Z pamiętnika młodego pisarza (0): jak zostałem pisarzem
Drogi Pamiętniczku!
Mamy XXI wiek i ja
także – jak wielu – borykam się z problemem identyfikacji.
Wbrew pozorom nie chodzi tu o kwestie wydumane, absolutnie
teoretyczne, nie. Rzecz jest najzupełniej przyziemna, konflikt –
codzienny. Dajmy na to, że jadę na rowerze, zatrzymuję się w
miasteczku A i ktoś pyta mnie: kim jesteś? Wiedziałem, że zapyta,
ale i tak – i to za każdym razem – zostaję zaskoczony.
Zwłaszcza, że pytanie lubi przybierać różne formy: pozornie za
każdym razem inne, a jednak – w istocie – zawsze takie same.
Tymczasowe miejsce pracy |
Ale przejdźmy do
konkretów: niech A będzie Porto Murtinho, Mato Grosso do Sul,
Brazylia, a za pytającego przyjmijmy kobietę, która wychodzi z
kompleksu sportowego na rogu rynku w słoneczne, zbyt słoneczne
popołudnie. I co tu odpowiedzieć? Jeżdżę rowerem? A w Polsce? W
Polsce to nic, od czterech lat tam nie byłem. No tak, ale co pan,
jakby to powiedzieć, jaka jest pana profesja. Zasadniczo jestem
matematykiem i fizykiem, myślę sobie. To znaczy najpierw myślę,
zastanawiam się, a potem mówię. Znaczy nauczyciel? No nie, robiłem
tam takie... badania. Trzy kropki, bo zawieszam wówczas głos
szukając lepszego słowa niż „investigaciones”. I nigdy nie
znajduję, a rzecz w tym, że „investigaciones” to dla pokaźnej
części populacji to, co robi gość w kafejce internetowej, gdy
przychodzi klient nieobeznany z nowymi technologiami i prosi by mu
znaleźć – zinwestygować znaczy – jak się piszę CV, czy coś
w tym rodzaju. No więc wychodzi głupio: fizyk który pisze CV, a do
tego jeździ na rowerze. Zupełnie nie trzyma się kupy.
Ciągnie: czyli
rowerzysta? Ona chce, pragnie, wymaga precyzji. Wszyscy jej wymagamy, chcemy mieć jasność, uchwycić się pewnie nowego
elementu rzeczywistości, nie mieć wątpliwości. Poza tym taka
pewność wzbudza zaufanie: jakbym powiedział, że jestem
hydraulikiem, to byłby konkret, sprawa załatwiona. A tu ni fizyk,
ni rowerzysta. Bo ja - tak między nami - nie jestem jakimś
zaraz pasjonatem. Nie wiem z czego się robi ramy, jaka marka lepsza,
nie mam pojęcia, więc chyba nie zaliczam się do bractwa dwóch
kółek. A tak oprócz pedałowania, już mógłbym ją oskarżyć o
ciekawską po prostu, co pan robi? Co robię, no, piszę. Pisze pan?
Piszę. Patrzy na mnie. Piszę artykuły. Dalej patrzy, czeka na ciąg
dalszy. Piszę artykuły do gazet w Polsce. Czasami. O! To
entuzjastyczne „o!” motywuje mnie, by rozwinąć. No tak, mamy
takie magazyny podróżnicze, mamy magazyny opinii, piszę w jednych
i w drugich. Czasami, nie dużo. Chcę sprostować, by nie brano mnie
za jakiegoś dziennikarza, przecież nie jestem dziennikarzem. A w
Wenezueli napisałem książkę, dodaję. Książkę?! No tak, taką
książkę właśnie, tak. Znaczy się pisarz!
Porto Murtinho, nabrzeże rzeki Paragwaj |
Eksperymentalnie zdecydowałem się nie protestować. Dalej wydarzenia potoczyły się same: od orzeźwiającej szklanki zimnej wody, przez spotkanie z burmistrzem i selfi z sekretarkami urzędu gminy, po darmowy hotel i kolację. Hotel posiadał na wyposażeniu tyle przemysłowych lodówek, co pokoi, bo Porto Murtinho wędkarską turystyką stoi – piszę to w ramach promocji moich dobroczyńców.
Przechodząc do konkluzji: jak
widać w przytoczonym przykładzie, warto wiedzieć kim się jest.
Taka wiedza potrafi znacznie ułatwić konwersacje, a nawet
doprowadzić do audiencji w pałacyku prefektury wychodzącym frontem
na rzekę Paragwaj. Wobec powyższego uznałem, że będzie zupełnie
praktyczne, jeśli zaakceptuję chrzest, jaki odbyłem w Porto
Murtinho i przyjmę miano pisarza, jakie mi tam nadano. Trzy dni temu
użyłem go nawet wjeżdżając do Boliwii: „escritor” wpisałem
na formularzu wjazdowym. Jednocześnie chciałbym przeprosić
wszystkich prawdziwych pisarzy – tych, co to stawiają średniki
nader obficie, należą do penklubów i mają książki w kanonie
lektur szkolnych od klasy szóstej wzwyż - którzy nie zgodzą się,
bym uzurpował sobie prawo do tytułu im tylko przysługującego.
Zaręczam jednak, że nie mam najmniejszego zamiaru używać go dłużej,
niż to koniecznie. Jak tylko zajmę się czymś innym – jak
murarstwo, matematyka, biznes czy socjologia – czym prędzej
przyjmę odpowiednią temu zawodowi plakietkę: murarz, matematyk,
etc.
Urząd gminy czy tam prefektura |
Tymczasem jednak,
świeżo ochrzczony, zapoznaje się zupełnie na nowo z tym, co można
by nazwać życiem etatowego pisarza. Życie to – co już udało mi
się zaobserwować – nie odbiega w swej codzienności od kolei
losów innych profesjonalistów. By dać pewien przykład: także w
przypadku pisania, by rozpocząć pracę, należy wpierw zadbać o
narzędzia. Z tych zaś najważniejsze jest biurko. Oto i pierwszy
problem: bo jeśli nie sprzedają biurek? A nie sprzedają, w Puerto
Suarez nie sprzedają biurek, ani jednego. Konsternacja. Jechać do
Santa Cruz? Sześćset kilometrów. A jakby tak skrzynki po owocach: zupełnie porządne, z
grubych desek, na bazarze sprzedają je za 5 pesos -jakieś 2.50 zł - i pozostałaby tylko kwestia
blatu. Czyli widzisz Pamiętniczku, że problemy są zwyczajne i
powszechne, a jednak można się spotkać z krzywdzącymi opiniami,
że powinienem sobie znaleźć „prawdziwą” pracę. O tak, są i
tacy, pytają mnie: jaki sens tak jeździć, albo: jaki jest sens tak pisać. Wówczas ja mam ochotę
zapytać jaki sens tak siedzieć na tyłku i wykonywać powtarzalną
pracę która cię nie interesuje (ale nigdy nie pytam, gdyż z
upływem czasu nawet w sercach fizyków kwitnie owocowy krzew
empatii). Znajduję się zatem w Puerto Suarez, Santa Cruz, Boliwia,
gdzie na co dzień mam zamiar kontynuować rozpoczętą już książkę
dotyczącą Paragwaju (i składać do kupy film dokumentalny: ale na miano filmowca nie mam co liczyć z braku markowych ciemnych okularów i holywoodzkiego, śnieżnobiałego uśmiechu; tymczasem pisarzowi w spranych koszulkach do twarzy). Raz w tygodniu natomiast będę zwierzał
się Tobie, Pamiętniczku, relacjonując Ci pisarską codzienność.
Multipotencjalista się znaczy :P
OdpowiedzUsuńSzerokiej drogi! :)
OdpowiedzUsuńUśmiałam się do monitora zdrowo.. :D
OdpowiedzUsuńChwytający za serce wpis do Pamiętniczka.
Gratuluję chrztu na pisarza! ;)