Diego Maradona: odszedł symbol
"Umarł Diego. Ten sam Diego, który urodził się w ubogiej dzielnicy Fiorito, ten Diego, który wydał pierwsze zarobione pieniądze na dużą pizzę z mozarellą dla swojej matki; Diego, który miał dzieci i który pod koniec życia zaczął nawiązywać z nimi kontakt; ten Diego który zdradzał swoje żony, zażywał narkotyki, ten Diego, który miał problemy z alkoholem, Diego ziejący nienawiścią do gejów, lesbijek i osób trans, Diego agresywny i brutalny, Diego, który miewał rację i który się mylił, i który tymi pomyłkami obciążył życiorysy innych.
Ten sam Diego, którego dziś opłakuje ogromna większość ludzi z niższych klas społecznych, bo jeśli zrozumieć jego skomplikowany życiorys, był nadzieją dla wielu chłopaków z marginesu, którzy dzięki niemu widzieli możliwość spełnienia snu. I nie chodzi tu o żaden sen amerykański, tylko sen ogromnej większości Argentynek i Argentyńczyków ubogich, sen tych, którzy migrują w poszukiwaniu pracy, sen biednego, który marzy by kupić wreszcie własny dom dla swojej matki [...], ten Diego, który popełniał błędy, ale któremu nigdy nie darowano piętna gównianego czarnucha ze slumsów.
Nie popadniemy w uproszczone myślenie, że maczyzm i patriarchat działają i mogą być osądzane tak samo w środowisku klasy średniej jak w sytuacji ubóstwa. Nie zapomnimy, że ludzi z piętnem rasy, tych «gównianych czarnuchów» nasze społeczeństwo karze podwójnie, bo ocena moralna ciąży znacznie bardziej wobec Innego. Nie będziemy również spoglądać w stronę tej «dobrej» klasy średniej, niby tolerancyjnej i otwartej, która wysławia się politycznie poprawnie, ale pozostaje bezczynna wobec cudzych problemów, albo, przeciwnie, staje w wyścigu obowiązkowej dobroczynności, osądzając przy tym tych «złych-biednych», którzy nie potrafią się zachować, kiedy oni, dobrzy z klasy średniej, ofiarują im należne prawa przebrane za przysługi; wówczas rasizm w obronie własnej razem z przywilejem bycia białym nie znają litości i «gówniany czarnuch» wychodzi z ust z całą łatwością.
Maradona dla wielu był nadzieją, by żyć lepiej, by coś z tego życia dla siebie wyciągnąć, choćby szacunek dla samego siebie, bo często dla nas, ubogich, to jedyne, co mamy, by iść do przodu z podniesioną głową, i w tym sensie Diego, czy go lubimy czy nie, miał znaczenie historyczne." (źródło, klik)
Gdy umiera Fidel Castro, Hugo Chavez czy Diego Maradona, umiera ktoś więcej niż rewolucjonista, polityk czy piłkarz. Wszyscy trzej byli ludźmi, wszyscy popełniali błędy, ale i wszyscy stali się symbolem pewnej epoki, pewnych grup społecznych: tych zapomnianych i marginalizowanych.
Czuję pewną niejasną, a jednocześnie zdecydowaną niestosowność, gdy słyszę tych, którzy w Argentynie chcą minimalizować Maradonę: bo brał narkotyki, bo miał nieślubne dzieci, bo bił. Podobne odczucia nachodzę mnie, gdy słyszę, że ktoś chce odbierać honorowe tytuły Janowi Pawłowi II. On też popełniał błędy. Pani, Pan, którzy to czytają, Państwo nie popełnili błędów? Gratuluję. A może popełnili, ale honory i nazwy ulic należy nadawać tylko tym, którzy nie popełniali? Wówczas z miejsca trzeba by było odebrać nazwy ulic wszystkim królom i szlachcicom. Potem, jakby się porządnie zabrać za pozostałe życiorysy wielkich poetów, generałów i bohaterów, ostalibyśmy się pewnie tylko z ulicą Koziołka Matołka. Historyczne znaczenie to chyba coś więcej niż "czyste konto", a bohater, który się myli —taki bohater z krwi i kości— potrafi nas nauczyć znacznie więcej, niż wyidealizowana postać z pomników i podręczników do historii: doskonała i bez skazy.
Maradona miał kiedyś powiedzieć z ironią: "Yo nací en un barrio privado", czyli —tak to można rozumieć— urodziłem się w prywatnej dzielnicy. Ale słowo "privado" po hiszpańsku ma dwa znaczenia. To drugie to: "pozbawiony". Pełne zdanie brzmiało następująco: "Yo nací en un barrio privado: privado de luz, de agua, de teléfono y de gas”, czyli "Urodziłem się w dzielnicy pozbawionej: pozbawionej elektryczności, wody, linii telefonicznej i gazu".
A potem trzymał w rękach złoty puchar mistrzostw świata.
25 listopada 2020 roku odszedł Diego Maradona. Odszedł symbol Argentyny, w której tak 60 lat temu —kiedy Diego się urodził— jak i dziś, splendor kontrastuje z nędzą, a bogactwo niewielu ściśle wiąże się z ubóstwem mas. Największy piłkarz historii połączył te dwie rzeczywistości w jednym życiorysie.
(Więcej o sytuacji społecznej Argentyny w 12 odcinkach podcastu Radio Argentyna.)
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!