Że w Boliwii nie wszystko jest cztery tysiące metrów nad poziomem morza plus chłód i sól —
to już wiemy. Ale że takie rzeczy, takie rzeczy...!
|
Las Pozas |
Chiquitania — region bardziej kulturowy niż geograficzny we wschodniej części kraju, pełen drewnianych kościołów ukrytych w puszczy obrastającej przepastną równinę — nie należy do najbardziej znanych atrakcji Boliwii (i błąd, błąd). Położone poza głównym szlakiem Santiago de Chiquitos znane jest może jeszcze mniej. Aby tam dojechać, trzeba zboczyć z głównej trasy na brazylijską granicę i wspiąć się na górski grzbiet o płaskim szczycie — zupełnie podobny do
wenezuelskich Tepui. Tam ukryło się niewielkie miasteczko na osiem przecznic, jeden kościół i festiwal muzyki barokowej od czasu do czasu.
(Chyba kiedyś powinienem w końcu napisać coś więcej o jezuitach w Ameryce Południowej bo to taki wdzięczny temat. W każdym razie: owszem, uczyli miejscowych gry na skrzypcach).
|
Mapeczka |
Niespodzianki się nie kończą, bo od przykurzonego ciszą rynku Santiago odchodzą w cztery strony świata liczne szlaki: rzecz rzadko spotykana na kontynencie, gdzie góry zwykle pozostają pod zazdrosnym dominium agencji turystycznych, które to czuwają, by nikt się tam nie mógł wybrać bez opłacenia kosztownej wycieczki. A tutaj proszę: mapka, rudymentarne oznakowanie, do tego przyjemny klimat odpowiedni 700 metrom nad poziomem morza — no luksus.
Tras jest blisko dziesięć: u celu zwykle czekają wodospady, formacje skalne, a w jednym wypadku: malowidła ścienne. Długość tras waha się od pięciu do kilkunastu kilometrów i pewną wadą jest, że we wszystkich wypadkach są to ścieżki bez kontynuacji, więc musisz iść i wracać tą samą drogą.
|
El Mirador Grande |
Na Las Pozas — niewielkie stawiki skalne połączone wodospadami — idziemy prawie dwie godziny. Wieczorem wspinamy się na Mirador, wyższą partię tej boliwijskiej odmiany gór stołowych, gdzie tylko wiatr, skalne słupy i widok na jednolitą zieleń na północ, w kierunku Amazonii. W tym kierunku ustawiliśmy wyjście z namiotu: na ten dywan z drzew, nieogarnięte lęgowisko jaguarów i park narodowy Tucabaca.
Sprzymierzeńcy urzędującego prezydenta Evo Moralesa wyrżnęli tam ostatnio kilkadziesiąt hektarów drzew, prawdopodobnie pod nowe uprawy liści koki, surowca do produkcji kokainy, ale miejscowa ludność zareagowała podpaleniem posterunku policji w siedzibie gminy Robore i beztroscy rolnicy zostali już stamtąd wygonieni (podobno).
Miejmy nadzieję, że ta postawa utrzyma się i wschodnia Boliwia nie podzieli losów wschodniego Paragwaju, wyciętego w pień w 90% swej powierzchni.
A do Santiago de Chiquitos trzeba wrócić, trzeba, dużo ścieżek jeszcze do obchodzenia. Tylko jedzenie należy zabrać ze sobą, bo w dwóch sklepikach nie ma zbyt wiele, a nie samym chlebem żyje człowiek (chociaż, przyznaję, domowe piekarnie niczego sobie).
(Aha, byłbym zapomniał: jeśli ktoś się zastanawia czy warto kupić namiot popularnej ostatnio marki NatureHike, to podpowiadam: zupełnie nie warto. Materiały może i nie najgorsze, ale projekt godny promocji z Biedronki. Konkretniej: jeśli płachta namiotu się nie naciąga po nabiciu wszystkich szpilek i napięciu odciągów no to naprawdę nie jest dobrze.)
|
Baseniki |
|
Kąpiele |
|
Radości |
|
Lasy |
|
Więcej lasów |
|
Kolory |
|
Kaktusy |
|
Jedź na wczasy tam gdzie dzikie rosną ananasy |
|
Góry stołowe Boliwii |
|
Jedna skała |
|
Wiele skał |
|
Towarzyszka |
|
Towarzysze |
|
Źle, źle, źle |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!