Javier Milei i kolonializm w skórzanej kurtce

Okazuje się, że w XXI wieku można zaproponować legalizację handlu noworodkami, a chwilę później zostać prezydentem. Skrajna prawica wygrywa wybory w Argentynie, media trąbią o wielkiej zmianie, a w Internecie nowi rządzący i ich zwolennicy niezwykle otwarcie wyrażają pogardę dla przegranych. Ale spod kuszącej otoczki Twitterowych wpisów i prześmiewczych memów wyglądają interesy stare jak oligarchia ziemska i typowe dla regionu jak grabież surowców mineralnych.

Różnica polega może na tym, że zamiast sczerniałego srebra szukamy białego litu, nic więcej. Prawie nic.

O Javierze posłuchaj także w Podcaście Latynoamerykańskim 24

Scena numer jeden. Zbliżają się wybory. W nagraniu wideo pojawia się mówca pod krawatem. „Będę prezydentem innej Argentyny”, rzuca na początek. Chce w ten sposób odciąć się od tradycyjnej klasy politycznej, która popadła w niełaskę obywateli. W tej nowej, innej Argentynie „każde wykroczenie będzie ukarane”, mówi. To inaczej niż w Argentynie starej, pełnej korupcji na szczytach władzy. Dlatego „zaciskanie pasa odczują politycy, a nie zwykli ludzie”. Trudno się nie zgodzić.

Scena numer dwa. Mężczyzna niskiego wzrostu stoi po środku kadru. Nosi przydługie włosy i bujne bokobrody rodem z innej epoki. Jeszcze do niedawna nie należał do ludzi rozpoznawalnych, nie grał w pierwszej lidze argentyńskiej polityki. Dla takich każdy głos się liczy. W prawej dłoni mężczyzna ściska kartę do głosowania i najpewniej zaznaczył na niej własne nazwisko.

Scena numer trzy odbywa się po wyborach i w zupełnie innej scenerii. Są mikrofony, jest więcej kamer.  Wypowiadane słowa padają już nie z nadzieją, ale z pewnością, że staną się ciałem. „Otwieramy nowy rozdział w historii gospodarczej Argentyny”, stwierdza mówca. Obiecuje wolność, wyzwolenie i wolność raz jeszcze. Magiczne słowo „wolność” zdominuje całą wypowiedź. A któż nie pragnie wolności.

Wszystkie te sceny - z kosmetycznymi zmianami spójników i interpunkcji w przemówieniach - mogłyby dotyczyć nowego prezydenta Argentyny, Javiera Mileia. Ale nie dotyczą. Wystąpili od końca: José Alfredo Martínez de Hoz, minister gospodarki z czasów dyktatury wojskowej z lat 70., która zostawiła po sobie saldo 30 tysięcy morderstw na wrogach politycznych; Carlos Saul Menem, którego dwie kadencje rządów wyniosły wskaźnik bezrobocia do wartości dwucyfrowych, zbliżając się do okrągłych 20%. Za kryzys Menema zapłacił Fernando de la Rúa, którego poznaliśmy w scenie numer jeden. Po zaledwie dwóch latach jego „innej Argentyny” i w obliczu rozwścieczonego tłumu manifestantów, 64-letni wówczas mężczyzna uciekał z pałacu prezydenckiego na pokładzie helikoptera. 

Czy nowatorskie idee Mileia wyciągną Argentynę z kryzysu, z zapaści, z czegokolwiek to pytania, które raz po raz zadają dziennikarze w pierwszych miesiącach 2024 roku. Guillermo Oglieti z centrum geopolitycznego CELAG wykazał, że nie tylko pseudo-wolnościowy dyskurs, ale i 90% propozycji Mileia pokrywa się z polityką jego prawicowych poprzedników. Nowatorski jest może ten wyjątkowo wredny gaz, którego używa ostatnio argentyńska policja do rozbijania zorganizowanych grup emerytów i rencistów protestujących na Plaza de Mayo. Co się stało, że stosunkowo egalitarna Argentyna obrała kierunek na państwo typowo postkolonialne, bez służby zdrowia ani nauki, za to z prywatnym szkolnictwem i gigantycznymi różnicami społecznymi?

 

Nie ma gorszych rządów bez rządów złych

Jest 14 lipca, środek australnej zimy roku 2020, trwa pandemia COVID-19. W argentyńskiej prowincji Neuquén, obfitującej w gaz i ropę, mieszkańcy proszą lokalne władze o chrust na ogrzanie domów, bo do nich gaz nie dociera. Pandemia najbardziej dotyka pracowników nieformalnych. Często to uliczni handlarze, którzy jeśli dziś nic nie sprzedadzą, kolacji nie będzie. A podczas pandemii Argentyna narzuca wyjątkowo ostre restrykcje: tygodniami nie można wychodzić z domów, a przez 8 miesięcy ruch na drogach pozostaje wstrzymany. I to wtedy do opinii publicznej trafia zdjęcie z domowego przyjęcia, na którym znalazło się jedenaście dorosłych osób – coś absolutnie nielegalnego – wśród nich prezydent Alberto Fernandez i jego żona i jubilatka Fabiola Yañez. Mówi się, że była to symboliczna kropla, która przelała czarę goryczy. Dowód, że kasta polityczna żyje w świecie przywilejów niedostępnych dla zwykłych śmiertelników.

(Jasne że inni mieszkańcy Argentyny również spotykali się i urządzali tajne urodziny – w tym piszący te słowa – ale chodzi o symbol, obraz. I o medialną burzę.)

Alberto Fernandez rządzi w formule z wiceprezydentką Cristiną Kirchner i to ona, a nie bezbarwny Alberto, zajmuje w tej historii centralną rolę. W latach 2007-2015 kobieta dwukrotnie sprawuje funkcję głowy państwa i jako rasowa mówczyni o ostrym języku porywa tłumy. Jej mąż, zmarły w 2010 roku Nestor Kirchner, również miał zadatki na gawędziarza. Gdy w 2003 roku obejmował władzę, wypowiedział słowa, o których do dziś pamięta wielu: „Przychodzę, by zaproponować wam marzenie”. Ale po roku 2015 kirchneryzm nie miał więcej marzeń do zaproponowania. Podsuwał społeczeństwu kandydatów nijakich, bez większych atutów niż status „mniejszego zła”. 

Na trzy kampanie (2015, 2019, 2023) wygrać udaje się tylko raz (2019), partia Cristiny - a wcześniej Juana Perona - spoczywa na laurach. Trzeba jednak przyznać, że ma na czym spocząć. Podczas 12 lat rządów Kirchnerowie zbudowali państwo dobrobytu, którego zazdrościł im cały region. Płace w Argentynie należały do najwyższych na kontynencie, Noemí, nauczycielka ze szkoły publicznej, po raz pierwszy była w stanie wyjechać na wakacje, a Abelardo i inni paragwajscy chłopi ruszyli tłumnie za południową granicę prowadzić taksówki, pracować w fabrykach i budować argentyńskie domy. Kwitła nauka, kwitła sztuka i nawet najzagorzalsi przeciwnicy kirchneryzmu z przyjemnością słuchali muzyki nagranej w ramach programu Encuentro en el Estudio. 

Bo kirchneryzm i Cristinę można kochać albo nienawidzić, opcji pośrednich brak. Przemówienia byłej prezydent jednych hipnotyzują, innych doprowadzają do szału. Z czasem media nagłaśniają kolejne oskarżenia korupcyjne – część z nich na pewno słusznych – i tak dla około 50% społeczeństwa polityczka urasta do roli wroga publicznego numer jeden. Ale kogo obchodzi korupcja, jeśli w Argentynie zarabia się ponad 1000 dolarów miesięcznie? Niech sobie kradną, ważne, że mam za co latać na wakacje do Europy.

Ostry spadek zarobków w dolarach przypada na lata 2017-2019, a więc na rządy Mauricio Macriego z prawicowej JxC. Gdy do władzy dochodzi Alberto Fernandez, przejmuje Argentynę z pensjami na poziomie cztery razy niższym. Nie za bardzo wie, co z tym robić, a poprzednicy nie ułatwiają mu zadania. Macri i jego minister finansów Luis Caputo zaciągają w MFW pożyczkę na 50 miliardów dolarów. To najwyższy kredyt w historii instytucji: zaciągnięty wbrew jej wewnętrznym zasadom i wbrew regułom zadłużenia publicznego w Argentynie. Część z tych pieniędzy zniknie z kraju po masowym zastosowaniu mechanizmu carry trade (bicicleta financiera) przez zagranicznych spekulantów. Nie pierwszy raz. W ten sam sposób Argentyna traci dolary w latach 70. (minister Martínez de Hoz) i w latach 90. (prezydent Carlos Saul Menem, ten od bokobrodów). W 2018 roku, kiedy Javier Milei zaczynał swoją karierę na telewizyjnym ekranie, oskarżał Luisa Caputo o nieodpowiedzialność. „Za sprawą Caputo wyparowało 15 miliardów dolarów”, powiedział. Pięć lat później zaprosił pana Luisa do rządu. 

Ale to za chwilę. Najpierw Fernandez i zarobki na poziomie 450$ zamiast 1800$ z 2017 roku. Wypłata coraz częściej nie wystarcza, więc zaczynają mnie drażnić pracownicy sektora publicznego. Bo czasem rzeczywiście jest ich za dużo. Czasem faktycznie nie stawiają się w pracy, a zarabiają lepiej ode mnie. Mierzi mnie matka czwórki dzieci, która dostaje pomoc od państwa, do pracy nie chodzi, a ja od świtu sprzedaję w przydomowym sklepiku, proszę pana, i nie zauważam, że sklepik hula między innymi dlatego, że owa matka ma tę przeklętą pomoc od państwa i za nią kupuje ode mnie pieluszki, cukier i yerba mate. Tak czy inaczej to wszystko wina Cristiny, tak mówią w mediach, że jakby Cristina nie kradła, mi żyłoby się dużo lepiej.

Może tak. Może nie. Trudno powiedzieć.

Wielu mężczyzn - ale i wiele kobiet - irytują feministki z klasy średniej. Chodzą, proszę pana, na te ich marsze, cycki pokazują, chcą inkluzywnego języka, a języka przecież do garnka nie włożysz. Irytują też rdzenni mieszkańcy, którzy co chwilę domagają się ziemi. Przyjdzie taki dzień, że zabiorą i moją ziemię, i Fernandez na to wszystko pozwoli, pan nie sądzi?

Bo w Argentynie udało się zacząć dyskusję o prawach mniejszości. Wprowadzono dowód osobisty dla osób niebinarnych, wspierano kobiety i zalegalizowano aborcję. Zajęto się udoskonalaniem systemu. Ale pominięto tych, którzy z systemu wypadli. Tych, co nie mieli stałego zatrudnienia i składek emerytalnych, dni wolnych od pracy ani trzynastki. Wśród nich było mnóstwo młodzieży (i to młodzieży, która grała w gry online i miała problemy z płatnościami ze względu na kontrolę wymiany walut). Kirchneryzm ich przeoczył. Nie zaproponował im marzenia. I przegrał.


Prezydent z telewizji

Około 2015 roku w telewizji pojawia się mężczyzna w przydługich włosach i z bujnymi bokobrodami. Krzyczy i obraża wszystkich: polityków, dziennikarzy, ekonomistów, artystów i papieża. Określani są jako idioci, skorumpowani kłamcy, debile, osły, lewaki, komuniści i chorzy na Downa. To wzbudza emocje, zwiększa oglądalność stacji telewizyjnych. Prezenterzy zapraszają radykała coraz chętniej, a on korzysta z okazji, by przekazać widzom swoje poglądy. Otóż gospodarka i polityka to nauki bardzo proste. Trzeba sprywatyzować wszystko, przyjąć dolara zamiast argentyńskiego peso, zamknąć bank centralny i wtedy wszystko zacznie chodzić, jak należy. Byt państwowy tylko przeszkadza i należy zminimalizować jego ingerencję. W szczególności modny komentator nie widzi przeszkód, by zalegalizować handel bronią, ludzkimi organami, a nawet dziećmi. 

Określa się Milei jako libertarianin, wyznawca wolności, i to pomimo że dąży do ponownego zakazu aborcji. Kobiety Mileia drażnią, a prawa, które im przysługują, szkodzą rozwojowi kraju. Jednak do wyborów Milei podchodzi w formule z Victorią Villaruel. Pochodząca z wojskowej rodziny związanej z dyktaturą lat 70., Victoria opowiada się za odebraniem praw i ziemi rdzennym mieszkańcom kraju. Według niej, mają oni tych praw i tej ziemi za dużo. Jeśli chcemy zapewnić nieograniczoną wolność jednym, musimy ją ograniczyć drugim. Nie ma innego wyjścia.

„Que se vayan todos”, niech się wszyscy wyniosą, to centralne hasło polityka. „Polityka”, powiedziałem? No nie, on, Javier Milei, nie jest politykiem. Kastą polityczną są ci, którzy doprowadzili kraj do „upadku”, chociaż nawet w stanie upadku żyje się w Argentynie znacznie lepiej niż w wielu krajach regionu. Jeśli owa kasta polityczna odejdzie, w Argentynie zapanuje raj na ziemi. 

Niech się wynoszą, Milei wykrzykuje w stylówce rockmana, ubrany w skórzaną kurtkę. W rękach trzyma żółtą piłę mechaniczną, którą amputowane będą macki państwowych instytucji. Ryk piły i obelgi rozdzielane na prawo i lewo zaleją potem media społecznościowe i najwyraźniej nikt nie utnie im zasięgów. „Milei zamknął usta lewaczce”, „Milei pojechał po feministce”, „Milei zmieszał z błotem lewackiego dziennikarza”, głoszą tytuły. I choć cała ta scenografia sprawia wrażenie nowatorskiej, a Czytelniczki i Czytelnicy tego tekstu nastawili się być może na podróż w niezbadaną przyszłość, będę zmuszony rozczarować. Chociaż może i nie, bo tak literalnej powtórki z historii to jeszcze nie było.


Kasta szczerzy zęby

W ciepłe popołudnia przed domami argentyńskich miasteczek wystawiane są aluminiowe krzesła składane, reposeras. Siadają na nich osoby starsze i młodsze, babcie i wnuczkowie, koleżanki z niebinarnx koleżanx, mam na myśli: rytuał ponad podziałami. Ktoś trzyma w ręku termos z gorącą wodą i rozdaje kolejki yerba mate. Wszyscy piją z tego samego naczynia i z tej samej metalowej rurki, a oczekiwanie to doskonały pretekst do spędzenia czasu. I do rozmowy.

Według mnie jednym z przyczynków do zwycięstwa wyborczego Mileia był pandemiczny zakaz dzielenia się mate. Zakaz rozbił niejedno kółko sąsiedzkiej wymiany zdań. Sprawił, że nie jeden młodzian nie dowiedział się od starszych, jak to było dawniej. Jak to było nawet nie tak dawno.

Hasło „Que se vayan todos” Milei ukradł z masowych protestów z 2001 roku (po których de la Rua odleciał helikopterem). Ówcześni manifestanci sprzeciwiali się tym samym politykom liberalnym, które teraz proponował Milei. Gdy 10 grudnia 2023 roku Milei obejmował urząd prezydenta, niezbyt liczny tłum zwolenników skandował inne z haseł wyborczych, „La casta tiene miedo”, czyli kasta (polityczna) drży ze strachu. Cóż, być może i drżała, ale raczej ze śmiechu. Ministrem gospodarki został wspomniany Luis Caputo, dawniej minister finansów i szef banku centralnego, a wcześniej funkcjonariusz JP Morgan Chase. Przewodniczącym izby niższej mianowano Martina Menema, bratanka prezydenta Carlosa Saula Menema z lat 90. Mniej eksponowane stanowiska objęła jeszcze dwójka Menemów: Federico i Eduardo. Stołek prokuratora generalnego przyjął Rodolfo Barra, menemowski minister sprawiedliwości, natomiast ministrą bezpieczeństwa została Patricia Bullrich, którą na to samo stanowisko wyznaczył wcześniej Mauricio Macri, a jeszcze wcześniej Fernando de la Rua. Trochę tych nazwisk jest, ale widać, że zaczynają się powtarzać: Menem, Macri, Menem, de la Rua, Menem.

Ale nasza wycieczka historyczna się tutaj nie kończy. Weźmiemy jeszcze solidny wdech i zanurzymy się aż o 150 lat w głąb dziejów Argentyny, za rękę z naszym przewodnikiem w skórzanej kurtce i milionami fanów na Instagramie, na którym fotografuje się zawsze tak, żeby nie było widać podbródka:

Niczego wielkiego, stabilnego i trwałego na świecie nie osiągnięto [dosł. nie podbito] w kwestii wolności ludzkiej i rozwoju społeczeństw jeśli nie kosztem najwyższych wysiłków i bolesnych poświęceń.

- to Javier Milei cytujący byłego prezydenta Julio Rokę podczas ceremonii objęcia władzy. Cieszy się, że Roca oczyścił kraj z barbarzyńców. Innymi słowy, Milei mówi co drugiemu Argentyńczykowi: cieszę się, że Roca zabił twojego pradziadka, że twoją prababkę oddał w niewolę. Don Julio nie pierwszy i nie ostatni raz pojawi się na ustach liberalnego ekonomisty. Milei z lubością odwołuje się do czasów Roki, idyllicznego złotego wieku Argentyny, do którego teraz, niby dzięki cięciom w budżecie, miałoby się wrócić.

Tyle, że Roca nie był ekonomistą, a wojskowym. Opracował plan ludobójstwa w Patagonii (bolesne poświęcenie) i ten plan wykonał na zlecenie i z finansowaniem od Sociedad Rural Argentina, a więc klubu latyfundystów założonego w 1866 roku przez José Martineza de Hoza, przodka José Alfredo, czyli tamtego ministra gospodarki z czasów dyktatury (i ze sceny numer trzy). Podbite ziemie, „oczyszczone z Indian”, sprzedawano w domu aukcyjnym rodziny Bullrich, tych od pani minister bezpieczeństwa. Jasne, eksport wełny i mięsa z Argentyny rośnie, bo kraj wchłania miliony hektarów świeżych pastwisk, ale zyski handlowej bonanzy trafiają do kieszeni garstki właścicieli, podczas gdy ponad połowa mieszkańców cierpi na niedożywienie. Dziś nie ma co prawda drugiej Patagonii do podbicia, ale dla dostatecznie chciwych coś się jeszcze znajdzie.


Ucieczka do przodu

Milei dochodzi do władzy z poparciem blisko 56% głosujących. Ale zapytani o szczegóły programowe ponad 80% Argentyńczyków odrzuca możliwość prywatyzacji edukacji czy służby zdrowia. A to przecież trzon propozycji zwycięskiego kandydata. 

Milei z miejsca bierze się więc za łamanie wyborcom kręgosłupa i łamanie prawa przy okazji: jednym podpisem na dekrecie wprowadza przeszło trzysta zmian w argentyńskim prawodawstwie. Do dziś nie wiadomo, czy dekret był legalny. Ale Milei nie czeka na decyzję trybunałów i rzuca na stół propozycję megaustawy, kolejnych sześćset zmian. Niewielu ma czas, by przeczytać, co właściwie będzie głosowane w parlamencie. Chodzi o kilkaset stron dokumentów, których autor nosi nazwisko godne agenta do zadań specjalnych.

Niespodzianki nie będzie: Federico Sturzenegger był szefem banku centralnego za rządów Macriego i sekretarzem ds. polityki gospodarczej de la Ruy. Razem z Luisem Caputo jest oskarżony o wyciek 15 miliardów dolarów rezerw, na czym miał wzbogacić się JP Morgan, dla którego wcześniej pracował Caputo. Za czasów Menema Sturzenegger robił karierę ekonomisty w sprywatyzowanej wówczas państwowej spółce naftowe YPF. 

Część zmian to typowe reformy liberalne: uwolnienie cen produktów i wynajmów, i zniesienie ograniczeń w handlu międzynarodowym, a więc liberalizacja gospodarki w erze protekcjonizmów. Państwo odstępuje od wsparcia dla produkcji krajowej, promuje import, ogranicza prawa pracownicze i chce (ponownie) prywatyzować przedsiębiorstwa państwowe, takie jak strategiczna YPF. Ale to nikogo nie dziwi, to już było, to proponuje się co parę lat na nowo, a skutki są znane i bolesne: bezrobocie, spadek siły nabywczej i dezindustrializacja kraju. 

Ciekawe dzieje się w pozamiejskich rozdziałach dekretu. Zniesiona zostaje ustawa regulująca górnictwo, przepada prawo manipulacji ogniem. Ten ostatni dokument ograniczał możliwość komercyjnego użytkowania terenów po pożarach lasów. W Argentynie podpala się lasy, by na ich miejscu organizować pastwiska eksportowe, pola golfowe czy willowe dzielnice. Przepada ograniczenie na zakup ziem przez obcokrajowców. Do tej pory i tak mogli oni nabywać do 1000 hektarów na osobę, ale teraz będą mogli więcej. Południe Argentyny znajduje się na celowniku zachodnich milionerów, arabskich szejków i szaraczków rynku nieruchomościowej z całego świata. Rekordzistą jest włoski Benetton. Firma od kolorowych swetrów posiada aż 900 000 ha, a więc działkę wielkości województwa opolskiego. Ma się rozumieć, że Sociedad Rural Argentina, argentyński klub latyfundystów, również twardo popiera Mileia. 

W kolejnym kroku, bo w megaustawie Ley Ómnibus, znajdziemy wolność do wylesiania. Akt prawny do dziś dyskutowany jest w kongresie, ale niektórzy już korzystają z jego dobrodziejstw. Prawnik Enrique Viale donosi o wykarczowaniu prawie 130 000 hektarów dziewiczego lasu na północy kraju. Właściciele tych ziem to już nasi dobrzy znajomi: minister Caputo i exprezydent Macri. Trzeci i największy z oskarżonych nazywa się Eduardo Elsztain i jest także właścicielem hotelu Libertador, w którym – tak się składa - podczas całej kampanii prezydenckiej mieszkał Javier Milei. Mileiowskiej wolności nie ustrzegły się nawet lodowce. Prawo ograniczające działalność górniczą w sąsiedztwie andyjskich lodów przeszkadza m.in. kanadyjskiej korporacji Barrick Gold, największemu producentowi złota z odkrywek na świecie. A Kanadyjczykom się przecież nie odmawia. 

„Jak dalej będą marudzić, to im zamknę kongres”, powiedział liberalny polityk na spotkaniu z przedsiębiorcami z sektora agro na początku marca, gdy kongresmeni dumali jeszcze nad nowym prawem. „Obsikam ich wszystkich”, dodał jeszcze, mając na myśli gubernatorów przeciwnym zmianom. Nie wiem, jak z obsikaniem, ale z zamknięciem kongresu jest coś na rzeczy, bo megaustawa dawałaby Mileiowi prawo do rządzenia dekretami. Bez konsultacji z parlamentem. Widać, że Milei dba o wolność. Ale głównie swoją własną. Według propozycji Ley Ómnibus na spotkanie trzech lub więcej osób w przestrzeni publicznej będzie potrzebna zgoda lokalnych władz, a za protesty trafi się do więzienia. ¡Viva la libertad, carajo!, jak krzyczy prezydent na końcu każdego przemówienia. Niech żyje wolność, do cholery!


Nowy neoliberalny kapitał ludzki

Żeby informacje nie krążyły zbyt intensywnie po kraju, Milei zamyka TELAM, państwową agencję prasową, odpowiednik polskiego PAPu. Publiczność zabawia się plotkami: czy Milei rzeczywiście utrzymuje stosunki seksualne z własną siostrą, czy cztery mastify prezydenta naprawdę mają budę z klimatyzacją na tyłach pałacu i w jaki sposób głowa państwa komunikuje się ze zmarłym psem Conanem, który – według wersji samego Mileia – podpowiada mu, jak kierować państwem. 

Negatywna reakcja społeczna pojawiła się szybko, ale władze były na nią przygotowane. Nowa-stara minister bezpieczeństwa spisała specjalny protokół antymanifestacyjny, a policjantom wręczyła do rąk zupełnie nowe - tym razem faktycznie nowe – pojemniki z gazem.

- To nie był gaz pieprzowy. Ten był gęstszy, biało-żółty – powiedziała dziennikowi „Tiempo” jedna z uczestniczek protestu.

Jej słowa potwierdził lekarz Franco Capone. Podczas manifestacji mężczyzna opatrzył ponad 150 osób, w tym emerytów i młodzież. Capone twierdzi, że nowy gaz wywołuje ostre poparzenia skóry, a ból nie ustaje nawet po podaniu lidokainy.

Ale Milei nie ogląda się za siebie. Zwolnienia dotykają dziesiątków tysięcy osób. Policja wkracza do urzędów i instytutów naukowych. Zawiesza się finansowanie kultury. Atak na państwo jest tak zgeneralizowany, że już nie wiadomo, przeciw czemu protestować. Wiedzą emeryci, bo kolejny liberalny rząd obniżył świadczenia i znowu nie starcza do pierwszego. Minister Diana Mondino twierdzi jednak, że państwo nie powinno udzielać im pożyczek, bo emeryci i tak niedługo umrą. Sama jest właścicielką banku, więc pewnie wie, co mówi.

„Hahaha, jak dobrze widzieć, jak zwijacie się z bólu”, czytam w komentarzach. Istnieje pokaźny sektor społeczeństwa, który ślepo popiera wszystkie działania nowego rządu. Jego największą satysfakcją jest patrzeć, jak cierpią najsłabsi: emeryci, sprzątaczki z publicznych szkół czy doktoranci z państwowych instytutów. Cieszą się, gdy ze łzami w oczach odchodzi z pracy jedyny listonosz w miasteczku, bo właśnie rozwiązano lokalną pocztę. Gratulują sobie, że wybrali prezydenta, który wstrzymał dostawy żywności do stołówek socjalnych. „Weźcie się do pracy, pieprzone czarnuchy!”, bo wiadomo, że jak ktoś biedny, to znaczy, że czarny, a praca czyni białym.

Ten ładunek spontanicznej nienawiści trzeba jakoś zagospodarować. Zbudować nowego Argentyńczyka, nowy, neoliberalny kapitał ludzki. Milei zaczyna od symboli: nazwę Centrum Kultury Kirchner zmienia na Pałac Wolności. Likwiduje Ministerstwo ds. Kobiet, a 8 marca usuwa Salon Kobiet z pałacu prezydenckiego, przemianowując go na Salon Patriotów. W miejscu portretów wybitnych Argentynek zawiśli wąsaci mężczyźni. Miesiąc później znika Salon Ludności Rdzennej, a na jego miejsce pojawia się Salon Bohaterów Wojny o Malwiny, chociaż w pałacu prezydenckim istnieje już patio o tej samej nazwie. Tego typu akcje skąpane są w krzykach i obelgach, teraz już na poziomie międzynarodowym. Milei dorobił się w ten sposób konfliktu dyplomatycznego z Meksykiem i Kolumbią, a Hiszpania premiera Sancheza odwołała ambasadora w Buenos Aires. Przypomina Milei Hugona Chaveza, z tym że Chavez obrażał królów i prezydentów na wesoło, z ironią, a Milei na smutno, z choleryczną nienawiścią.

Pomimo ograniczania wydatków, Milei kupuje 24 samoloty F-16 wycofywane ze służby w Danii. Chce przywrócić wojskowym szacunek. Cóż, wojskowi utracili go z własnej woli, mordując 30 tysięcy cywilów na przełomie lat 70. i 80. Ale Milei wątpi, czy to prawda: może nie było ich aż tak dużo? Prezydent sugeruje, że 30 tysięcy to liczba przesadzona, że 8 tysięcy jest bardziej prawdopodobne. A to chyba już nie tak źle, prawda? Osiem tysięcy wrogów politycznych można sobie od czasu do czasu zamordować, co się będziemy ograniczać. „Jestem najważniejszym przedstawicielem wolności na całym świecie”, powiedział Milei tydzień temu, więc jemu chyba wszystko wolno. Według deklaracji rządowych, ustawa pozwalająca na wykorzystanie wojska do działalności represyjnej wewnątrz kraju znajduje się w przygotowaniu.


Cudu ciągle brak

Podczas 4 miesięcy rządów Javiera Mileia inflacja przebija magiczne 100%. Wzrostu cen nie poczują senatorowie, którzy podnieśli sobie pensje o 130%. Płace spadły poniżej 200$. To najniższy poziom od ponad 30 lat. Spożycie chleba w tym pszenicznym kraju runęło aż o 45%. Produkcja przemysłowa spadła o 21,2%, a budownictwo o 42,2%. Producenci yerba mate – suszu, który na co dzień konsumuje każdy Argentyńczyk – przygotowali saszetki o wadze 50 g. Wielu klientów nie stać na standardową półkilogramową paczkę. A ja, jak gdyby nigdy nic, poprosiłem znajomą antropolożkę Almę Tozzini, aby wysłała mi elektroniczną wersję swojej nowej książki. „Osoba przygotowująca e-booki odeszła z instytutu na fali masowych zwolnień”, usłyszałem. Czekam, bo chętnie bym przeczytał o tożsamości Mapuczów. OECD przewiduje, że w 2024 roku argentyńska gospodarka skurczy się o 3,3%.

Argentynę opowiada się dziś na dwa sposoby. Oba opierają się na ekstraktywizmie, tu nie ma wielkiej różnicy między rządem a opozycją. Pierwsza opowieść głosi, że ziemia należy do nas wszystkich, bez względu na kolor skóry, płeć czy pochodzenie. Wszyscy razem wykopiemy z ziemi to, co przed nami chowa, i jakoś się tym podzielimy. Może nie po równo, ale jednak. Taką opowieść proponują kirchneryści i istnieje w niej pewna sprzeczność. W latach 2020-2022 cena litu wzrosła 8-krotnie, żyjemy w dobie litowego szaleństwa. Wydobycie świętego Graala elektromobilności osusza okolice, w których żyją rdzenni mieszkańcy. Trzeba ich stamtąd wykurzyć, żeby móc wydobywać bez problemu. A wiadomo, że problemy będą, już zresztą były, i to całkiem niedawno, manifestacje, strzały gumowymi kulami, bo policja ostrymi nie może, a wojsko już by mogło, a poza tym jak to potem koherentnie opowiedzieć? Jest na szczęście druga opowieść, opowieść której patronem jest Julio Roca. Według niej ziemie w Ameryce zajmowali niecywilizowani barbarzyńcy, których trzeba zlikwidować, abyśmy my, ludzie inteligentni, mogli z takich ziem korzystać i się na nich bogacić. Brzmi całkiem heroicznie, a po drodze pozbyliśmy się sprzeczności. 

Podczas gdy jedni drżą o utratę pracy, a drudzy drwią z tych pierwszych, na rozmowy o licie do Argentyny przyjeżdża sekretarz stanu Anthony Blinken. Mówi, że „Argentyna ma to, czego świat potrzebuje”, bo może „dostarczyć energii w świecie przyszłości”. Od grudnia Milei jedzie do Stanów aż cztery razy, raz odwiedza Izrael. Ogłasza te dwa kraje głównymi sojusznikami. W kwietniu dwukrotnie zjawia się w Argentynie generał Laura Richardson, dowódczyni Comando Sur. „Aż 60% światowego litu koncentruje się w tzw. litowym trójkącie, w Argentynie, Boliwii i Chile. […] Dlatego ten region jest tak ważny, to istotne z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa narodowego. I musimy rozpocząć naszą grę” – powie Richardson na forum Atlantic Council ponad rok wcześniej. I gra się zaczyna. Podejrzewa się, że argentyńska baza morska w Ushuai zostanie zrealizowana wspólnie z wojskiem amerykańskim. Pierwszy nowy kontrakt na wydobycie litu uzyskała izraelska XtraLit. Kapitały ze Szwajcarii i Kanady przygotowują się do skoku na argentyńską miedź z pominięciem obciążeń fiskalnych i norm środowiskowych. Tyle krzyku, tyle nowatorskich idei, a chodziło o to samo, o co zawsze chodzi w Ameryce Łacińskiej od ponad 500 lat: o ziemię i surowce.


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Komentarze

Popularne posty