Sfilmować niepewność

Z Pancho poznaliśmy się pięć dni przez kwarantanną. Spędziliśmy kilka dni na przedmieściach Zapali. Potem on pojechał w stronę Rio Cuarto, ja — do Junin de los Andes. 

Spotkaliśmy się ponownie pod koniec grudnia w Epuyen w prowincji Chubut, żeby razem przejechać kawałek trasy na południe.

Zobacz też ---> Na południe IV: Neuquén

Kwiat

Do Chubut wjechałem przez las. Prowincja podobno wymagała od wjeżdżających rezerwacji hotelowych, ubezpieczeń antycovidowych i kilku innych dokumentów, których nie posiadałem. Pomógł fakt, że obozowisko Virginii, w którym zatrzymałem się na Boże Narodzenie, leży na samej granicy Rio Negro i Chubut. Piaszczysta ścieżka rozciągnięta pośród plantacji sosen prowadzi w kierunku El Hoyo i dwa czy trzy kilometry dalej łączy się z drogą krajową numer 40. 

Zobacz też: --> Virignii miejsce na ziemi

Miasteczka El Bolson, Lago Puelo, El Hoyo i Epuyen tworzą mikroregion nazywany Comarca Andina. To kolejna z atrakcji turystycznych w argentyńskich Andach, ale odróżniająca się odrobinę od sztampowych Bariloche czy San Martin. W Comarca Andina, oprócz hoteli, cukierni i restauracji, istnieją ludzie i rodziny prowadzące życie niezależne od odwiedzin turystów z Buenos Aires, Brazylii czy Europy zachodniej. W El Hoyo istnieją owocowe sady, w Epuyen mieszkają drwale czy producenci mebli. Region nie jest więc kolejną plastykową atrapą alpejskiego Dorfu i to miłe zaskoczenie. 

(Ten sam region, jeden z niewielu zamieszkałych w prowincji, stał się centrum oporu wobec planów instalacji megakopalni w Chubut. Mówi się, że to dlatego w sposób tak zagadkowy Comarca Andina cierpi w ostatnich tygodniach powtarzające się podpalenia i pożary lasów. Niech się ludzie zajmą odbudowywaniem domów i gaszeniem ognia: nie będą mieli tyle czasu na manifestacje i protesty.)

Pożar w El Hoyo Źródło: Telam

Mariano i Rocio pochodzą z Buenos Aires. Kilka lat temu przeprowadzili się do Epuyen. Kupili obszerny teren nad rzeką, wyremontowali podniszczony dom, który stał na działce. Zdecydowali się nie ścinać —w miarę możliwości— żadnego z drzew. Kawał lasu!, mówię bez dwuznacznych intencji i wyrazem szczerego zachwytu.

—Ale właściciele ziemscy w regionie mają dużo więcej: w porównaniu do nich, to jest nic! —Rocio przyjmuje postawę obronną. 

Zdziwiłem się. O nic ją nie oskarżyłem. Bo ktoś mógłby oskarżyć: że z jednej strony przedstawiają się jako obrońcy środowiska i prawa do życia, a z drugiej: używają swojej stosunkowo dogodnej sytuacji ekonomicznej nabytej dzięki urodzeniu i wychowaniu w kręgach akademickiej klasy średniej ze stolicy kraju, która to stolica funkcjonuje jako centrum akumulacji kapitału na skalę regionu —by ktoś zyskał, najczęściej ktoś inny musiał stracić— no więc z tą dogodną pozycją ekonomiczną jadą sobie beztrosko w teren konfliktu, w kraj nierówności, gdzie zupełnie niedawno wielcy właściciele ziemscy wymordowali lub wyrzucili za pomocą ognia i miecza ludność miejscową, i na tym to terenie konfliktu teraz to oni wykupują najlepszą ziemię, tę zalesioną, tę nad rzeką. Ale ja nic takiego nie powiedziałem. Ba, nawet nie pomyślałem w tamtym momencie. Rocio, tak sądzę, owszem, musiała pomyśleć: zaatakowała sama siebie i automatycznie przeszła do defensywy.

(Może też być tak, że wszystko to zmyślam. Mariano i Rocio po prostu mieszkają w lesie i wszystko jest w porządku. Mówią podniośle o energiach, związku z Pachamamą, o zdrowym żywieniu, o projektach, kolektywach i sztuce. Bo Mariano i Rocio są artystami, Mariano komponuje muzykę elektroniczną, a Rocio — artystyczną odzież, a oto ich konto na Instagramie, na którym dzielą się swoją twórczością.) 

Kilkadziesiąt kilometrów dalej leży miasteczko Cholila. Cholila to w Patagonii miasteczko bardzo nietypowe. Mogłoby równie dobrze znajdować się w Ekwadorze lub Kolumbii. Cholilę zamieszkują przede wszystkim criollos, czyli ludzie, których Atahualpa Yupanqui zakwalifikowałby do kategorii argentinidad antigua, czyli starej argentyńskości: tej sprzed europejskiego zalewu imigracyjnego z przełomu XIX i XX wieku; Metysi w rozumieniu klasycznie latynoamerykańskim. Mają swoje niewielkie pastwiska, zakładają swoje niewielkie biznesy. Robią ser. Unikat na skalę regionu. 

Wyjazd z Cholila na południe

Cholilenses wyrażają się uprzejmie, z sympatią, skromnością i z tą nienarzucającą się pewnością kogoś, kto wie, że jest u siebie. Pewnością, której ludzie tacy jak Mariano czy Rocio nie osiągną może nigdy. 

—Mieszkają w Epuyen od dekady, ale miejscowi w żadnym razie nie uznają ich za swoich —mówi Pancho.

Pancho spędził w Epuyen zimę roku 2019. Zakwaterował się w domku dla wolontariuszy na działce Mariano i Rocio, gdzie od maja do października polował na szczury. Zwierzaki są odpowiedzialne za przenoszenie tak zwanego hantawirusa, który w tamtym roku rozprzestrzenił się niebezpiecznie w regionie. To wówczas Pancho miał okazję przekonać się, że miejscowi patrzą na egzotycznych przyjezdnych ze stolicy z umiarkowaną sympatią.

Oto Pancho

Podobne doświadczenia spotkały Victorię podczas pierwszego roku, który spędziła w Laguna Blanca, miejscowości na pięciuset mieszkańców, hen, na blisko czterech tysiącach metrów wysokości, w prowincji Catamarca. Po pierwszym miesiącu ludzie zaczęli pytać: kiedy pani wraca do siebie? Ale pani nie chciała wracać i wkrótce wieś kompletnie się od niej odwróciła. Ludzie nie odzywali się do niej, nie pozdrawiali nawet.

—Wszystko zmieniło się na wiosnę —opowiada. —Sąsiedzi uznali, że skoro przetrwałam mroźną zimę, to znaczy, że naprawdę, że szczerze chcę być z nimi.

W śnieżne miesiące kobiety z Laguna Blanca pokazały Victorii, jak się zbiera chrust. To nie takie oczywiste, bo niskie krzewy rosnące w okolicy rodzą jedynie cienkie patyczki, które ogień trawi w parę chwil. Należy wyciągać krzewy z korzeniami, bo to te ostatnie —grube i twarde— najlepiej nadają się na opał.

W następnym roku Victoria włączyła się aktywnie w działalność lokalnej spółdzielni i dopiero wtedy, gdy już żyła tak, jak inni mieszkańcy Laguna Blanca, wróciła do własnej twórczości. Bo Victoria też jest artystką. Dziś szkoły, przedszkola i publiczne przychodnie w całej okolicy wymalowane są jej muralami. 

Victoria będzie jedną z bohaterek filmu dokumentalnego o Argentyńczykach, podróżach i tożsamości

Victoria

Przychodnia w Laguna Blanca (fot. z archiwum prywatnego Victorii)


Mariano i Rocio też usiłują wejść w kontakt z miejscowymi. Chcą ich nauczać marketingu. Pokazują im, jak się sprzedaje w Buenos Aires.

Niepokój o słuszność własnej obecności na obcym terenie zdaje się przeszywać ich na wskroś. Zdawało by się, że nie wiedzą do końca, co tak naprawdę robią w Epuyen. Przeczuwają może, że to miejsce im się nie należy, stąd raz po raz przyjmują postawę obronną, pozornie niezrozumiałą, niemającą podstaw w samej konwersacji. 

Rocio powiedziała mi, że pandemia nauczyła ją, że Inny jest zagrożeniem. Włosy stanęły mi dęba, bo oto zamiast kogoś, kto prezentuje się jako otwarta stołeczna artystka miałem do czynienia z kimś stojącym na skraju faszyzmu, Inny jest zagrożeniem. I rzeczywiście, widać było, jak podczas mojego i Pancha pobytu w domu Mariano i Rocio, gospodarze znikali, odsuwali się, czmychali, unikali kontaktu.

Nie udało mi się przeprowadzić wywiadu. Szkoda. Ale na pewno doświadczenie z Epuyen pomogło mi zrozumieć nieco więcej z dynamiki spotkań z nie-patagończykami mieszkającymi w Patagonii. Pomogło mi być uważniejszym i lepiej przygotowanym na następne spotkanie, by wtedy wreszcie sfilmować niepewność.

--> Ten tekst został opublikowany dzięki wsparciu projektu Fizyk w Argentynie na portalu Patronite. Jeśli chcesz, by na stronie pojawiało się więcej tego typu tekstów, wspieraj ich autora! (klik)

Komentarze

Popularne posty