi podopiecznymi. Sanitariusze bawili się w puszczanie wózków do celu. Celem była winda: wózek z niepełnosprawnym dzieciakiem trafi w drzwi? Dojedzie zanim się zamkną, czy zatrzasną się na nim? Podopieczni chodzili posiniaczeni, powykrzywiani. A gdy przychodziła pora mycia zębów dla szesnastoletniego, nadpobudliwego Damiana, trzech facetów przytrzymywało go, a czwarty na siłę pakował mu szczotkę do zębów do buzi. Asia potrzebowała trzech miesięcy by nauczyć Damiana higieny. Pokojowo. Po trzech miesiącach chłopak mył zęby sam i to z przyjemnością. A gdy wraz z innymi koleżankami Asia zaprotestowała przeci przemocy w stosunku do dzieciaków, dyrektorka zarzekała się, że... Polaków to my tu już więcej przyjmować nie będziemy, tylko z nimi problemy!
Już wcześniej myślała o życiu na misjach, ale nie była pewna. Prosiła Boga o znak. Gdy była jeszcze w Izraelu, spotkała włoskiego salezjanina. Włoch prosił by koniecznie pozdrowić w Polsce księdza Gajowego, misjonarza w Libanie. - No ale ja nie znam tego człowieka, Polska jest wielka, niemożliwe, żebym go miała spotkać! - protestowała. - No ale jakbyś spotkała, to pozdrów.
Którejś niedzieli już po powrocie błądziła po Warszawie, wieczorem poszła do niewielkiego kościołka na przedmieściach. Po mszy proboszcz ogłosił: dzisiaj gościmy w naszej parafii misjonarza z Libanu, księdza Gajowego. - Więcej znaków nie potrzebowałam! - śmieje się Asia.
Wstąpiła do Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. Odbywają się tam zajęcia przygotowawcze dla misjonarzy, tak duchownych jak i świeckich. Kurs trwa od września do maja, jest bezpłatny, placówka zapewnia również nocleg i podstawowe wyżywienie. Równolegle Asia zapisała się na kurs malarstwa ikonowego, no, bo jak już się kształcić... Poznana tam siostra zakonna skontaktowała ją z dyrektorem Papieskich Dzieł Misyjnych, spotkali się. Asia zapytała gdzie potrzebni są misjonarze.
- Wie pani, w Boliwii jest taki region Chapare, tam taka miejscowość...
- Bulo Bulo?
- No tak, skąd pani wie? W każdym razie pracuje tam taki ksiądz...
- Tomek Duda?
Tomka Dudę Asia znała z kolei przez inną znajomą. Okazało się, że misjonarz spędzał akurat ostatnie dni swoich wakacji w Polsce. Spotkali się, porozmawiali i już w kilka miesięcy później Asia znalazła się w Chapare. I siedzi tutaj już od czterech lat.
Jakby ktoś się wybierał, to zabawa odpustowa jest w sierpniu! (fot. z archiwum misji w Bulo Bulo) |
- Wiele dziewczynek przy mnie mówiło swoim rodzicom: mamo, ja nie chcę żyć w domu, chcę żyć w internacie! To ci mówi o klasie domu, z którego pochodzą... W co drugi weekend puszczamy dzieci do domów, żeby nie straciły kontaktu z rodziną. Zdarza się, że rodzice nie przychodzą by je odebrać. Dlaczego pan nie przyszedł? - pytam takiego ojca - Yyyy... zapomniałem! - odpowiada. Zapomniał o własnym dziecku. Część w ogóle pyta nas, czy dziecko mogłoby siedzieć w internacie także przez wszystkie weekendy, chcieliby mieć spokój od razu na całe 10 miesięcy roku szkolnego.
Pomimo powszechnej sympatii i serdeczności, mówimy o społeczeństwie, gdzie przemoc, a nie miłość, bywają bardziej widoczne: czymś względnie normalnym jest lincz, podpalają człowieka za jakieś przestępstwo - kradzież czy zdradę - mężczyzna płonie, umiera, ludzie patrzą, matki z dziećmi siadają na około i kręcą wideo na telefonach. Dlatego bardzo często dziewczynki z internatu nie znają miłości i opieki, a najważniejszym zadaniem wolontariuszek są nie tyle wspólne zabawy i odrabianie lekcji na popołudniowych zajęciach a raczej to, by po prostu być z nimi, pokazywać im człowieczą stronę człowieka. Czasem chodzi nawet o kwestie czysto cywilizacyjne.
- Mieliśmy tutaj takie dziecko - opowiada ksiądz Michał - którego rodzice mieli trzy samochody, potężny dom, w domu telewizor na kilkadziesiąt cali. Ale żyli jak ich przodkowie: wszyscy na kupie, w jednej izbie, na obiad ryż z jajkiem i koniec. No i to dziecko u nas pierwszy raz zobaczyło coś takiego, jak prysznic.
- Efekty pracy? To są zadania długofalowe, na rzeczywiste efekty trzeba nam będzie poczekać przynajmniej do następnego pokolenie. Póki co zbieramy żniwa pracy misjonarzy sprzed dziesięciu-piętnastu lat - zapewnia skromnie Asia - i tym efektem jest głęboki szacunek jaki ma dla nas społeczność lokalna za pracę, którą wykonujemy.
W ostatnich dniach Polską wstrząsnęła wiadomość o zamordowanej misjonarce Helenie Kmieć w Cochabambie. Cochabamba jest jednak trzecim co do wielkości miastem w kraju, a Bulo Bulo to niewielka mieścina na prowincji. Z zasady jest tu znacznie spokojniej, a szacunek dla misjonarzy - jak zapewnia Asia - daje solidne podstawy, by czuć się bezpiecznie. Sama nigdy nie spotkała się z agresją mieszkańców.
-No przede wszystkim to sprzątanie! - śmieje się Gosia, druga z wolontariuszek. Nauczyłyśmy je czystości! Wiesz jak tu ludzie żyją... Kiedyś przyjechał do nas szef chińskiego przedsiębiorstwa, które pracowało w regionie: my wynajmujemy ten budynek! - i pokazuje na internat. Ale my go wam nie wynajmiemy - odpowiada Asia. - Musicie nam go wynająć, my chcemy tylko ten, to jedyny schludny budynek w całej okolicy!
-Marzenie jest przede wszystkim takie, żeby im się chciało. To jest ziemia łatwego życia i łatwego zysku: sprzedasz worek koki i jesteś urządzony. Marzę, by dziewczyny jednak miały ambicję, żeby chciały czegoś więcej od życia, żeby chciały się uczyć, iść na studia, żeby się czymś zainteresowały, żeby miały szacunek do siebie samych i do innych ludzi. To właśnie próbujemy im przekazać w codziennym obcowaniu, w tej bliskości, w której stałyśmy się im ojcami i matkami, których nigdy nie miały.
I jeszcze...
- No i marzy mi się ... - dużo mi się marzy! - marzy mi się założyć tutaj przedszkole, zorganizować punkt konsultacyjny dla rodzin z dziećmi niepełnosprawnymi, ale do tego trzeba więcej, dużo więcej rąk do pracy!
Dostać się na misje wcale nie jest tak trudno, jakby mogło się wydawać. Najważniejsze jest to, że istnieje zapotrzebowanie. Gdy do tego zapotrzebowania komplementarnie znajdzie się osoba czująca powołanie do pomocy, to tak naprawdę sprawa załatwiona.
W tym roku internat w Bulo Bulo kończy już dziesięć lat! W tropiku jednak wszystko niszczeje i rozkłada się z potrojoną szybkością, dlatego internatowi potrzebny jest remont, a na remont potrzeba pieniędzy. Chętnym do dofinansowania prac budowlanych przekazuję "Bóg zapłać" od księdza Michała i wolontariuszek i zostawiam dane do przelewu:
Numer konta: 12 1020 4476 0000 8502 0046 8348
Michał Chromiński
Bank PKO BP
Oddział w Siedlcach
Tytuł przelewu: Remont internatuNo, chodźcie do nas! |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!