Na altiplano jest przede wszystkim
cicho: skoro nie ma nic, nikogo, nie ma źródeł dźwięków. Ruch
na drodze – niewielki. Spotkałem podróżującą samochodem grupę
znajomych ze Słupska. Podarowali mi puszkę smalcu, jaki byłem
szczęśliwy! Cisza, więc nic nie przeszkadza w słuchaniu książek
podczas jazdy. Honore de Balzac uczy mnie życia w swej Komedii
ludzkiej, w Kobiecie trzydziestoletniej. Natomiast Salar de Uyuni –
solnisko szerokości blisko dwustu kilometrów – uczy mnie śmierci.
Wjechałem od północy i zgubiłem
się. Na środku solnego jeziora są dwie wyspy: jedna nieco bliżej,
druga nieco dalej na zachód. Jednak ta druga jest znacznie większa
i mimo różnicy odległości, widać ją lepiej od północy. W
ogóle ją widać, pierwsza jeszcze długo nie ujawni się moim
oczom. Celowałem więc na drugą, na tę widoczną, mając ją za
pierwszą, i dziwiłem się, że żadne ślady nie szły w tamtym
kierunku. Wokół jeziora istnieje kilka osad: umowne drogi między
nimi biegną na wskroś solniska. Na tych drogach jest równo jak na
asfalcie. Poza nimi nawierzchnia jest nieco trudniejsza: solna
pokrywa podzielona jest na wielokąty. Na ich krawędziach gromadzą się
grudki słonych kryształków: w ten sposób pedałowanie poza
szlakiem jest nieco uciążliwe. Jechałem powoli, wolniej, łapiąc
się raz na jakiś czas dróg idących w mniej więcej sprzyjającym
kierunku, aż do momentu, gdy szlak szedł widocznie gdzie indziej,
niż chciałem. Grudki na krawędziach wielokątów i niepewność
męczyły. Poddałem się z nadejściem zmroku. Próbowałem rozłożyć
namiot, ale wiatr był zbyt silny (aha, nie dodałem, że jechałem
pod wiatr): zwiewał namiot nawet, gdy włożyłem do niego ciężkie
sakwy. O wbijaniu śledzi nie było mowy, sól jest zbyt twarda.
Zwinąłem namiot z powrotem, z powrotem założyłem sakwy na rower.
Położyłem pojazd na boku, przykryłem ponczem dla zatrzymania
wiatru i ułożyłem się za tym schronieniem w śpiworze. Oby nie
padało.
Uyuni i śmierć
Grudki
Więcej grudek
Obóz
Grudki o poranku
Nie padało. Następnego dnia
porzuciłem wyspę jako kierunek i chwyciłem się pierwszej drogi,
która na oko mogła prowadzić do Colchani, czyli do miejsca, gdzie
zbiega się większość solniskowych szlaków, 20 km od miasteczka
Uyuni. Jazda po płaskim, bez grudek, a do tego z wiatrem, była
szybka, łatwa i przyjemna. Po godzinie pedałowania zdałem sobie
sprawę z mojego błędu: zobaczyłem wreszcie mniejszą wyspę, czyli tę, do
której chciałem jechać, a której z północnego krańca jeziora
nie mogłem dojrzeć. Skręciłem w solną autostradę w jej
kierunku.
Wyspa leży mniej więcej na środku
jeziora. I zwłaszcza, kiedy się jest jeszcze daleko od niej, są
takie chwile na salarze Uyuni, że nie widać nic, nic tylko biel i
błękit. Biel soli, błękit górskiego nieba i rower, jak mucha –
maleńka i słaba – zawieszona między tymi dwoma ideałami.
Wiadomo, że wszyscy umrzemy. Wszyscy dobrze o tym wiemy, ja też. Na
salarze można to sobie wyobrazić, na środku salaru, bo tam
rzeczywiście nie ma nic, nic tak kompletnie. Można sobie wyobrazić,
że życie się skończy, że nasze ciało rozpłynie się, roztopi,
rozłoży i to co zostanie, to taki salar, takie nic, pustka i
przestrzeń, nawet bez wiatru. To wyobrażenie, to zobrazowanie
śmierci jakie dał mi salar było tak silne, tak przekonywujące, że
poczułem ukłucie w piersi które nie opuściło mnie przez kilka
kolejnych dni. Było to tak, jakby ktoś mi powiedział: umrzesz tego
i tego dnia, i jakby ten dzień był stosunkowo blisko. Tak było. Od
tamtego czasu myślę o śmierci niemal codziennie. Ale zamiast lęku
i bólu, który towarzyszył mi w pierwszych chwilach i dniach na
salarze Uyuni, są to myśli konstruktywne. „Zaczynaj z wizją
końca” - radzi Stephen Covey. Wizję już miałem, tę wizję
śmiertelnej nicości z salaru. Teraz rzeczywiście mogę zaczynać z
wizją końca: ta wizja została mi gdzieś z tyłu głowy. Ba, mam
ją nawet na zdjęciach, chociaż zdjęcia nie oddają tak doskonale
tej nicości, tego poczucia nicości gdy jesteśmy na środku salaru
i wiemy, że w zasięgu kilkudziesięciu kilometrów – a może
tysięcy kilometrów, co za różnica, i tak nic nie widać – nie
ma nic. A więc to prawda, życie się skończy, życie jest
ograniczone, czy warto je przeznaczać na kłótnie, na pieniądze,
na narzekanie, na robienie czegoś, czego nie lubię lub nie cenię,
na, i tak dalej. Zaczynać z wizją końca, zacząć od wycieczki na
Salar de Uyuni.
Fajny wpis. Sam chciałbym kiedyś być pośrodku niczego, żeby poczuć to, co Ty... Chociaż nie wiem, czy nie czułbym czegoś innego - w końcu ludzie są różni, to i uczucia mogą być odmienne.
Niesamowity film, muzyka urzeka.
OdpowiedzUsuńMaciek
Fajny wpis. Sam chciałbym kiedyś być pośrodku niczego, żeby poczuć to, co Ty... Chociaż nie wiem, czy nie czułbym czegoś innego - w końcu ludzie są różni, to i uczucia mogą być odmienne.
OdpowiedzUsuń