Większość mieszkańców znajduje
pracę u Niemca. Po niemiecku jednak nie mówią. W domach rozmawiają
w guarani, chcieliby się uczyć angielskiego, a w szkole wtłaczają
im hiszpański.
Caracarai leży za lasem. Trzeba
zjechać z głównej drogi, ze świeżego asfaltu pustawej trasy
numer osiem i wpuścić się w las po czerwonej gruntówce. Ten las
znika po kilkuset metrach. Wraca krajobraz typowo paragwajski: pampa
równie monotonna co jednolicie żółta o tej porze roku. Okazuje
się jednocześnie, że las, który z trasy numer osiem wydaje się
wielki i nieprzebyty, to tylko wąski pas zieleni ciągnący się
wzdłuż głównej drogi. To także nie las naturalny, a uprawa
eukaliptusów i – w mniejszym stopniu – kilku innych gatunków
drzew: młode i chudziutkie jeszcze pnie stoją na baczność w
równych odstępach, z szarawą mgiełką toksycznych insektycydów
na korze. To właśnie ten las należy do Niemca i w tym właśnie
lesie można znaleźć pracę.
„Chciałbym zostać
piłkarzem i grać w ligach europejskich.”
Czułem się bezsilny. Trzydzieści
twarzy stłoczonych w niewielkiej sali patrzyło na mnie uważnie,
ale bez słowa, bez wyrazu; twarz pokerowa, oblicze z kamienia.
Najgorsza jest wtedy niepewność, bo nie wiesz, czy są
zainteresowani, znudzeniu, wkurzeni czy obojętni. Może chcieliby o
coś zapytać, a może wyrzucić mnie stamtąd siłą. Robiłem, co
mogłem: żarty, pytania, jeszcze raz pytania, otwartość („muszę
wam przyznać, że w takiej sytuacji jest mi bardzo trudno”),
jeszcze raz żarty, odwołanie się do doświadczenia z innymi („z
grupą poranną początkowo też nie było łatwo, ale w końcu
weszliśmy w dialog”), przekonywanie („nie ma po co się
wstydzić, przecież wszyscy się znacie, przecież nikt tych
wypowiedzi oceniał nie będzie”). I nic, twarz pokerowa, oblicze z
kamienia.
„W tym roku będę pisał
wiersze i uprawiał sport.”
W kwietni spotkaliśmy się z Jessi w
Asuncion. Poznaliśmy się trzy miesiące wcześniej w Santa Cruz de
la Sierra, Boliwia, i Jessi zdecydowała potowarzyszyć mi w podróży.
Niecałe trzy lata temu skończyła stomatologię, ale pracowała
przede wszystkim jako instruktorka tańca: „W Boliwii dentystom
płaci się grosze i każe się pracować od rana do nocy”. Sprawy
mają się inaczej, gdy dentysta posiada własny lokal wraz z
wyposażeniem, ale właśnie to wyposażenie to inwestycja, na którą
póki co Jessi nie stać, a na którą woli zarabiać nie
przemęczając się niepotrzebnie. Lekcje tańca to zaledwie dwie
bezstresowe godziny dziennie, a płace – niczego sobie.
„Chciałbym zostać
znanym adwokatem.”
Maj, czyli paragwajska
jesień. Mleczna mgła poranków wisi nieruchomo nad wypłowiałym
pastwiskami wysokich traw. Krowy błąkają się pojedynczo, motory
grzęzną w błocie, ludzie, nie wiem co się dzieje z ludźmi, w
Paragwaju rzadko się ich widuje. W miastach jeżdżą samochodami i
motorami, na chodnikach nie ma nikogo. Na wioskach, bo ja wiem,
siedzą po domach, kryją się w trawie, na polach. Zresztą komu by
się chciało wychodzić w taką pogodę. Chmury powiszą dzień,
dwa, może tydzień, potem znowu wróci upał, trzydzieści stopni,
następnie kolejne wiatry z południa, deszcz, chłód i błoto. No,
nie tak wyobrażałem sobie tropikalny klimat. O paragwajskiej
pogodzie decyduje jednak nie tyle względna bliskość równika, co
sąsiedztwo Patagonii. Droga do arktycznego południa jest otwarta:
nie stoi na niej żadne pasmo górskie. Zimne wiatry hulają więc
bez przeszkód, i tak w Paragwaju jak i w brazylijskim Mato Grosso do
Sul temperatura potrafi spaść o kilkanaście stopni w mgnieniu oka,
a dokładnie: wraz z nagłym nadejściem „sura”, wiatru z
południa. Taki „sur” potrafi zwalić drzewo, zerwać słabo
przymocowany dach, a wiejąc z boku uniemożliwia utrzymanie się na
rowerowym siodełku (zdarzyło się niedawno). Należy wówczas
możliwie szybko znaleźć schronienie i pokornie czekać.
„Chciałbym nauczyć się
wielu języków i poznawać różne kultury.”
Z Jessi wpadliśmy na
pomysł, by w Paragwaju odwiedzać szkoły. Pani doktor uczy
najmłodszych poprawnie myć zęby. W Santa Cruz udało jej się
zdobyć osiemset szczoteczek do zębów, które teraz sukcesywnie
rozdajemy. Moje warsztaty kierowane są do starszych dzieciaków. W
Paragwaju szkoła podstawowa ma dziewięć klas, liceum – trzy. W
zależności od szkoły, na którą trafimy, pracuję z 7-9 klasą
podstawową lub z liceum. Próbuję ich motywować: przekonać, że
marzenia można spełniać. Opowiadam im o tym, że realizacja
własnych planów przynosi satysfakcję, sugeruję gdzie szukać
informacji i jak się rozwijać, podaję im przykłady ciekawych a
jednocześnie zwyczajnych ludzi – tych spotkanych podczas podróży
po Ameryce Łacińskiej. Na koniec proszę, by napisali mi na
kartkach dwie rzeczy: marzenia na przyszłość i konkretny plan na
bieżący rok. Potem losujemy cztery czy pięć z tych propozycji i
zastanawiamy się: jak krok po kroku spełnić dane marzenie czy
plan.
„Mój plan na ten rok to
zdać do następnej klasy.”
|
Myję zęby naturalne |
|
Myję zęby sztuczne |
|
Wszystkie zęby myję i wszystkim dzieciom! |
|
Las nie do końca naturalny |
|
Maskoty |
|
Wojciech w akcji |
|
Wojciech po akcji |
|
Smutek |
|
Obieranie pomarańczy - świetne zajęcie na długie jesienne wieczory |
|
Kałuża |
Nauczyciel tłumaczył mi później, że
młodzi boją się wypowiadać po hiszpańsku, no i że w ogóle są
raczej wstydliwi. „Z siebie nawzajem się śmieją, jak który co
po hiszpańsku spróbuje i się pomyli – opowiada – także proszę
się nie martwić, oni już tacy są, na moich zajęciach też mało
uczestniczą”. Śmieją się, że źle wymawiasz, albo szydzą, że
robisz z siebie obcokrajowca. O-b-c-o-k-r-a-j-o-w-c-a, ciekawe
Zapytałem, czy sprawa ma jakiś wydźwięk emocjonalno-historyczny:
hiszpański jako język najeźdźcy, kolonizatora, ale podobno nie
ma. Po prostu w domach zawsze mówi się w guarani, a chociaż
większość programów telewizyjnych czy radiowych jest po
hiszpańsku, to ten hiszpański pozostaje w jakimś stopniu językiem
obcym. Pozostaje jednak pytanie co jest problemem: hiszpański czy
guarani?
Proszę pana, to po prostu
przeszkadza.
Co?
No guarani! – rzuca mi z tonem
oznaczającym oczywistą oczywistość dyrektor liceum w Santa
Teresita, dziewięciu uczniów w pierwszej klasie, dwóch w drugiej
(„piłkarze wyjechali do szkół w mieście, żeby trenować”),
pięciu w trzeciej. - Czytasz im jakiś tekst, tłumaczysz
matematykę, chemię, nie rozumieją, trzeba powtarzać w guarani.
To dlaczego nie nauczacie po
prostu wszystkiego w guarani?
Ale po co!? To było by bez sensu,
potem pójdą na uniwersytet, do urzędu, do banku i się tam nie
dogadają, tam potrzebny jest hiszpański!
Ci z banku i uniwersytetu
zazwyczaj też mówią w guarani. Dlaczego nie można by całego
życia publicznego w Paragwaju nie prowadzić w tym języku?
„W tym roku chciałabym
pomóc wszystkim staruszkom opuszczonym przez ich rodziny.”
Zaczęliśmy w Chololo. Najzwyklejsza
historia z podróży: mężczyzna zapytany o drogę w Paraguari
okazał się zwariowanym Kolumbijczykiem, który zaprosił nas do
swojego domku za miastem (dał nam klucz), gdzie początkowo mieliśmy
spędzić łikend, a spędziliśmy dwa, z tygodniem włącznie.
Chololo stało się sceną dla serii przygód i pozwoliło zapoznać
się z szeregiem osobowości, które łączy dzienna trasa psa Dumy.
Duma lubi być z ludźmi, a jako że we wsi wszyscy ludzie kładą
się spać wcześnie, pies leci do Carlosa, który zasypia dopiero
koło czwartej nad ranem. O tejże czwartej Duma leci do domu Pedro,
skrobie łapą w drzwi sypialni i Pedro rozpoczyna pracowity dzień
od kawy i śniadania, by o szóstej wsiąść na motor i pojechać na
hektarową działkę warzywną. To dlatego Duma budzi nas właśnie o
szóstej. Skrobie w drzwi, witam go z rezerwą, bo Duma to pchlarz i
złodziej kur. On uwala się na środku przejścia i pozostaje
nieruchomy tak mniej więcej do siódmej, kiedy dzieciaki
przyjeżdżają autobusami do szkoły. Duma – uwaga! - Duma je do
tej szkoły odprowadza. Tak więc pierwsze warsztaty
dentystyczno-motywacyjne odbyły się w Chololo, następnie w Loma
Pindo, Santa Teresita, no i teraz to nieszczęsne Caracarai na
błotnistych dróżkach, gdzie wciąż jeszcze siedzimy, bo wciąż
jeszcze pada.
„W przyszłości chcę
zostać wojskowym.”
|
Miażdżenie kukurydzy na zupę |
|
O poranku |
|
Okno z widokiem na mandarynki |
|
Telewizor z widokiem na drzewa |
|
Kolumbijczyk Nibely, rodzina i znajomi królika |
|
Wodyspadanie |
|
Szpacery nad rzeko |
Widzi cię i wie od razu, żeś
nietutejszy, więc pierwsze pytanie – a zna hiszpański, prawie
zawsze zna – pierwsze pytanie w guarani. Wzrok wyzywający,
mieszanka delikatnej wzgardy i samozadowolenia, z ruchów emanuje
niewzruszona pewność siebie. Czeka, aż wypowiesz jedyną
przysługującą ci kwestię, to znaczy, że „nie rozumiem”,
wówczas uśmiecha się wyraźniej, mruży lekko oczy, szarlatan, i
dopiero wtedy pozdrawia cię po hiszpańsku. Strasznie są dumni z
tego swojego guarani. To zachęca, by się nauczyć. A póki co...
Póki co to może im będę odpowiadał po polsku, zobaczymy co
powiedzą.
„Licencjat z
pielęgniarstwa”
Dzieci śmieją się z
jessikowych kukiełek (pies szczerbaty, pies o białych zębach i Pan
Bakteria), przysięgają, że tak, że trzy razy dziennie, posłusznie
przesuwają szczoteczkę z dziąseł w stronę zębów, a na koniec
plują fluorem na lewo i prawo, bo strasznie gorzkie to dziadostwo.
Starsze odpowiadają na pytania, same również pytania zadają i
uczestniczą jak należy. Młody w Santa Teresita dziękował bardzo,
bo oni zawsze starają się coś organizować, ale nigdy im nie
wychodzi („nigdy? - pytam – ani razu?”, „ani razu” -
odpowiada), a teraz mają świeżą motywację, proszę pana. Na
karteczkach piszą zazwyczaj to samo: dziewczynki – prawniczki,
lekarki i pielęgniarki, chłopcy – piłkarze, żołnierze i
policjanci, i jeszcze raz piłkarze. Sporym zainteresowaniem –
przynajmniej w deklaracjach - cieszy się rolnictwo nietoksyczne z
nawozami typu bokashi na przykładzie ekwadorskim, o którym im
opowiadam. Od czasu do czasu zdarzy się jakiś informatyk, psycholog
czy piosenkarz. Jeszcze rzadziej: oryginalne, a jednocześnie
przemyślane propozycje. Ale tak chyba jest i musi być na całym
świecie. A może nie musi.
„Marzenie: chciałabym
zostać fotografem. Projekt: odwiedzić wioski i miasteczka
departamentu Caazapa robiąc zdjęcia i nagrania wideo aby rozwijać
się w kierunku, który sobie wybrałam.”
Dyrektor otworzył szerzej oczy, splótł
ręce, pogłaskał się po brodzie i wypowiedział niepewnym głosem
coś w rodzaju, ze to faktycznie miałoby sens. Nie chodzi o to, że
jestem genialny (na pewno tak pomyśleliście, prawda? No ale nie,
jednak nie). Chodzi o to, że wyrosłem na kontynencie europejskim
gdzie narodowość i język są niemalże synonimami. W Ameryce
Południowej istnieją z grubsza dwa języki*, więc trudno się
dziwić, że ktoś może sobie nie wyobrażać, że niewielki kraj
zwany Paragwajem mógłby używać tylko i wyłącznie języka, który
nie jest ani hiszpańskim, ani portugalskim.
*To będzie długa gwiazdka, taka
spadająca, z ogonem. W Peru czy Boliwii oficjalnie językami
urzędowymi są również języki rdzenne. Nie zmienia to jednak
przygniatającej przewagi języka hiszpańskiego we wszystkich
aspektach życia publicznego (nawet Evo Morales nie wypowiada się
ani w keczua, ani w ajmara). W Paragwaju guarani jest teoretycznie
językiem oficjalnym na równi z hiszpańskim, ale – jako się
rzekło – tylko teoretycznie. Nikt nie słyszał jeszcze obrad
parlamentarnych czy orędzia prezydenckiego w guarani. W szkołach
guarani ma pozycję podobną do języka obcego: cztery godziny w
tygodniu, a wszystkie inne przedmioty wykładane po hiszpańskim.
Wyjątkiem jest departament Caazapa, gdzie od zeszłego roku naucza
się w języku ojczystym dziecka, czyli w większości przypadków: w
guarani. Jak pisałem ostatnio, szczególnie interesujący w sytuacji
języka guarani jest fakt, że ludność rdzenna guarani praktycznie
wyginęła (obecnie stanowi mniej niż 2% populacji), jej język
natomiast przetrwał w powszechnym użyciu na terenie całego kraju i
w wielowymiarowej przestrzeni ras i krzyżówek. W latach
trzydziestych XX wieku Paragwaj wyciągnął z tego faktu bardzo
materialną korzyść: podczas wojny z Boliwią o Chaco w
paragwajskich szeregach zabroniono używać hiszpańskiego, a
boliwijscy informatorzy nie mieli pojęcia o czym w guarani
rozmawiali ich przeciwnicy. Podobnie jednak jak w innych krajach
Ameryki Łacińskiej język rdzenny wciąż nosi stygmat języka wsi,
biedoty i niewykształconych (chociaż najbogatsi jak najbardziej nim
władają), a mówić w guarani w Asuncion, stolicy kraju, to narażać
się na otwartą krytykę rozmówców czy reprymendę przełożonych.
Ten paradoks społeczeństwa dyskryminującego własną kulturę
powinien być jednak świetnie rozumiany w Polsce, gdzie dzieje się
dokładnie to samo, tyle że nie na płaszczyźnie języka. Ludzie
pochodzący ze wsi (rozumiejąc pochodzenie jako jedną, dwie czy
trzy generacje wstecz byłaby to zdecydowana większość z nas, w
tym autor tekstu) przeprowadzając się do miasta często usiłują
za wszelką cenę zatrzeć ślady „nieszlachetnego” wiejskiego
pochodzenia; „wieś” to synonim obciachu, „wieśniak” to
określenie obraźliwe. Analogicznie: mówić po hiszpańsku w
Asuncion to być tak jakoś bardziej miejskim, to potwierdzać swoją
miejskość.
„Chciałbym uczyć się o
Układzie Słonecznym.”
W Caracarai, w tej szkole za
lasem, pośrodku pól, gdzie nocą na skrzyżowaniu błotnistych dróg
śpią białe krowy, a ciszę przerywa jedynie tętent mandarynek
spadających po sadach na mokrą ziemi, było inaczej. Dzieci nie
śmiały się z kukiełek, nie odpowiadały dzień dobry (nauczyciel,
w guarani: „no, odpowiedzcie dzień dobry”, „dzień dobry!”),
wydawało się, że nie reagowały, może nie słyszą?, nie widzą?
Młodzi podobnie, siódma, ósma, dziewiąta klasa podstawówki,
trzydzieści twarzy bez wyrazu usadowionych pod ścianą. W których
momentach życia czujecie się zadowoleni? Nic. Szczęśliwi? Nic. W
Paragwaju jeździ się dużo na motorach, prawda? Nic. Ktoś z was
czyta książki? No oczywiście oprócz Nikogo... Znacie Nikogo?
Nikt, ha, Nikt to jest w dechę gość! Czyta książki, myje zęby
trzy razy dziennie, a nawet chodzi do dentysty co sześć miesięcy
na kontrole. Tu się zaśmiali, czyli rozumieją. Ale nie mówią,
„bo oni się, proszę pana, wstydzą mówić po hiszpańsku”, „to
po prostu przeszkadza! Co? No guarani!”. No chyba nie. Chyba ja
przeszkadzam, bo mówię po hiszpańsku w miejscu, gdzie po
hiszpańsku się nie mówi. Przecież jakbym mówił w guarani, to
odpowiedzieliby, że czują się zadowoleni, gdy wygrają mecz z
sąsiednią wioską, że w Paragwaju faktycznie dużo się na tych
motorach jeździ, no i że nikt nie czyta książek.
|
W Caracarai w ruch poszła zumba |
|
A grupa nieśmiałych zachciała zrobić sobie zdjęcie |
|
Pokój nauczycielski - biblioteka - sypialnia na weekend |
|
Ścieżyna do domu nauczycielki Porfirii |
|
Kwiaty z ogrodu Porfirii |
|
Grejfruty z ogrodu Porfirii |
|
Pancerzyki robali z ogrodu Porfirii |
|
Mandarynki jak wyżej |
|
Ogród Porfirii |
|
Kury Porfirii |
Wojtuś, u góry stronka trochę się rozjeżdża, zdjęcia i posty z lewej strony zachodzą na aktualny text tego posta. Czy u Ciebie też? Ja korzystam z Mozlilli.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! Karolina
Dzięki za tę informację! Największym problemem dla mnie w znalezieniu rozwiązania tego problemu, jest... zobaczyć problem, bo u mnie tak na chrome jak i mozilli wszystko dziala w porządku... W każdym razie jak będę miał kapinkę internetu więcej to poszukam w internetach o co może chodzić, bo już kilka osób mi komentowało, że im nie działa. A ten twój mozilla to jest w miare nowy aktualizowany, czy staruszek?
UsuńWydaję mi się, że mam najnowszą wersję, bo co jakiś czas się aktualizuje. Udostępniłam Tobie screenshota stronki na maila, może się przyda. Każdy post tak wygląda, a szkoda, bo mogłoby być ładniej :)
Usuń