Tak się czasami zdarza – a w
ostatnich latach: tak się zdarza zazwyczaj – że na stronie fizyk
w podróży nowin o podróży znajdzie się niewiele. Pojawia się
więcej esejów z pretensjami socjohistorycznymi,
nagrań wideo niekoniecznie podróżniczych, no a przecież strona „w
podróży” podobno, no to jak? Słuszna to pretensja! Wszak
istnieją – nieliczni, ale jednak – osobnicy zainteresowani
konkretnymi losami fizyka. Dla tej to grupy przygotowałem niewielkie
podsumowanie ostatnich miesięcy spędzonych w Paragwaju (ostrzegam:
tekst o nikłych walorach literackich i poznawczych).
|
Tak by to wyglądało na mapie |
W kwietniu do
Paragwaju przyjechała autobusem Jessica, z pochodzenia benijka, z
zamieszkania – santacruzenka, z narodowości – Boliwijka.
Wspólnie z Jessi realizujemy w Paragwaju projekt Higiene Mental
Higiene Dental (Higiena Umysłowa Higiena Jamy Ustnej),
o którym był tekst i
było wideo.
Po pierwszym dniu
Jessi prawie płakała i miała ku temu powody. Gospodarka
paragwajska ukierunkowana jest na eksport surowców (przede wszystkim
soi). Powoduje to – oprócz ostrych nierówności społecznych –
istotny dla cyklisty fakt, że większość dróg (nawet gruntowych
na prowincji!) zawalona jest kilkudziesięciotonowymi tirami z
ziarnem. Przy czym drogi w Paragwaju nie są do tego absolutnie
przystosowane. Jeśli mają asfaltowane pobocze tu pół biedy, choć
to i tak za mało, bo standardowy paragwajski pas ruchu wyrysowany na
jezdni wystarcza wręcz na styk by zmieściła się na nim
ciężarówka. Gdy dwie ciężarówki mijają się, przyczepy kołyszą
się na boki. Jak nie ma pobocza, to już w ogóle śmierć w oczach.
Jakby tego było mało, wschodnia część Paragwaju – ta
zamieszkana – jest przeważnie albo pagórkowata albo bardzo
pagórkowata. Gdy ciężarówka podjeżdża pod pagórek, musi
przyspieszać – mówi kierowca – żeby nie stanąć na
podjeździe. Gdy zjeżdża z pagórka, nie musi przyspieszać, ale
przyspiesza, no bo skoro już jest z górki... Paragwajskie główne
trasy przypominają swego rodzaju strzelnice po których latają z
prędkością przeszło stu kilometrów na godzinę
kilkudziesięciotonowe pociski wyładowane soją.
Wracamy do
chronologii wydarzeń: w Paraguari poznaliśmy Rodrigo, który
zjeżdża z gór na desce, robi filmy i reklamy wideo dla lokalnych
przedsiębiorstw z warunkiem, że muszą zatrudniać swoich
pracowników legalnie. Pytając o drogę przypadkowego przechodnia
poznaliśmy Kolumbijczyka Nibeli, który z miejsca zaprosił nas do
swej chatki w Chololo, nie będziecie musieli kupować jedzenia,
jedzenie wisi na drzewach, nie ma światła, ale pełnia księżyca
oświetla jak za dnia, i tak dalej, i tak dalej. Najedliśmy się
awokado za wszystkie czasy, a ubrania na stałe zaczęły nam
śmierdzieć dymem z ogniska. Także w Chololo zaczęliśmy objazd po
szkołach.
|
Pod górkę |
|
Chololo |
|
Ten po lewej to Nibely |
W Sapucai spaliśmy
w wagonie w pierwszym w Ameryce Południowej warsztacie kolejowym, po
którym zostało dziś tylko muzeum, a bilet wstępu o wartości 10$
potaniał do zera po trzech godzinach rozmowy z panem muzealnym,
który nudził się okropnie, bo tak jak do Paragwaju nie jeżdżą
turyści, tak do Sapucai nie przyjeżdża nikt.
W japońskiej
kolonii La Colmena nie spotkaliśmy wielu Japończyków, bo wszyscy
żyją na wsi. W miasteczku żyją Paragwajczycy zajmujący się
głównie naprawianiem motorów i sprzedażą alkoholu. W Villarrica
– jednym z większych miast kraju – zapytałem dziewczyny w
aptece co jej znajomi robią wieczorami. Dowiedziałem się, że nic,
że siedzą w domu. Rzeczywiście, ulice były puste, a słowa
aptekarki – złowrogie i okazały się zapowiedzią pięciu
tygodniu deszczy. W porze deszczowej utkwiliśmy na dobre w
błotnistym departamencie Caazapa: pedałowaliśmy 20-30 kilometrów,
trafialiśmy do szkoły i zostawaliśmy na 3-4 dni w oczekiwaniu by
choć na chwilę przestało padać. W Yuty przez cały weekend
usiłowaliśmy wysuszyć pranie podwieszone pod wentylatorami w
salach szkolnych – bez efektu. W Estacion Yuty z kolei spotkaliśmy
biblijną postać zwaną Mario Baez Balmaceda, dyrektor
najbiedniejszej ze szkół które odwiedziliśmy na całej trasie,
dyrektor który dał wszystko co miał Gotował zupę – dał zupę.
Przechodził chłopak sprzedający chipy (serowo-maniokowe bułeczki)
– kupił wszystkie i nam podarował (poza tym wybudował szkołę
własnymi rękami, zorganizował wieś by naprawić były most
kolejowy który w porze deszczowej okazał się jedynym połączeniem
między dużymi miastami Villarrica i Encarnacion i załatwił
mieszkańom wodę pitną). I pomyśleć, że kilka tygodni wcześniej,
w Loma Pindo – najbogatszej ze szkół, co to po dwa urządzenia
klimatyzacyjne na sale, specjalne dotacje z cukrowni, cuda niewidy –
nie potrafili podać nam szklanki wody. „Dziękuję” nawet nie
powiedzieli.
W Estacion Yuty
odwiedziliśmy najbiedniejszą szkołę, ale tak ogólnie w Paragwaju
nie widzieliśmy dużo ubóstwa. A już na pewno nie tyle, ile to tam
niby jest. Paragwaj to – podobno – najbardziej niedożywiony kraj
na kontynencie. Może dlatego, że nie mają ochoty jeść warzyw i
owoców. Właśnie tak: nie mają ochoty. Awokado gniją na drzewach.
Paragwajczycy mówią, że to dla ptaszków. Pomarańcze, mandarynki
i grejpfruty pleśnieją w ogródkach przydomowych, a mango wyrzuca
się na śmieci, lub w najlepszym razie: rzuca się świniom.
Paragwajczyk ma ochotę jeść mięso wołowe: nic mniej, nic więcej.
Dopiero parę
miesięcy później, w Araujo Cue, mężczyzna w średnim wieku
przyznał nam rację co do powyższej opinii. I nawet nie musieliśmy
go o to pytać, sam z siebie wyrzucił: tutaj nie ma biedy. Nie ma!
Nie ma biedy, nie ma biednych. Mamy wszystko: maniok, mięso, mleko,
ser, pomarańcze, grejpfruty, ryby, cebulę, wszystko mamy.
Niektórzy, owszem, nie mają pieniędzy, a Paragwajczyk jak nie ma
pieniędzy to mówi, że nie ma nic. Ale tak naprawdę ma wszystko.
W Araujo Cue,
oprócz „wszystkiego”, mają również po 10 hektarów na
rodzinę, co sprawia, że są uśmiechnięci, pozdrawiają radośnie
i żyją w obfitości. W sąsiedniej Bella Viście nie mają po 10
hektarów, za to miejscowy latyfundysta Nuñez w swoim czasie miał
57.000 ha tylko dla siebie. Potem trochę sprzedał i zostało 12.000
ha. W Bella Viście nie pozdrawiają i nie uśmiechają się. A
między Bella Vista i Araujo Cue to tylko 10 kilometrów.
Ale
zaraz zaraz, miało być chronologicznie. Potem byliśmy w Colonia
Uruguaya i w dalszej części podróży okazało się, że chyba nie,
chyba nie byliśmy w Colonia Uruguaya, bo nikt o tym miejscu nigdy
nie słyszał, więc najpewniej nie istnieje. W Coronel Bogado
trafiliśmy na festiwal imigrantów, jedliśmy gołąbki i pierogi
ruskie. Zaprosił nas do siebie Tadeusz Nita, a jego żona, Czeszka
Irene, upiekła kaczkę. W salonie polskim zaśpiewaliśmy hymn
(polskim zwyczajem) i najedliśmy się wołowego mięsa za wszystkie
czasy (zwyczajem paragwajskim). Dalej, trzysta kilometrów w stronę
Ciudad del Este, wszystko było obsiane transgeniczną soją i nie
widzieliśmy może ani jednego drzewa. Wszystkie wycięli. W
Paragwaju nie ma lasu, chyba już pdoawałem tę liczbę, ale
powtórzę: w zamieszkałym, wschodnim regionie kraju, ostało się
3% naturalnego drzewostanu.
|
Higiene Dental |
|
Estacion Yuty |
|
Tadeusz |
W
Obligado poznaliśmy Alexa, który został naszym największym
paragwajskim przyjacielem. Chociaż chyba nie tak aż paragwajskim,
bo nazwisko Abegg wskazuje bardziej na niemieckie czy wręcz duńskie
pochodzenie, a język ojczysty – portugalski – precyzuje historię
rodziny, która jak wielu innych germańskich emigrantów wyjechała
na początku XX wieku do Brazylii, a w latach 70' przeniosła się do
Paragwaju. I tak wschodnia część wschodniego Paragwaju okupowana
jest współcześnie przez Brazylijczyków, a w rzeczywistości przez
Niemców i Włochów, którzy to, jako się rzekło, uprawiają soję,
która nie jest ani organiczna, ani zdrowa, ani dietetyczna. Raka się
można nabawić od toksyczności w niej zawartych, to owszem.
Obligado,
mówimy, to Miami Paragwaju: ulice czyste, ruch zorganizowany, domy
takie, że z łatwością można by uwierzyć, że to, bo ja wiem,
Lucerna, Ticino, czy inne niewielkie miasto szwajcarskie. Za Obligado
pagórki rosną jeszcze bardziej, a że dodatkowo przeziębiam się a
wiatr wali mi prosto w pierś, po trzech dniach pedałowania do Santa
Rity kończy się – zakładam – jakimś zapaleniem płuc czy kto
wie co to było, w każdym razie zakaszlałem cały Pierwszy
Paragwajski Kongres Nauk Społecznych i musiałem sięgnąć do
antybiotyków. Aha, i zahaczyliśmy o Argentynę, ale trasa 14 to
trasa samobójcza: wąska jak linijka, bez pobocza, a ruch jeszcze
większy niż w Paragwaju. Jakby ktoś chciał zakończyć żywot
szybko i boleśnie, to proszę bardzo. Podobno na odcinku
Posadas-Puerto Iguazu (jakieś 300 km) w ciągu roku umiera 270 osób.
Wierzę. Po traumatycznych przeżyciach natychmiast wróciliśmy do
Paragwaju.
Potem
wspomniany kongres, o którym już pisałem. W Ciudad del Este
zaznajomiliśmy się ze słynnymi targami elektronicznymi, a za
granicą brazylijską odwiedziliśmy jeszcze słynniejsze wodospady
Iguazu. I powiedzieliśmy sobie: teraz to już będziemy pedałować
sprawnie! Szybko będziemy pedałować! Bo do tamtej pory
zostawaliśmy co chwilę 3, 4, 7, 15 dni u każdej poznanej rodziny i
trochę nam się przedłużyło. Aha, no a w Ciudad del Este, też
machnęliśmy ponad tydzień, goszcząc u Tio Polaco, wujka Polaka, o
którym słyszałem dwa lata wcześniej w Kolumbii, bo to, proszę ja
ciebie, motorowiec, znany motorowiec, a jaki sympatyczny. A jak
zarabia, panie, 8 tysięcy dolarów na stanowisku strażnika leśnego
w rezerwie administrowanej przez Itaipu, największą elektrownie
wodną świata na granicy między Paragwajem a Brazylią. Takich płac
to nawet w Yellowstone nie ma.
|
Nikt nie spodziewał się... cerkwi prawosławnej! |
|
Silosów może bardziej ktoś się spodziewał.... |
|
... ale domowego sushi? (Kolonia japońska La Paz, Itapua) |
|
Alex z córą |
|
Alex bez córy |
|
Tańcy priekrasny |
|
Pati |
|
Tata Pati |
|
Córa Pati |
|
Warsztaty z etnią mbya |
|
Wodospad Monday |
|
Jak staliśmy się sławni |
Teraz
szybko! Po dwóch dniach pedałowania poznaliśmy w Mbaracayu ojca
Andrzeja z Polski i tydzień zleciał... nawet nie wiadomo kiedy
(poznaliśmy przy tym etnię Ava Guarani, zakonnice wieszczące
koniec świata a przynajmniej koniec Paragwaju, że go pustynia
zasypie... no i chyba mają rację, bo tak bez lasów w pasatowym
regionie... , odwiedziliśmy również pałac – z wieżyczką! -
latyfundysty Paulinho o – ma się rozumieć – brazylijsko-włoskim
pochodzeniu, co to rąbie soję na tysiącu hektarach, a wokół
pałacu chłopi w czworakach, normalnie szesnasty wiek
złotoszlachecki, tylko soję na zboże zamienić). Po Mbaracayu
odwiedziliśmy szkołę w Itakyry. W sumie szkół odwiedziliśmy ze
25 i właśnie w Itakyry dopadł nas kryzys bo po raz kolejny
przyjęcie przez nauczycieli było jakieś takie... nijakie. Zdarzyło
nam się w Paragwaju wielokrotnie spotkać z obojętnością i jakoś
nam to skrzydła podcinało na każdym kroku. Bardzo często ci
ludzie jacyś tacy zahukani, zawstydzeni?, nie wiem czy zawstydzeni,
może niezainteresowani, ale zawsze zainteresowani swoimi kontami na
facebooku które sprawdzają bez wytchnienia (mówię o nauczycielach
podczas zajęć). Dziękuję powiedzieć potrafią rzadko. Ucieszyć
się – jeszcze mniej. Jednym słowem: takie przyjęcia nie
zachęcają by kontynuować projekt. Już mieliśmy przestać, ale
następnego dnia w Paso Cadena, wsi etni Ava Guarani, ucieszyli się
bardzo z naszego przyjazdu. Za to w Bella Vista – nic. Plaża. W
Bella Vista, jako się rzekło, nawet „dzień dobry” nie chcą
odpowiedzieć.
Szczęściem
znaleźliśmy się wkrótce w Curuguaty w szkole z internatem
prowadzonej przez brata Thomasa ze Szwajcarii, znowu tydzień
postoju, bo i sympatia brata, i ojcia Canute z Indii, a i samo
Curuguaty miasteczkiem jest miłym. Miasteczka paragwajskie takie jak
Paraguari, Villarrica czy Caazapa straszą pustką. Nic się nie
dzieje. Nikt się nie śmieje. Nikt nie wychodzi z domu. W Curuguaty
jest życie, nawet kilka drzew w okolicy się ostało, więc pachnie
nie tyle insektycydami, co puszczą, przyjemnie jest zupełnie. Aha, no i odwiedziliśmy Marina Cue, gdzie pięć lat temu doszło do masakry rolników bez ziemi i chyba coś trzeba by o tym napisać, bo w polskiej prasie zdaje się o tym nie było.
|
Padra Andres |
|
Krzesła w Sanja Moroti |
|
Dzieciaki z Paso Cadena |
|
Święto folkloru |
|
Zachód słońca, czyli dobra strona Bella Visty (bo bella vista oznacza właśnie "ładny widok") |
|
Szkoła w Marina Cue |
|
Dość duży grejpfrut w Curuguaty |
|
Papryczki w szkole rolniczej w Curuguaty |
|
Dziewczynka z Marina Cue |
|
Warsztaty w Marina Cue |
|
Marina Cue, oł je |
|
Martina, szefowa rady sąsiedzkiej w Marina Cue |
|
Jeden z ostatnich paragwajskich lasów, niewinne uwikłany w konflikt między latyfundium a rolnikami bez ziemi |
|
Sadzenie drzew owocowych |
|
Pierwsze podczas tej podróży slajdowisko! |
|
Paragwajczyk przy śniadaniu |
|
Brat Thomas |
A w
Chaco to już w ogóle inne sprawa. W Chaco ludzie z powrotem są
ludzcy, przynajmniej ci, których poznaliśmy do tej pory: strażacy
z Villa Hayes, rodziny żyjące na kilometrze 106 drogi Transchaco i
przede wszystkim dzieciaki ze szkoły Pai Puku. Szkoła z internatem
Pai Puku w 12-letnim cyklu edukacyjnym (9 lat podstawówki, 3 lata
liceum) kształci jednocześnie w całym szeregu profesji. Uczniowie
wychodzą z bukietem tytułów zawodowych: fryzjerstwo,
pielęgniarstwo, elektryka, hydraulika, stolarstwo, krawiectwo.
Wszystko to w środku suchego buszu Chaco, gdzie przejeżdża się
czasem dziesiątki kilometrów bez napotkania domu czy wioski. A
najlepsze jest to, że uczniowie Pai Puku nie mają telefonów
komórkowych z whatsappem i facebookiem! Że w ogóle nie mają
telefonów komórkowych i wciąż jeszcze są ludźmi żyjącymi tu i
teraz! Jakie to wspaniałe (a coraz rzadsze, coraz rzadsze). Dzięki
temu, zamiast oglądać nagrania ze śmiejącymi się kotkami,
przesyłać łańcuszki szczęścia i plotki na whatsappie, podchodzą
do nas, rozmawiamy, gramy w siatkówkę, pijemy mate i wcale nie chce
się nam stąd iść. Mieliśmy jechać dwa dni temu. Nie udało się.
Mieliśmy jechać wczoraj – nic z tego. Dzisiaj już prawie
wyjechaliśmy, ale wciąż jeszcze... Może jutro pojedziemy dalej.
|
Strażacy z Villa Hayes |
|
718 km do granicy z Boliwią |
|
Obóz, km 106 |
|
Droga Transchaco |
|
Meble to jedno ze źródeł dochodu szkoły Pai Puku |
|
Szkolny obiad |
|
Szkolne kwiaty |
Czytam sobie "Listy z podróży do Ameryki" H. Sienkiewicza i pomyślałem, że się tu podzielę jednym fragmentem: "Podróżomania jest jak wszystkie inne nałogi. Pierwszy krok jest najtrudniejszy, a potem popycha już jakaś dziwna siła, jakby Żyda Tułacza, coraz dalej i dalej." ¡Un saludo y buen viaje!
OdpowiedzUsuńSoja, jak rozumiem, rakotwórcza od oprysków?
OdpowiedzUsuńod glifosatu przede wszystkim
Usuń